[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stella di mare i mê¿czyzna ¿ycia, dwa ró¿ne œwiaty,oba nie bardzo realne.Okrzyk makaroniarza spad³ na mnie jak grom z jasnegonieba, przebijaj¹c cienk¹ skorupkê b³ogiego spokoju.Wszystkie niedawneprze¿ycia stanê³y mi przed oczami i nagle dokona³am odkrycia, ¿e to przecie¿by³ koszmar.Przesz³am przez jakieœ straszne rzeczy! Straszliwy bezmiar oceanui zimne, przegni³e ciemnoœci ciasnego lochu, brak granic na Atlantyku i nadmiargranic w kazamatach… Zemœci³o siê na mnie upodobanie do kontrastów czy co?Jakaœ kl¹twa? Jakim cudem uda³o mi siê nie oszaleæ od tego do reszty?D³ugiej chwili potrzebowa³am, ¿eby rozejrzeæ siê wokó³, przyjœæ do siebie iuwierzyæ, ¿e realna jest teraŸniejszoœæ.Przyjrza³am siê otoczeniu, jakbym jewidzia³a po raz pierwszy w ¿yciu, pomaca³am le¿ak, dotknê³am ostro¿nierozgwiazdy i wypi³am resztkê kawy.Po czym mog³am siê zaj¹æ drugim wstrz¹sem.Jest taki specjalny typ mê¿czyzn, który mi siê zawsze nadzwyczajnie podoba³ ina który w swojej karierze ¿yciowej nigdy nie natrafi³am.Od najwczeœniejszejm³odoœci widzia³am takich zaledwie parê sztuk i nigdy z ¿adnym nie nawi¹za³amnie tylko bli¿szej, ale nawet dalszej znajomoœci.Stawali okoniem, widocznieokropnie siê im nie podoba³am.Oni byli w moim typie, a ja nie by³am w ich inic na to nie mo¿na by³o poradziæ.Trudno, konflikt upodobañ, de gustibus nonest disputandum.Teraz zaœ na le¿aku naprzeciwko mnie siedzia³ w³aœnie taki i patrzy³ na mnie zwyraŸn¹ sympati¹.By³ kulminacyjnym punktem teraŸniejszoœci, jaœniej¹cejblaskiem w³oskiego s³oñca i kontrastuj¹cej z minionym mrokiem.Mia³ piêkn¹,opalon¹, bardzo mêsk¹ twarz, niebieskie, b³yskaj¹ce humorem oczy i krótkostrzy¿one, ciemnoblond w³osy.Oczywiœcie, blondyn!Przyzwyczajona do niepowodzeñ akurat na tym polu nie rzuca³am mu pow³Ã³czystychspojrzeñ, nie mizdrzy³am siê, nie krygowa³am g³upawo, tylko od razu uzna³am, ¿enie powinnam wymagaæ zbyt wiele.Wystarczy, ¿e on tu w ogóle jest.No to niechsobie bêdzie.Pochyli³am siê i ³adnie u³o¿y³am rozgwiazdê na p³askichkamykach.Blondyn mego ¿ycia wsta³ z le¿aka i poszed³ do wody.Przypomnia³am sobierozczochranego i pomyœla³am, ¿e doprawdy pomiêdzy staj¹cymi mi na drodzeblondynami daj¹ siê zauwa¿yæ istotne ró¿nice.Gdyby przeznaczenie przydzieli³omi tego, to chyba nie protestowa³abym zbyt gwa³townie.Na horyzoncie ukaza³ siêszatyn w postaci Szweda b³yskaj¹cego w s³oñcu czerwonym, rozanielonym pyskiem.Tego samego wieczoru siedzia³am sobie przy kawie na ma³ym placyku nad samymurwiskiem, tu¿ przy balustradzie, sk¹d by³ widok na wszystko.Nad Taorminaœwieci³ ksiê¿yc w pe³ni, z³oty ksiê¿yc, taki, jaki œwieci tylko nad Taormina.Widzia³am w ¿yciu wiele ksiê¿yców w pe³ni w najrozmaitszych miejscach i mogêautorytatywnie stwierdziæ, ¿e nigdzie nie ma takiego jak tam.Gdzieœ bardzodaleko w dole od czasu do czasu cicho wzdycha³o morze, a za przyk³adem morzawzdycha³am i ja.Szweda pozby³am siê znów ju¿ przed kolacj¹, znikn¹wszy mu