[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nastêpniepomkn¹³ do sypialni, powróci³ i oba egzemplarze by³y ju¿ opatrzone zamaszystympodpisem cudzoziemca.Podpisa³ umow¹ równie¿ i prezes.Wtedy Korowiow poprosi³o pokwitowanie na piêæ.– S³ownie, s³ownie, prezesie.tysiêcy rubli.– i ze s³owami jakoœ nielicuj¹cymi z powaga chwili: – Eins, zwei, drei! – wy³o¿y³ Bosemu na biurko piêænowiutkich paczek, prosto z banku.Odby³o siê przeliczenie, obficie okraszone porzekad³ami i ¿arcikami Korowiowa,w rodzaju “pieni¹dz lubi byæ liczony”, “pañskie oko konia tuczy” i innymi tejsamej klasy.Przeliczywszy pieni¹dze Bosy wzi¹³ od Korowiowa paszport cudzoziemca, abyzameldowaæ artystê na pobyt tymczasowy, w³o¿y³ ten paszport wraz z umow¹ ipieniêdzmi do teczki, i, jakoœ nie mog¹c siê powstrzymaæ, wstydliwie poprosi³ obilecik.– Ach, nie ma o czym mówiæ! – rykn¹³ Korowiow.– Ile pan sobie ¿yczy bilecików,dwanaœcie, piêtnaœcie?Oszo³omiony prezes wyjaœni³, ¿e bileciki s¹ mu potrzebne w liczbie dwóch, dlaniego samego mianowicie i dla Pelagii Antonowny, jego ¿ony.Korowiow natychmiast wyrwa³ z kieszeni notes i zamaszyœcie wypisa³ prezesowikartkê na dwa bilety w pierwszym rzêdzie.Tê karteczkê t³umacz lew¹ rêk¹zwinnie wrêczy³ prezesowi, a praw¹ w³o¿y³ w drug¹ d³oñ prezesa grub¹szeleszcz¹c¹ paczkê.Bosy rzuci³ na ni¹ okiem, zap³oni³ siê po uszy i zacz¹³odpychaæ paczkê od siebie.– Nie uchodzi – wymamrota³.– Nie chcê o tym nawet s³yszeæ – szepn¹³ wprost w prezesowe ucho Korowiow.– Unas nie uchodzi, a u cudzoziemców wrêcz przeciwnie.Pan go obrazi, a to poprostu nie wypada.Pan siê przecie¿ fatygowa³.– Najsurowiej wzbronione – cichuteñko zaszemra³ prezes i rozejrza³ siê wokó³.– A gdzie¿ s¹ œwiadkowie? – szepta³ mu w drugie ucho Korowiow.– Gdzieœwiadkowie, pytam? Co te¿ pan.I w tym momencie sta³ siê, jak póŸniej twierdzi³ prezes, cud – paczka samawœliznê³a mu siê do teczki.A nastêpnie Bosy z poczuciem dziwnej s³aboœci, jakpo ciê¿kiej chorobie, znalaz³ siê na schodach.Wicher myœli szala³ w jegog³owie.By³a tam i willa w Nicei, i tresowany kot, i myœl o tym, ¿e œwiadkówistotnie nie by³o oraz ¿e Pelagia Antonowna ucieszy siê z biletów.Myœli te,aczkolwiek bez ¿adnego zwi¹zku ze sob¹, by³y na ogó³ przyjemne.Niemniej jednakjakiœ cierñ w najg³êbszych czeluœciach prezesowej duszy uwiera³ Bosego.By³ tocierñ niepokoju.Poza tym, tu, na schodach, nagle poczu³ siê tak, jakby dosta³obuchem w ³eb: “A w jaki sposób t³umacz dosta³ siê do gabinetu, skoro nadrzwiach znajdowa³a siê nienaruszona pieczêæ? I jak to siê sta³o, ¿e on,Nikanor Bosy, nie zapyta³ o to?” Przez jakiœ czas prezes jak baran wpatrywa³siê w stopnie schodów, ale w koñcu postanowi³ machn¹æ na to wszystko rêk¹ i niezamêczaæ siê rozwa¿aniami na zbyt skomplikowane tematy.Skoro tylko prezes opuœci³ mieszkanie, z sypialni dobieg³ niski g³os:– Nie spodoba³ mi siê ten prezes.To szubrawiec i krêtacz.Czy nie mo¿na zrobiætak, ¿eby on tu siê wiêcej nie pojawia³?– Wystarczy, ¿e wydasz polecenie, messer – odezwa³ siê Korowiow, a g³os jegonie by³ ju¿ skrzekliwy, ale dŸwiêczny i bardzo czysty.I momentalnie przeklêty t³umacz znalaz³ siê w przedpokoju, nakrêci³ numer ipowiedzia³ do s³uchawki g³osem nie wiedzieæ czemu nad wyraz p³aczliwym:– Halo! Uwa¿am za swój obowi¹zek zawiadomiæ, ¿e prezes spó³dzielni, do którejnale¿y dom pod numerem 302–A na ulicy Sadowej, Nikanor Iwanowicz Bosy,spekuluje walut¹.W obecnej chwili w jego mieszkaniu pod numerem trzydzieœcipiêæ w przewodzie wentylacyjnym w ubikacji znajduje