[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim dotarli do domu,musieli min¹æ czêœæ doliny, zamieszka³¹ po jednej stronie przez czyhaj¹cych naniewolników osiemnastowiecznych Mohawków, po drugiej przez równie chciwychKartagiñczyków z trzeciego wieku przed nasz¹ er¹.Przeœlizgn¹wszy siê miêdzy nimi pod os³on¹ mg³y, byli ju¿ prawie na miejscu.- Jest brzeg - zawo³a³ nagle Burton.- Pete, opuœæ ¿agiel.Kazz, Lew, dowiose³! Ruszaæ siê!Po kilku minutach ju¿ wyci¹gali z wody lekk¹ ³Ã³dŸ.Wynurzyli siê z mg³y iwidzieli niebo, coraz jaœniejsze nad wschodnim pasmem gór.- Niez³y wynik jak na œlep¹ nawigacjê! - zawo³a³ Burton.- Wyl¹dowaliœmy odziesiêæ kroków od kamienia obfitoœci przy ruinach.Przyjrza³ siê bambusowym chatom na równinie i budynkom widocznym wœród wysokichtraw miêdzy drzewami na wzgórzach.Nie dostrzeg³ nikogo.Dolina by³a pogr¹¿onawe œnie.- S³uchajcie, czy to nie dziwne, ¿e nikt jeszcze nie wsta³? - zapyta³.- Albo ¿e nie zatrzyma³y nas stra¿e?Frigate wskaza³ wie¿yczkê na prawo od nich.Burton zakl¹³.- Posnêli, na rany Boga, albo zeszli z posterunków - mrukn¹³.Wiedzia³ jednak, ¿e nie mog³o to byæ zwyk³e zaniedbanie obowi¹zków.Nic nie mówi³, ale od chwili, gdy zszed³ na brzeg, by³ pewien, ¿e sta³o siê coœbardzo niedobrego.Ruszy³ biegiem w stronê chaty, w której mieszka³ z Alicj¹.Spa³a po prawej stronie izby, na ³Ã³¿ku z bambusa i trawy.Widzia³ tylko jejg³owê, gdy¿ skuli³ - a siê pod okryciem z rêczników spiêtych magnetycznymiklamrami.Odrzuci³ je na bok, przyklêkn¹³ przy niskim pos³aniu i podniós³ j¹ dopozycji siedz¹cej.G³owa opad³a jej w przód, a ramiona zwis³y bezw³adnie.Cerêjednak mia³a zdrow¹ i oddech regularny.Zawo³a³ j¹ trzykrotnie.Spa³a dalej.Uderzy³ j¹ mocno w oba policzki; na skórzewyst¹pi³y czerwone plamy.Powieki Alicji zadr¿a³y, lecz zaraz na powrót zapad³aw g³êboki sen.W drzwiach pojawili siê Ruach i Frigate.- Zajrzeliœmy do kilku chat - poinformowa³ Amerykanin.- Wszyscy œpi¹.Próbowaliœmy ich obudziæ, ale nie ma szans.Co siê sta³o?- Jak myœlicie - spyta³ Burton - kto ma mo¿liwoœci i chêci, by zrobiæ coœtakiego? Spruee! Spruce i jemu podobni.Kimkolwiek s¹!- Po co? - Frigate by³ przestraszony.- Szukali mnie! Musieli przyjœæ pod os³on¹ mg³y i jakoœ uœpili wszystkich w tymobszarze.- Gaz usypiaj¹cy za³atwi³by to bez problemów - zauwa¿y³ Ruach.- Choæ ludziedysponuj¹cy tak¹ potêg¹ jak Oni mog¹ mieæ metody, o których siê nam nie œni³o.- Szukali mnie! - wrzasn¹³ Burton.- Je¿eli masz racjê, to oznacza, ¿e dziœ w nocy mog¹ tu wróciæ - stwierdzi³Frigate.- Ale po co mieliby ciê szukaæ?- Poniewa¿, o ile nam wiadomo, jest on jedynym cz³owiekiem, który przebudzi³siê w fazie przedwskrzeszeniowej - odpowiedzia³ za Burtona Ruach.- Jak tozrobi³, pozostaje tajemnic¹.Jest jednak oczywiste, ¿e coœ nie zadzia³a³o jakpowinno.Dla Nich tak¿e mo¿e to byæ tajemnic¹.Jestem sk³onny przypuszczaæ, ¿edyskutowali nad tym i w koñcu postanowili tu przybyæ.Mo¿e chcieli porwaæBurtona dla obserwacji, a mo¿e maj¹ gorsze zamiary.- Niewykluczone, ¿e chcieli wymazaæ mi z pamiêci to, co widzia³em w komorzeunosz¹cych siê cia³ rzek³ Burton.- Ich nauka mo¿e pozwalaæ na takiedzia³ania.- Przecie¿ opowiada³eœ o tym tylu ludziom - zdziwi³ siê Frigate.- Nie mog¹wyœledziæ ich wszystkich i wszystkim usun¹æ z pamiêci wspomnieñ o tym, comówi³eœ.- Czy to naprawdê konieczne? Ilu mi uwierzy³o? Czasami sam w¹tpiê, czy toprawda.- Spekulacje nie prowadz¹ do niczego - oœwiadczy³ Ruach.