z oczu, bo nie mia³amsi³y patrzeæ na jego przylizany ³eb.Z dwojga z³ego wola³am ju¿ nie patrzeæ nanic.Uœwiadomienie sobie mojego osobliwego pecha do blondynów wprawia³o mnie wewœciek³oœæ i usposabia³o do niego nader nieprzychylnie.Teraz zaœ zaczyna³amtego ¿a³owaæ.Myœla³am sobie, czy to przypadkiem nie jest trochê g³upio siedzieæ tu samej,pod tym przeraŸliwie z³otym ksiê¿ycem, wœród palm i kaktusów, w atmosferze,która sprzyja wszystkiemu z wyj¹tkiem samotnoœci.Przez chwilê, przez krótk¹chwilê, nade wszystko w œwiecie chcia³am, ¿eby ten Diabe³ by³ tu ze mn¹…Mam wyobraŸniê, z wiekiem mi nie mija.Oczyma duszy ujrza³am go, siedz¹cego podrugiej stronie stolika nad drug¹ fili¿ank¹ kawy.Oprócz wyobraŸni mam te¿realistyczny umys³.Oczy duszy zobaczy³y wyraŸnie, jak na d³oni, co by by³o.Najpierw by ziewn¹³.Potem na moj¹ uwagê o ksiê¿ycu uda³by, ¿e go nie dostrzega.Potem oœwiadczy³by,¿e siê nie mo¿e obejrzeæ, bo opali³ sobie kark i koszula go gryzie, a potemnatychmiast obejrza³by siê bez ¿adnego trudu za przechodz¹c¹ dziewczyn¹.Ja bymczeka³a, jak ka¿da g³upia kobieta, na jakieœ jedno czulsze s³owo, jakiœ gest,bodaj uœmiech czy spojrzenie, czy zmianê wyrazu twarzy, a on by zamkn¹³ oczy iudawa³, ¿e jest œpi¹cy.By³oby to samo co zawsze, wszêdzie, ju¿ prawie odtrzech lat.Potem zaczê³aby mnie braæ okropna cholera, trafi³by mnie dziki,stosowny do klimatu, szlag, obudzi³yby siê we mnie sycylijskie namiêtnoœci,rozbi³abym mu na g³owie fili¿ankê po kawie… Albo mo¿e nie zrobi³abym nic, tylkosiedzia³abym z tym kot³uj¹cym siê w duszy k³êbowiskiem ¿mij i wê¿y, ksiê¿ycstraci³by swój blask, morze szemra³oby drwi¹co i wzgardliwie, z odrobin¹wspó³czucia dla pe³nej g³upich z³udzeñ idiotki i w ogóle ca³a ta Taorminaby³aby zmarnowana.Nie, chyba lepiej, ¿e go tu nie ma…Przesta³am chcieæ, ¿eby by³, ale realistyczny obraz zrobi³ swoje.Na d³ugouœpione ¿mije poruszy³y ³ebkami i cicho syknê³y.Nie, z Diab³em nie by³odobrze.Teraz ju¿ mog³am wróciæ do tematu, który s³usznie usunê³am z rozwa¿añ wpodziemnej norze.Teraz to by³o co innego, mo¿na siê by³o nad tym pozastanawiaæbez obawy o ¿ycie.Z przeraŸliw¹ jasnoœci¹ uœwiadomi³am sobie, ¿e mojawyobraŸnia wcale nie przesadza.W skupieniu zaczê³am wspominaæ codzienne ¿ycieostatnich lat.Kiedy to siê w³aœciwie zaczê³o pogarszaæ? Przed prawie trzema laty, zarazpotem, jak zmieni³ pracê.Chcia³ pieniêdzy.Ludzka rzecz.Chcia³ mieæ du¿opieniêdzy.Te¿ ludzka rzecz.Chcia³ u¿ywaæ œwiata.Jeszcze bardziej ludzkarzecz, wszystko to mog³am zrozumieæ, sama te¿ nigdy nie mia³am sk³onnoœci doascezy.Ale on chyba popad³ w przesadê.Zmierza³ do swego celu z jak¹œstraszliw¹, egoistyczn¹ bezwzglêdnoœci¹, nie licz¹c siê z niczym i z nikim, aju¿ najmniej ze mn¹.Ode mnie tylko wymaga³ najrozmaitszych rzeczy, zachowuj¹csiê przy tym nawet nie jak brutalny pan i w³adca, co bym jeszcze ostatecznieznios³a, ale jak rozgrymaszona primadonna, co ju¿ by³o absolutnie nie dowytrzymania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]