[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Caly ruch szedl wodwrotnym kierunku, oddzialy spieszyly na front.Front.Lemingi wpadajace do oceanu, aby utonac.Tysiac, dziesiec tysiecy.Zolnierze uzbrojeni i czujni.Obladowani bronia i bombami, miotaczami ognia ikapsulkami bakterii.Ale byl jeden szkopul.Zadna armia nie stala im naprzeciw.Popelniono blad.Trzeba bylo dwóch stron do prowadzenia wojny, a tylko jedna zostala przywróconado zycia.O mile za zgrupowaniem budynków zjechal z drogi i starannie ukryl motocykl wstogu siana.Przez chwile myslal, zeby zostawic swa zelazytowa laske.Alewzruszyl ramionami i pochwycil ja razem z pistoletem.Zawsze nosil swa laske,byl to symbol Ligi.Reprezentowala ona chodzacych pieszo anarchistów, którzypatrolowali caly swiat na nogach, swiatowa agencja ochrony.Przeskoczylciemnosc w kierunku zarysu budynków przed nim.Bylo tu mniej ludzi.Nie widzialkobiet i dzieci.Przed nim rozciagniety byl drut pod napieciem.Wojsko,uzbrojone po zeby, przykucalo za nim.Po calej drodze przesuwalo sie swiatloreflektora, tam i z powrotem.Za reflektorem pietrzyly sie anteny radarowe, aza nimi jakas brzydka kwadratowa bryla betonu.Wielkie biura, w którychmiescila sie siedziba rzadu.Przez chwile obserwowal reflektor.Wreszcie ustalil rytm jego ruchów.W blaskutym twarze zolnierzy rysowaly sie wyraziscie, blade i skupione.Mlodziez.Nigdynie walczyli.To ich pierwsza akcja.Byli przerazeni.Kiedy swiatlo minelo go,powstal i ruszyl w kierunku drutu.Natychmiast uslyszal trzask odbezpieczanegokarabinu.Dwóch strazników podnioslo i niezrecznie skrzyzowalo przed nimbagnety.- Pokaz papiery! - zazadal jeden z nich.Mlodzi porucznicy.Chlopcy, nerwowichlopcy o bezkrwistych wargach.Bawiacy sie w zolnierzyków.Czujac litosc ipogarde Tolby zasmial sie zlosliwie i ruszyl naprzód.- Zejdzcie mi z drogi!Jeden z nich z niepokojem blysnal kieszonkowa latarka.- Stac! Jakie jest haslona tej zmianie warty? - Zablokowal Tolby'emu droge bagnetem, który sciskal wdrzacych dloniach.Tolby siegnal do kieszeni po pistolet i zastrzelil obu strazników, zanimzaczelo powracac swiatlo reflektora.Bagnety upadly z halasem, a on dal nura doprzodu.Krzyki i postacie podniosly sie zewszad.Przejete, przerazone krzyki.Bezladna bieganina.Noc rozjarzyla sie, gdy puscil sie biegiem, przykucnal,skrecil za rogiem magazynu dostaw, wbiegl po schodach i dostal sie do masywnegobudynku przed nim.Musial dzialac szybko.Sciskajac zelazytowa laske zanurzyl sie w ponurykorytarz.Jego kroki rozbrzmiewaly echem.Jacys ludzie wpadali za nim dobudynku.Wokól grzmialy eksplozje.Po jednej z nich caly fragment sufituzamienil sie w popiól i runal tuz za jego plecami.Dotarl na schody i wspial sie pospiesznie.Doszedl do nastepnego pietra ichwycil za jedna z klamek.Cos zamigotalo za nim.Zrobil pól obrotu, szybkounoszac pistolet.Ogluszajacy cios poslal go na podloge.Runal na sciane wypuszczajac z rekipistolet.Jakis ksztalt z karabinem w dloni pochylil sie nad nim.- Kto ty jestes? Co tu robisz?Nie zolnierz.Jakis mezczyzna z nie golonym zarostem, w poplamionej koszuli ipogniecionych spodniach.Oczy nabrzmiale i czerwone.Wokól bioder pas znarzedziami, mlotek, obcegi, srubokret i lutownica.Tolby podniósl sie z bólem: - Gdybys nie mial tej strzelby.Fowler odsunal sie ostroznie.- Kto ty jestes? Na to pietro zolnierzomfrontowym nie wolno wchodzic.Wiesz o tym.- Potem dostrzegl zelazytowa laske.- Boze - odezwal sie miekko.- Ty jestes tym.którego nie dopadli.- Zasmialsie niepewnie.- Jestes tym, który uciekl.Palce Tolby'ego zacisnely sie na lasce, ale Fowler zareagowal natychmiast.Lufakarabinu z szarpnieciem podskoczyla, na jednej linii z twarza Tolby'ego.- Uwazaj - ostrzegl Fowler.Lekko sie obrócil; zolnierze wbiegali po schodach wpospiechu, buty bebnily, wrzaski odbijaly sie echem.Przez chwile wahal sie,potem machnal karabinem w strone schodów w przodzie.- Do góry.Ruszaj!Tolby zamrugal.- Co.- Do góry! - Lufa karabinu wbila sie w Tolby'ego.- Szybciej!Zdezorientowany, Tolby ruszyl szybko schodami do góry, Fowler tuz za nim.Natrzecim pietrze Fowler silnie pchnal go przez drzwi.Lufa karabinu wbijala musie w grzbiet.Znalazl sie w korytarzu pelnym drzwi.Nie konczace sie biura.- Idz dalej - warknal Fowler.- Wzdluz hollu.Szybciej!Tolby spieszyl sie, w glowie mu wirowalo.- Co, do jasnej cholery, chcesz.- Ja bym tego nigdy nie mógl zrobic - wysapal mu do ucha Fowler.- Nawet zamilion lat.Ale to musi byc zrobione.Tolby zatrzymal sie.- O co chodzi?Stali naprzeciw siebie wyzywajaco, twarze wykrzywione grymasem, oczy rozpalone.- On jest tam - ucial Fowler, wskazujac karabinem drzwi.- Masz jedna szanse.Skorzystaj z niej.Przez ulamek sekundy Tolby wahal sie.Potem zdecydowal.- Okay, skorzystam.Fowler podazyl za nim.- Uwazaj, patrz, gdzie idziesz.Jest tam cala seriapunktów kontrolnych.Caly czas idz prosto, do samego konca.Tak daleko, jaktylko bedziesz mógl.I, na litosc boska, szybko!Glos jego zanikal, gdy Tolby nabieral szybkosci.Dotarl do drzwi i otworzyl jegwaltownie.Zolnierzy i urzedników przybywalo.Rzucil sie na nich; rozsypalisie na wszystkie strony.Przedzieral sie dalej, a oni podnoszac sie glupawoszukali swych pistoletów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl