[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Param bez przerwy skakała w przyszłość, po mikrosekundzie, ale w ubraniu i ze wszystkim, co miała przy sobie.On też wyląduje po tamtej stronie ze wszystkim.Jeśli wyląduje.Czy mu się uda?Stał jakiś czas na brzegu, po czym doszedł do wniosku, że lepiej mu będzie na siedząco.I to na siedząco w łodzi, z nożem w jednej ręce i burtą w drugiej.Żeby dać do zrozumienia kosmicznej sile rządzącej podróżami w czasie, że to jego rzeczy i chce je z sobą zabrać.Potem zwolnił czas – przyspieszył percepcję – i znalazł znacznik, którego szukał.Jeszcze bardziej wyostrzył świadomość i wybrał moment nieco poprzedzający chwilę, kiedy zostawił Bochna i Lejkę, żeby zająć się swoją sprawą.I skoczył.Otworzył oczy.Nic się nie wydarzyło.A to rozczarowanie.Westchnął i wstał, żeby wyjść z łodzi.Ta zakołysała się i gwałtownie się przesunęła.Umbo omal nie upadł.Twardy brzeg rzeki zmienił się w błoto.Nie był taki, kiedy Umbo do niego przybił.Świeciło słońce, ale najwyraźniej niedawno przestał padać deszcz.Kiedy dotarli do Przystani Lejki, padało przez dwa dni.No pewnie, że nic się nie zmieniło.Siedział na brzegu rzeki twarzą do nurtu.Co niby się miało zmienić? Ale jego zmysł czasu nie kłamał.Informował, że znacznik znajduje się o kilka dni od tego momentu.Ponieważ Umbo nie wiedział, jak daleko w górę rzeki znajduje się Przystań Lejki, musiał się pospieszyć, jeśli miał przybyć tam wtedy, kiedy postanowił.Potem roześmiał się z samego siebie.Jeśli się spóźni, bez trudu skoczy do właściwego czasu.Skoczyłem w przyszłość.Nie ciąłem czasu.Skoczyłem.Do momentu, który wybrałem.Nikt inny tego nie potrafi.Bez żadnych zewnętrznych ścieżek, tylko z mapą czasu, którą nieświadomie tworzyłem podczas tego skakania, zdołałem skoczyć w przyszłość, w której już żyłem.Znowu skierował łódź na środek rzeki i sprawdził znaczniki.Najdalszym z nich w przyszłości był koniec świata.Jeśli chodzi o przeszłość, najdalej wyprawił się – najdalej wyprawił kogokolwiek – do czasu, gdy dziewiętnaście statków Rama Odyna uderzyło w powierzchnię Arkadii, niszcząc rdzenne formy życia niemal tak dokładnie jak Niszczyciele.Rigg wybrał tę chwilę, kotwicząc się w ścieżce ostatniego zwierzęcia, jakie przeszło przez teren, na którym miał się znaleźć Mur.Wybrał to zwierzę, sądząc, że to ostatnie chwile przed stworzeniem Muru, ale się mylił.Po rozbiciu się tych dziewiętnastu statków na planecie przestały istnieć duże zwierzęta, które mogłyby zostawić ścieżki prowadzące przez Mur.Dlatego Rigg mimowolnie ściągnął ich niemal dokładnie w chwilę poprzedniego zniszczenia życia na Arkadii.Byliśmy Niszczycielami tamtych czasów.No, nie dokładnie my, nie Rigg, ja i inni, ale my, ludzie.Ram Odyn, zbędni.Arkadia miała tego pecha, że przetrwała przybycie statków z Ziemi.Oznaczało to jednak, że jego mapa czasu rozciągała się od ostatniej chwili przed nadejściem ludzi po niemal ostatnią chwilę istnienia ludzkości.Niemal wszystkie podróże w czasie odbyli w ciągu ostatnich dwunastu lat, ale cofnęli się w czasie zaledwie do kilkuset lat po założeniu kolonii, kiedy w murchii Vadesha wszyscy byli świadkami bitwy ludzi