[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jednak gadasz dziwne rzeczy.Rozumiem, żeście poszli na balet.Ale cała reszta jest do ciebie niepodobna.I jeszcze ten Jude, co zasnął.– Poczekaj.Jude nudził się na balecie, więc potem go zapytałam, gdzie czułby się naprawdę dobrze.A on mówi: „W barze westernowym".Pomyślałam: Czemu nie? I było świetnie.– To może teraz dołączysz do swego repertuaru jakieś kawałki w stylu westernowym?Carina zachichotała.– Aż tak to nie.Ale dobrze mi się tańczyło.– Rozumiem.I co, nie został z tobą, jak cię odwiózł?– Nie został.– Aha.A co o tym myślisz?– Myślę, że to dobrze.Na wszystko przyjdzie czas, Marisa.Wiem, że Jude będzie dobrym kochankiem, ale on chyba czeka na wyraźny sygnał z mojej strony.– Aha.Przywieziesz go dzisiaj do nas?– Myślę, że tak.On ma chęć.– Włóż to swoje bikini.Carina zaśmiała się.– Może.To cześć, Marisa.Do zobaczenia.Rozdział 6Właśnie manipulowała lokówką, tego samego poranka, gdy zadzwonił telefon.Spojrzała do lustra: nie, te loki się chyba nie udadzą.Podeszła do aparatu.– Słucham.– Witaj.No i jak się dziś czujesz? Odchrząknęła.– Właściwie nieźle.Czy wczoraj bardzo się wygłupiałam?– Dlaczego? Byłaś tylko wesoła.– Wesoła? Niby tak.Ale nie powinnam była tyle pić.Jude roześmiał się.– Co ty powiesz.Zadzwoniłem, żeby się dowiedzieć, o której mam po ciebie wpaść.Chodzi o piknik.Spojrzała na zegarek.Była prawie pierwsza.– Myślę, że około drugiej.Goście będą się schodzili stopniowo.Z początku pobędziemy w kółku rodzinnym.Nie od razu odpowiedział.– To dobrze – odezwał się w końcu.– To bardzo dobrze.Jude uśmiechał się do siebie, odkładając słuchawkę.Kółko rodzinne.Otóż to.Na tym mu przecież najbardziej zależało.Wyszedł z pokoju i skierował się na dół.W saloniku zastał agentów w komplecie.– Jakie plany na dzisiaj? – Hal podniósł głowę.– Dalej uwodzimy panienkę?– Nie uwodzimy, tylko wykonujemy zadanie – usadził go Jude.– Dziś mam spotkanie z familią Pattersonów.Będzie piknik u Ala.– A, to świetnie! – ucieszył się John.– A więc ona wprowadza cię pomału w rodzinę?– Na to wygląda.Ruth zmarszczyła czoło.– Może się w tobie zakochała? Co o tym myślisz? Jude roześmiał się.– Nie sądzę.Od początku gramy ze sobą na dystans.Carina się mną bawi, czuję to; pomagam jej wrócić do życia towarzyskiego.Tylko tyle.– Oby – skinęła głową Ruth.– Chciałbym jak najprędzej mieć to zadanie za sobą – westchnął Jude.– Może pamiętacie, że zostałem tutaj odwołany z urlopu.– Wszyscy chcielibyśmy to mieć za sobą – powiedział John.– Będziemy bliżej końca, jeżeli się dziś dobrze sprawisz.Alfred Patterson mieszkał w ogrodzonej rezydencji, która wyglądała na jeszcze rozbudowywaną.Kiedy Jude i Carina przekraczali bramę, ochrona spisała tablice rejestracyjne wozu.Jude przyjął te manipulacje ze spokojem.Przybywając do Teksasu, od razu pozbył się swoich tablic marylandzkich, zainstalował miejscowe i podał ranczo rodziców jako miejsce zamieszkania.Był więc całkowicie kryty.– Imponująca posiadłość – uśmiechnął się do Cariny.– Al kupił to przed rokiem – powiedziała.– Podobno interes tak dobrze się rozwija, że mógł sobie na to pozwolić.Dojechali przed portyk domostwa.W istocie budowla sugerowała, że jej właściciel nieźle prosperuje.Zaparkowali i ruszyli tam, skąd dobiegał gwar wielu głosów, na tyły rezydencji.Zobaczyli na trawniku kilkanaście osób, wśród których Jude od razu rozpoznał śledzonych przez Agencję lokalnych funkcjonariuszy Daviesa i Sullivana.Obaj rozmawiali z Alem.Carina wzięła Judea pod rękę.– Przedstawię cię rodzinie – powiedziała – a potem Al pozna cię z resztą gości.Jude zauważył, że rezydencja wyposażona jest nie tylko w wielki basen, ale i w korty tenisowe.Z daleka pomachała im ręką Marisa.Podbiegła do Cariny.– Jak dobrze, że jesteś.Że jesteście – poprawiła się.– Piękny dom – pokazał głową Jude.– A, to są takie ambicje Alfreda.Alfredo! – Marisa zawołała do męża.– Są już Carina z Jude'em.Brat Cariny oderwał się od dwójki agentów.– Witam, witam – wyciągnął rękę w stronę Judea.– Poznaj przyjaciół domu – wskazał Daviesa i Sullivana.Dopełniono prezentacji.Ross Davies był niskim mężczyzną w średnim wieku, z lekka tyjącym.Patrick Sullivan wyglądał młodo, jakby dopiero skończył studia.Był wysoki; wydawał się wysportowany.– Crenshaw.– zaczął myśleć na głos Davies.– To nazwisko wydaje mi się znajome.– Mam sporo rodziny w Teksasie – podsunął Jude.– Być może dlatego – zgodził się agent.– Czym pan się zajmuje, Jude?Jude roześmiał się.– Powiedziałbym, że w ogóle się nie zajmuję, na ile się da.A pan co robi?– Ja akurat będę zmieniał pracę.Myślę też o wcześniejszej emeryturze.Jude skinął głową.– Aha.– Zapraszam do drinków – odezwał się Al.– A gdybyś zechciał pograć w tenisa, to Patrick chętnie ci potowarzyszy.Jeszcze niedawno był gwiazdą w swojej drużynie uczelnianej.A poza tym oczywiście mamy basen – wskazał głową.– Tam, skąd pochodzę – zaczął zaciągać z teksańska Jude – nie bardzo uczyli tenisa.Ojciec zaganiał nas od małego do roboty, wiecie.Zauważył krótką wymianę spojrzeń między agentami.Uznali go prawdopodobnie za obiekt nieszkodliwy.Carina, która dotąd stała cicho, odezwała się teraz:– Wy róbcie, co chcecie, a ja poszukam sobie kawałka cienia.Nie będę się prażyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl