[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dick chodził wokół statku, przewracając grotem dzidy puste skrzynki i puszki.Poniewierało się tam również wiele innych rzeczy, które ludzie wyładowali ze statku, ale musieli zostawić.– No jak? – zapyta! Oleg.– Wchodzimy do środka?– Idziemy – powiedział Dick, a potem podniósł drabinę i przystawił do włazu.Wszedł po niej, wsunął w szczelinę nóż Tomasza i nacisnął.Nóż się złamał.– Może on się zatrzasnął? – powiedziała z dołu Marianna.– Zostaliśmy zupełnie bez noży – burkną! Dick.– Stary mówił, że właz jest otwarty – zauważył Oleg.– Stary wszystko zapomniał – powiedział Dick.– Czy starym w ogóle można wierzyć?– Tomasz by wiedział, co trzeba zrobić – westchnęła Marianna i rozpłakała się.Dick pchnął pokrywę włazu.Bez skutku.Wtedy uderzył w nią pięścią i Olegowi wydało się, że powinien rozlec się głęboki, niski dźwięk, ale żadnego dźwięku nie było.Oleg poruszając wargami, chociaż doskonale umiał czytać odcyfrował wtopione w kadłub złote litery „POLUS”.– Zgadza się – powiedział.– „Polus”.– Myślałeś, że znaleźliśmy inny statek? – zapytał Dick i zeskoczył z drabiny w śnieg.– Trzeba się zastanowić.W ten sposób go nie otworzymy.Marianna dygotała.– Dziwne – powiedziała.– Nie było zimno, a teraz mnie trzęsie.– Jesteś głodna – wytłumaczył jej Dick.– Tam na pewno żarcia jest pod dostatkiem.W żelaznych puszkach.Tomasz mówił, że takie jedzenie się nie psuje.Oleg wdrapał się na drobinę, wyjął z kieszeni licznik promieniotwórczości i przystawił go do wąskiej szczeliny Strzałka drgnęła, ale do czerwonej kreski nie doszła.Dużo jej jeszcze brakowało.W kotlinie było bardzo cicho, słyszał więc nie tylko rozmowę w dole, ale nawet oddech Marianny.– Szkoda, że Tomasz nie doszedł – pociągnęła nosem Marianna.– Tak mi żal, że nie masz pojęcia.– Pewnie, że szkoda – zgodził się Dick.– Ale on by i tak nie doszedł.I my przez niego byśmy nie doszli.– Nie wolno tak mówić – powiedziała Marianna.– On to usłyszy i obrazi się.– Przecież on nie żyje – odparł Dick.– A martwi nie słyszą.– Nie wiem – powiedziała Marianna.– Może i słyszą.Oleg nacisnął pokrywę włazu.Ani drgnęła.Jak ją pociągnąć do siebie?– Nie wychodzi? – zapytała Marianna.Chmury zakryły słońce i od razu zrobiło się ciemniej, bardziej swojsko.– Poczekaj! – wykrzyknął Oleg.– Dlaczego właściwie pchamy i ciągniemy pokrywę jak drzwi domu? Może drzwi statku otwierały się inaczej?– Daj sobie spokój, złaź – powiedział Dick.– Zaraz przyniosę jakiś kamień.– Kamieniem nie dasz rady – powiedział Oleg i zamyślił się.Jak mogą otwierać się drzwi? Do środka? Do środka już je pchaliśmy.Drzwi są trochę zagłębione w stosunku do pancerza, a więc może spróbować popchnąć je w bok? Tak normalnie nie bywa, ale jeżeli statek leci, to lepiej, żeby drzwi nie mogły się przypadkowo same otworzyć.Powiedział do Dicka: – Daj mi nóż.Dick rzucił mu nóż, wsunął ręce pod pachy i zaczął przytupywać nogami.Zmarzł, nawet on zmarzł.Sypnął suchy śnieg.Byli sami na świecie, umierali z głodu i zimna, a statek nie chciał ich puścić do środka.Oleg