[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wierzę, że tego nie wiecie.Psy tropiące rzeczywiście tropią, a to znaczy, że muszą chwycić trop, czyli ślad zapachowy.A tydzień po włamaniu nie znajdą niczego, bo przez to miejsce przeszły dziesiątki osób i ślady się pomieszały.Pies nie ma tu nic do roboty.- A narkotyki? Lawina? - pani Maria, trochę zbita z pantałyku, nie dawała jednak za wygraną.- Przecież czasami psy sprowadza się nawet po długim okresie od wydarzenia.- No owszem, ale chodzi o psy specjalnie szkolone na taką okoliczność - wyjaśnił dobrodusznie Kuba.- Wówczas one nie szukają tropu, tylko konkretnego zapachu: człowieka pod śniegiem lub ukrytych narkotyków.Ale to już inna para kaloszy.Matylda gwałtownie kłapnęła zębami.- Człowieku, szczęka mi opadła.Aleś ty zorientowany.Pracujesz w policji, czy jak? - zażartowała.Kuba gwałtownie odwrócił się w jej stronę, a na jego poczerwieniałej twarzy nie było uśmiechu.- A co, wyglądam na glinę? - zapytał nieprzyjaznym tonem.- No co ty, ja przecież nic złego nie miałam na myśli - powiedziała niepewnie Matylda, bo reakcja chłopaka była niewspółmierna do słów, jakie rzuciła żartem.- No, ale taki najazd policji z Warszawy może wypłoszyć bandytów, zwiną się stąd i niczego już nie da się znaleźć - zawołał Jasiek, w porę wtrącając się do rozmowy i ucinając wiszącą w powietrzu kłótnię.- Tak i nie.Po pierwsze, nie wiadomo, skąd są bandyci.Może to ktoś z tubylców?Po drugie, i tak jak dotąd nie trafiono na żaden ślad - mówiła pani Maria.- Ja tam nie wiem, ale jak chcecie, to w sobotę wybierzemy się do miasteczka, żeby popatrzeć, co się dzieje.Poza tym podobno przyjeżdża do nas lokalne radio i jakaś firma, sprzedająca napoje energetyzujące czy coś w tym rodzaju.Mówią, że będą pokazowe loty balonem i festyn.No to jak, pojedziemy?Wszyscy byli zgodni co do tego, że wycieczka w sobotę do miasta, i to wyłącznie w celach rekreacyjnych, jest jednym z najlepszych pomysłów pani Marii.Do proboszcza dziewczyny wybrały się dopiero przed jedenastą.Rowery na piaszczystej drodze poruszały się jak nogi brodzące w wodzie.Na dodatek słońce stało prawie w zenicie.Matylda nie miała odwagi zaproponować, żeby zboczyły z trasy i sprawdziły, co u chłopaków.Odpoczęły dopiero przy cmentarzu.Rzuciły rowery byle jak, przy drodze, i powlokły się, żeby obejrzeć efekty niedawnego wandalizmu.W słoneczny dzień cmentarz wyglądał zupełnie inaczej niż tamtego deszczowego, ciemnego wieczoru, kiedy odkryły połamane krzyże i rozkopane groby.Teraz wyglądał niemal przyjacielsko.Dróżka, wysypana żwirem, sympatycznie trzeszczała pod nogami.„Nigdzie żywego ducha - pomyślała Matylda i zaraz szepnęła cichutko - nomen omen, a sio”.Poza ciężkim sapaniem utrudzonych jazdą na rowerze dziewczyn w powietrzu słychać było tylko brzęczenie pszczół, uwijających się wokół kwiatów, rosnących bujnie i dziko na wielu grobach.- Patrzcie, przykryli deskami - Weronika wskazała na jeden z rozkopanych grobów.Ale wszędzie nadal sterczały czerwone proporczyki, wetknięte tu i ówdzie przez policjantów podczas wizji lokalnej.- Lepiej tu nie łaźmy za długo, bo znowu coś się stanie i będzie na nas - powiedziała strachliwie Hanka.- A może tu w ogóle nie wolno wchodzić?- To by ogrodzili teren taśmą - oświeciła koleżankę Weronika.- Przecież to jest cmentarz, nie można ludziom zabronić odwiedzania swoich zmarłych.- Ale ci, co tu leżą, to na ogół nie mają rodzin w Polsce, tylko w Niemczech - broniła się Hanka.- Chociaż to prawda, że są i tutejsi nieboszczycy.- Brr - otrząsnęła się Matylda.- Jedziemy dalej?W drodze powrotnej było już znacznie łatwiej.Chłodniej i z górki.- To może zobaczymy, co robią chłopcy? - nieoczekiwanie zapytała Hanka, gdy dojeżdżały do miejsca pracy geologów.- Nie ma sprawy, możemy - powiedziała z udawaną obojętnością Matylda.Ku ich rozczarowaniu chłopaków nie było.- Zobacz, Hanka, to koło tamtego szałasu dostałyśmy po głowie - wskazała palcem Weronika.- Chodźcie zobaczyć! Może schowali wewnątrz skarby? - zawołała i nie czekając na odpowiedź, pobiegła w stronę szałasu.- O kurczę! - wrzasnęła.- Dziewczyny, tu coś jest!- To tylko torba Maćka i Kuby - Matylda była trochę zawiedziona, bo oczami wyobraźni widziała już skarby z obrabowanych kościołów, ukryte w szałasie.-Pewnie musieli gdzieś wyskoczyć i nie chciało im się nosić bagażu tam i z powrotem.- A gdzie byłyście, jak was napadnięto? - chciała wiedzieć Hanka.- Chodź, pokażę ci - Matylda już wychodziła z szałasu, gdy nagle padła jak długa.- Co jest? - spytała Wera.- Chyba skręciłam nogę w kostce - wyjęczała Matylda, trzymając się za stopę.- W każdym razie potwornie boli.- Ale jak to się stało? Na czym się potknęłaś? Przecież tu jest całkiem płasko.- Noga mi się tak jakoś zapadła - stękała Matylda.- O tu, zobacz, tu jest świeża ziemia.Świeża ziemia?! Weronika, ktoś tu dopiero co kopał, dlatego tyle jedliny narzucono na ziemię.- Ciągle siedząc, Matylda zaczęła gwałtownie zbierać rozrzucone iglaste gałązki.Ujrzały głęboką szramę w ziemi, zrobioną bardzo niedawno, bo wierzchnia warstewka jeszcze nie zdążyła wyschnąć i wyraźnie różniła się kolorem od tła.- I co teraz? - zapytała bezradnie Weronika.- Jeszcze się pytasz? Uciekamy, i to zaraz - Hanka była na granicy histerii.Zbladła i z trudem hamowała łzy.- O nie, nie w takiej chwili - Matylda przejęła dowodzenie.- Weronika, idziesz po szpadel chłopaków, Hanka pilnujesz na zewnątrz, żebyśmy znowu nie dostały od jakiegoś ktosia po głowie.Nie kopała długo.Kilka ruchów i łopata zgrzytnęła o coś twardego.„Jak w powieści o Wyspie Skarbów” - pomyślała Matylda mimochodem.„Zaraz odkopię żelazną skrzynię pełną złota i szlachetnych kamieni”.Rzeczywiście, to była drewniana skrzynka, taka po owocach, przykryta drugą skrzynką.A w środku.- Boże - jęknęła Weronika na widok połyskujących złotem naczyń.- Uciekamy!- Ty też panikujesz? Zamknij się lepiej i bierz jedno naczynie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]