- Co powinniœmyzrobiæ?- Richard! - krzyknê³a Alicja.Obejrzeli siê i zobaczyli, ¿e siedzi i patrzy nanich zdumiona.Minê³o kilka minut, zanim jej wyt³umaczyæ, co zasz³o.- Wiêc dlatego mg³a pokry³a tak¿e l¹d! - powiedzia³a wreszcie.- Wyda³o mi siêto dziwne, ale, naturalnie, nie mog³am wiedzieæ, co siê naprawdê dzieje.- Bierz róg - poleci³ Burton.- Pakuj do worka wszystko, co chcesz ze sob¹zabraæ.Ruszamy natychmiast.Chcê odp³yn¹æ, zanim reszta siê obudzi.Szeroko otwarte oczy Alicji otworzy³y siê jeszcze szerzej.- Dok¹d ruszamy?- Dok¹dkolwiek.Nie lubiê uciekaæ, ale nie mogê zostaæ i walczyæ z takimiludŸmi.Nie wtedy, kiedy wiedz¹, gdzie jestem.Powiem wam jednak, co zamierzamzrobiæ.Postanowi³em dotrzeæ do koñca Rzeki.Ona musi gdzieœ wp³ywaæ i sk¹dœwyp³ywaæ.Musi istnieæ droga, któr¹ mo¿na przedostaæ siê do Ÿród³a.A je¿eliistnieje, to ja j¹ znajdê.Mo¿ecie postawiæ o zak³ad swoje dusze.Tymczasem Onibêd¹ mnie szukaæ gdzie indziej - mam nadziejê.To, ¿e mnie tutaj nie znaleŸli dowodzi, ¿e nie potrafi¹ bezpoœredniozlokalizowaæ konkretnego cz³owieka.Mogli napiêtnowaæ nas jak byd³o - wskaza³niewidzialne znaki na swoim czole - ale nawet byd³o miewa narowy.A my jesteœmy byd³em, które posiada mózgi.- Mo¿ecie p³yn¹æ ze mn¹ - zwróci³ siê do pozosta³ych.- Wiêcej, by³bymzaszczycony, gdybyœcie zechcieli mi towarzyszyæ.- Iœæ po Monata - rzek³ Kazz.- On nie chcieæ zostaæ bez nas.Burton skrzywi³ siê.- Dobry, stary Monat! - powiedzia³.- Nienawidzê myœli, ¿e muszê mu to zrobiæ,ale nie ma rady.Nie mo¿e p³yn¹æ z nami.Zbyt siê wyró¿nia.Ich agenci nie bêd¹mieli najmniejszych problemów ze znalezieniem kogoœ, kto wygl¹da tak jak on.Przykro mi, ale to niemo¿liwe.W oczach Kazza pojawi³y siê ³zy, sp³ywaj¹c po jego wystaj¹cych koœciachpoliczkowych.- Burton - naq - powiedzia³ st³umionym g³osem - Ja te¿ nie móc.Ja te¿ siêwyró¿niaæ.Burton te¿ poczu³ ³zy w oczach.- Zaryzykujemy - rzek³.- W koñcu musi tu byæ mnóstwo osobników twojegorodzaju.Sami spotkaliœmy w podró¿y co najmniej trzydziestu, jeœli nie wiêcej.- Na razie ¿adnych kobiet, Burton - naq - powiedzia³ ¿a³oœnie Kazz.Potem uœmiechn¹³ siê.- Mo¿e znaleŸæ jak¹œ, kiesy p³yn¹æ Rzek¹.Lecz zaraz spowa¿nia³.- Nie, do diab³a.Nie p³yn¹æ.Nie móc raniæ bardzo Monata.On i ja, innimyœleæ, ¿e brzydcy i straszni.My przyjaciele.On nie byæ mój naq, ale prawie.Ja zostaæ.Podszed³ do Burtona i uœcisn¹³ go tak, ¿e tamten g³oœno wypuœci³ powietrze zplac.Poda³ rêkê pozosta³ym, którzy kolejno krzywili siê z bólu.Potem odwróci³siê i odszed³.- Tracisz czas, Burton - odezwa³ siê Ruach, trzymaj¹c sparali¿owan¹ chwilowod³oñ.- Czy nie zdajesz sobie sprawy, ¿e mo¿esz ¿eglowaæ Rzek¹ przez tysi¹c lati ci¹gle byæ o milion albo wiêcej mil od celu? Ja zastajê.Jestem potrzebnymojemu narodowi.Poza tym Spruce jasno powiedzia³, ¿e powinniœmy d¹¿yæ doduchowej doskona³oœci, a nie walczyæ z Tymi, Którzy dali nam na to szansê.W smag³ej twarzy Burtona jasno b³ysnê³y zêby.Zakrêci³ rogiem obfitoœci jakbyto by³a broñ.- Nie prosi³em, ¿eby mnie tu wsadzili, tak jak nie prosi³em, ¿eby siê urodziæna Ziemi.Nie mam zamiaru s³uchaæ niczyich rozkazów! Chcê znaleŸæ kraniec tejRzeki! A jeœli mi siê nie uda, to przynajmniej bêdê siê dobrze bawi³ i sporosiê nauczê po drodze!Ludzie zaczynali wychodziæ z chat, ziewali i tarli zaspane oczy.Ruach niezwraca³ na nich uwagi.Patrzy³, jak ³Ã³dŸ stawia ¿agle ostro na wiatr i wykrêcapod pr¹d
[ Pobierz całość w formacie PDF ]