wsunął koniec ułamanego noża w szczelinę, i spróbował popchnąć pokrywę w bok.Rozległ się głośny trzask i pokrywa lekko, jakby tylko na to czekała, przesunęła się i znikła w ścianie.W porządku.Oleg nawet nie odwrócił się i nie krzyknął, żeby wszyscy widzieli, jaki to on mądry.Rozwiązał zadanie.Bardzo lubił rozwiązywać zadania.Wprawdzie to było niezbyt trudne, ale inni nie potrafili go rozwiązać.Oleg wetknął nóż za pasek i znowu wydobył licznik promieniotwórczości.– Oj! – usłyszał głos Marianny.– Oleg otworzył!– To dobrze – odezwał się Dick.– Właź do środka.Na co czekasz?Licznik wskazał, że niebezpieczeństwa nie ma.Wszystko w porządku,– Tam jest ciemno – powiedział Oleg.– Daj pochodnię.Nawet ostatniej nocy, kiedy było bardzo zimno, nie rozpalili pochodni.Zresztą pochodnie dają mało ciepła, tyle że długo płoną.– Tam jest ciepło? – zapytała Marianna.– Nie – odpowiedział Oleg i pociągnął nosem.Wewnątrz statku zachował się obcy, niebezpieczny zapach.Ogarnął go lęk, ale w tej chwili zrozumiał, że teraz jest ważniejszy od Dicka, że Dick jeszcze bardziej się boi.Tymczasem Dick wyjął krzesiwo i rozpalił pochodnię, która zajęła się malutkim, prawie niewidocznym w świetle dnia płomieniem.Wdrapał się do połowy drabiny i podał pochodnię Olegowi, ale dalej nie poszedł.Oleg wziął pochodnię i wsunął ją do wnętrza statku.Przed nim była ciemność, a pod nogami zaczynała się równa, szorstka podłoga.Oleg powiedział głośno, żeby zagłuszyć strach:– No to idę.Bierzcie pochodnie i za mną! Będę czekał na was w środku.Podłoga uginała się trochę pod nogami jak kora żywych drzew.Oleg wiedział jednak, że podłoga jest martwa i że takich drzew na Ziemi nie ma.Wydało mu się, że ktoś się do niego podkrada.Znieruchomiał, ale za chwilę zrozumiał, że słyszy odbite od czegoś echo własnego oddechu.Zrobił jeszcze jeden krok do przodu i światło rozpalającej się pochodni oświetliło zaokrąglającą się u góry ścianę jasną i błyszczącą ścianę.Dotknął jej.Była zimna jak kamień.Wreszcie znalazłem się w domu, pomyślał.Moim domem jest wioska, ale mam również drugi dom, który nazywa się kosmiczny statek badawczy „Polus” i który śnił mi się tysiąc razy.Śnił się zupełnie inny, niż jest naprawdę.A przecież kiedyś tu byłem.Urodziłem się tu i gdzieś w ciemnej głębi statku znajduje się pokój, w którym stała moja kołyska.– Gdzie jesteś? – zapytał Dick.Oleg obejrzał się.Sylwetka Dicka prawie bez reszty wypełniała otwór włazu.– Chodź tutaj, nie bój się – powiedział Oleg.– Tu nikogo nie ma.– Gdyby był, to dawno by już zamarzł – odparł Dick bardzo głośno.Oleg podał mu swoją pochodnię, żeby tamten mógł przypalić swoją, a potem zapalić pochodnię Marianny.Z trzema pochodniami od razu zrobiło się jaśniej, chociaż było bardzo zimno.O wiele zimniej niż na zewnątrz, bo tam było świeże powietrze, a tu martwe i zastałe.Korytarz wkrótce zakończył się drzwiami, ale Oleg już wiedział, jak je otworzyć.Marianna i Oleg zobaczyli, jak on to robi, zrozumieli, że Oleg zachowuje się o wiele pewniej niż oni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]