z maskami i ludzi bez nich.To znaczy wszyscy z wyjątkiem Umba, ponieważ on musiał zostać jako ich kotwica, żeby mogli wrócić do czasu, który opuścili.Teraz nie potrzebował już kotwicy.Teraz mógłby się wybrać z przyjaciółmi na taką ekspedycję i sprowadzić wszystkich z powrotem.Bo cała historia Arkadii aż po jej kres stała się w jego umyśle przeszłością.Dotarł do Przystani Lejki z kilkugodzinnym wyprzedzeniem.Nie chciał wejść do gospody, zanim wyruszył na ratunek Kyokayowi, żeby nie powołać do istnienia swojej kopii albo – jeszcze gorzej – tak zmienić swojego wcześniejszego ja, że nie odgadnie, w jaki sposób skutecznie ocalić brata.Szukał jakiegoś zacisznego miejsca, w którym mógłby zaczekać i w którym nie zauważyłby go wcześniejszy Umbo, czekając na łódź płynącą w górę rzeki.Potem do niego dotarło: nie musi czekać.Może skoczyć do właściwego czasu.To tylko kilka godzin, co nie znaczy, że to niemożliwe.Umbo wybrał sobie cichy kąt, w którym mógł dyskretnie skoczyć.Nie po raz pierwszy pożałował, że nie ma takiego zmysłu do ścieżek jak Rigg, ponieważ on wiedziałby, czy wybrane miejsce jest puste, czy często odwiedzane.Ale przecież Rigg nie mógłby mu pomóc w tej sprawie, bo najważniejsze ścieżki nie zostały jeszcze nakreślone w tym miejscu.Rigg nie potrafił zajrzeć w przyszłość.Umbo usiłował powstrzymać myśl: „Rigg nie potrafi tego, co ja”, ale walka z nią była ciągle innym sposobem jej doświadczania, tylko z większymi wyrzutami sumienia i frustracją.Skoczył w przód dokładnie w czas, którego potrzebował.Dla Bochna i Lejki odszedł tylko na godzinę.Zbliżył się do drzwi gospody, otworzył je, wszedł do środka.– No, to jestem! – oznajmił.Bochen i Lejka spojrzeli na niego zza baru, gdzie Bochen układał szklanki i kufle na najwyższej półce.– Długo to trwało – powiedział.– Przepraszam.– Uratowałeś go?– W zasadzie tak.Wyciągnąłem go z wody, zanim utonął.Miał połamane ręce… nie, nogi.– Nie kojarzysz różnicy? Przypomnij mi, żebym nie dawał ci się opatrywać.– To moje zadanie – wtrąciła Lejka.– Za pierwszym razem połamał ręce.Za drugim było trochę inaczej.Wylądował nogami naprzód, więc to je połamał.– Czyli nie ingerowałeś w rozwój wypadków aż do momentu, gdy wszyscy uznali, że utonął.– Za pierwszym razem byłem tak głupi, że zaniosłem go do domu, zanim Rigg i ja opuściliśmy miasto, no i zawaliłem sprawę.Dlatego musiałem się poprawić.– Skoro to załatwiłeś, ruszajmy do Muru – powiedziała Lejka.– Daj chłopcu odpocząć – poprosił Bochen.– Nie było go tylko godzinę – rzuciła niecierpliwie, po czym się zreflektowała.Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.– Nie zdążyłam do tego przywyknąć tak jak wy.Nie było go przez wiele tygodni, tak? – Zwracała się do Bochna, ale to Umba mierzyła bacznym spojrzeniem od stóp do głów.– Nie była to bardzo higieniczna wyprawa – dodała.– Nie robiłem często prania.– Jak zawsze.– Ciągle sobie obiecywałem, że po prostu cofnę się do czasu, kiedy ubranie było czyste.Bochen łypnął na niego spode łba.– No, sensu to wielkiego nie ma.– To taki żart podróżników w czasie.Większości ludzi nie mógłbym go opowiedzieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]