[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrozumiał, że leci, że niczego pod nim nie ma, a ziemia została gdzieś daleko, ponieważ kosz kołysze się swobodnie i lekko, a przez szczeliny w dnie widać światło.Bardzo wolno, sparaliżowany lękiem wysokości, uniósł się na czworaki, czując jednocześnie, że kosz kołysze się coraz wolniej, a wypełniona gorącym powietrzem powłoka coraz pewniej ciągnie go w górę.Kiedy tak się podnosił, stopniowo wracało mu poczucie rzeczywistości, jakby narządy zmysłów włączały się po kolei, meldując mu, co się dzieje dookoła.Syczał palnik, oka sieci przesuwały się z szelestem po powłoce, skrzypiały pręty kosza pod nogami, a z dołu dobiegał cieniutki płacz dziecka.Postanowił wstać.Chwycił mocno za krawędzie kosza i już gotów był się wyprostować, ale na szczęście nie zdążył tego zrobić, bo gondolę tak gwałtownie szarpnęło, że omal nie wypadł na zewnątrz.Oleg natychmiast domyślił się, że rozwinęła się cała lina, którą kosz był przymocowany do kotwicy.Ruch w górę ustał, chociaż balon nadal usiłował się uwolnić, przez co kosz dygotał i miotał się na boki.Ludziom pozostałym na dole wydawało się, że upłynęło bardzo wiele czasu.Przez niemal minutę wszyscy patrzyli w górę i milczeli.Balon uniósł się na jakieś sto metrów – dalej nie puszczała go lina – i zaczął wolno przesuwać się w stronę lasu, jakby usiłował oszukać linę mocno przykuwającą go do ziemi.Olega wciąż nie było widać, ale przynajmniej pozostawał w koszu.Siergiejew, który pierwszy oprzytomniał, już zamierzał zawołać do Veitkusa i Dicka, żeby pomogli mu ściągnąć balon w dół, kiedy zorientował się, że najpierw trzeba zakręcić palnik, bo teraz siła nośna jest zbyt wielka i nie da się jej przezwyciężyć.Wówczas rozkrzyczała się Irena.– Synku! – wołała, zakłócając uroczystą ciszę lotu.– Synku, żyjesz? Synku!.Oleg usłyszał ten krzyk i zrobiło mu się wstyd, że matka woła go jak dzieciaka, ale potem przemknęła mu myśl, że nawet Napoleon pewnie miał matkę, wychylił się więc z kosza i, mocno trzymając się linek, krzyknął w dół:– Wszystko w porządku!Malutka figurka Olega, a właściwie ciemna sylwetka głowy i ramion była doskonale widoczna z ziemi.Wszyscy zaczęli krzyczeć, dzieci podskakiwać, a Irena rozpłakała się na cały głos.Balon wolno płynął nad głowami.To był prawdziwy statek powietrzny, który może polecieć do nieba.Stary pomógł siedzącemu wciąż na ziemi Veitkusowi podnieść się i powiedział do niego:– A potem wynaleźli żeglugę powietrzną.– Veitkus uśmiechnął się.– Przykręć palnik! – krzyknął Siergiejew.– Zmniejsz siłę nośną! Słyszysz mnie?– Doskonale słyszę! – odezwał się Oleg i jego głowa zniknęła.Oleg odwrócił się do palnika i zaczął ostrożnie redukować płomień.Nie przykręcał go jednak zbyt silnie, bo teraz, kiedy wszystko się powiodło, wcale nie miał ochoty wracać na dół.Jeszcze raz wychylił się i pomachał ręką.– Wszystko w porządku! – zawołał jeszcze raz.I zobaczył osadę z góry.Całą.Błotniste koryto uliczki, wzdłuż której ciągnęły się tak żałośnie wyglądające z góry chatki, zobaczył krzywe dachy szop i warsztatu, nierówną linię palisady.Zobaczył też malutką garstkę nierozpoznawalnych ludzików wymachujących rękami, podskakujących w dziecinnym tańcu radości.Zobaczył Krystynę siedzącą na progu swojej chaty.Może nie chciała przyjść do balonu, a może w tym całym zamieszaniu po prostu o niej zapomniano.Z boku stała Koza z pyskiem zadartym do góry.Nigdy jeszcze nie widziała latających słoni.Spojrzenie Olega przeniosło się dalej, za palisadę, gdzie zaczynała się wąska smuga łąki, a zaraz za nią las.Po raz pierwszy widział go z góry.Kłębowisko białawych nagich gałęzi, gdzieniegdzie brunatne i zielone plamy porostów i lian ciągnące się do bagna.Z lotu ptaka bagno, takie przecież rozległe, wydaje się całkiem niewielkie.Za nim rozciągają się zarosła, a dalej znów las, zwarty, zbity las niknący w półprzeźroczystej mgiełce.Ostrożnie przeszedł na drugą stronę kosza.Teraz widział początek drogi, którą szli ku górom, do „Polusa”.Znowu las, za nim pustkowie i czerwone skały wyrastające z lasu.Jeszcze dwa kroki w prawo.Też las, tyle że poprzecinany spłachciami stepu, na którym poluje się na jelenie, i ciemna ściana odległego boru, do którego rzadko kiedy docierają co odważniejsi myśliwi i zbieracze.Nie ma tam większej zwierzyny, a w wilgotnym półmroku czają się drapieżne kwiaty i liany.Nadleciał poryw wiatru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]