siê zawiniête w papiergazetowy czterysta dolarów.Mówi Timofiej Kwascow, lokator inkryminowanego domuz mieszkania numer jedenaœcie.Zaklinam na wszystko o utrzymanie mego nazwiskaw tajemnicy, poniewa¿ obawiam siê zemsty przytoczonego wy¿ej prezesa!I odwiesi³ s³uchawkê, drañ!Co dalej dzia³o siê w mieszkaniu pod piêædziesi¹tym – nie wiadomo, ale za todok³adnie wiadomo, co robi³ Nikanor Bosy.Prezes mianowicie zamkn¹³ siê nahaczyk w ubikacji, wyj¹³ z kieszeni paczkê, która w niego wmusi³ t³umacz, iupewni³ siê, ¿e zawiera ona czterysta rubli.Paczkê tê Bosy zawin¹³ w kawa³ekgazety i wepchn¹³ w przewód wentylacyjny.W piêæ minut póŸniej siedzia³ ju¿ przy stole w swojej maleñkiej jadalni.Ma³¿onka jego przynios³a z kuchni starannie pokrojonego, suto posypanegoszczypiorkiem œledzia.Nikanor Bosy nape³ni³ wódk¹ kieliszek, wypi³, nala³znowu, wypi³, nadzia³ na widelec trzy dzwonka œledzia.i w tym w³aœniemomencie ktoœ zadzwoni³ do drzwi.A w³aœnie ¿ona wnios³a wazê, z której bucha³apara.Wystarczy³o raz tylko spojrzeæ na tê wazê, by wiedzieæ, ¿e wewn¹trz niejw gêstwinie p³omiennego barszczu znajduje siê to, co najsmaczniejsze na œwiecie– koœæ szpikowa.Bosy prze³kn¹³ œlinê i zawarcza³ jak pies:– ¯eby ich ziemia poch³onê³a! Nawet zjeœæ nie dadz¹!.Nie wpuszczaj nikogo,nie ma mnie, nie ma.W sprawie mieszkania powiedz, ¿eby przestali tu lataæ,za tydzieñ bêdzie zebranie zarz¹du.Ma³¿onka pobieg³a do przedpokoju, a prezes ³y¿k¹ wazow¹ wy³owi³ z ziej¹cegop³omieniem jeziora j¹, koœæ, pêkniêt¹ wzd³u¿.W tym momencie do sto³owegowesz³o dwóch obywateli, a z nimi nie wiedzieæ czemu œmiertelnie poblad³a ¿onaprezesa.Bosy na widok owych obywateli równie¿ zbiela³ i wsta³.– Gdzie tu jest toaleta? – z trosk¹ w g³osie zapyta³ pierwszy, ten w bia³ejkoszuli.Coœ stuknê³o o nakryty do obiadu stó³ (to Nikanor Bosy upuœci³ ³y¿kê naceratê).– Tutaj, tutaj – szybciutko odpowiedzia³a Pelagia Antonowna.Przybysze niezw³ocznie udali siê na korytarz.– A o co chodzi? – cicho zapyta³ Bosy pod¹¿aj¹c za goœæmi.– U nas w mieszkaniunie mo¿e siê znajdowaæ nic takiego.Mo¿e bym tak móg³ zobaczyæ dokumenty.proszê o wybaczenie.Pierwszy w przelocie pokaza³ prezesowi stosowny dokument, a drugi w tej samejsekundzie sta³ ju¿ na taborecie w ubikacji z rêk¹ w przewodzie wentylacyjnym.Bosemu pociemnia³o w oczach.Rozwiniêto gazetê, ale w paczce nie by³o rubli,tylko dziwne nieznane banknoty – ni to niebieskie, ni to zielone – z podobizn¹jakiegoœ starca.Zreszt¹ wszystko to Bosy widzia³ niezbyt wyraŸnie – przedoczami lata³y mu jakieœ plamy.– Dolary w wentylacji.– z zadum¹ powiedzia³ pierwszy i miêkkim, uprzejmymg³osem zapyta³ Bosego: – To wasza paczuszka?– Nie! – odpowiedzia³ strasznym g³osem prezes.– Podrzucili wrogowie!– To siê zdarza – zgodzi³ siê ten pierwszy i doda³ znowu bardzo serdecznie: –No có¿, trzeba oddaæ resztê.– Nie mam nic wiêcej! Nie mam, przysiêgam na Boga! Nigdy niczego podobnegonawet w rêku nie mia³em! – rozpaczliwie krzycza³ prezes.Rzuci³ siê w stronê komody, z ³oskotem wyci¹gn¹³ szufladê, a z niej teczkê,wykrzykuj¹c przy tym bez zwi¹zku:– Oto umowa.t³umacz–bandyta podrzuci³.Korowiow.w binoklach!.Bosy otworzy³ teczkê, wsadzi³ rêkê do œrodka, zsinia³ na twarzy i upuœci³teczkê w barszcz.Teczka by³a pusta – ani listu od Stiopy, ani umowy, anipaszportu cudzoziemca, ani pieniêdzy, ani kartki w sprawie biletów.Jednyms³owem, w teczce nie by³o nic oprócz calówki.– Towarzysze! – nieludzkim g³osem wrzasn¹³ prezes [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl