[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rincewind obejrza³ siê.- ChodŸcie - rzuci³.- To ju¿ niedaleko.- Dok¹d? - nie zrozumia³ Dwukwiat.- Do Niewidocznego Uniwersytetu, oczywiœcie.- Czy to rozs¹dne?- Prawdopodobnie nie, ale pójdê i tak.- Rincewind przerwa³.Jego twarz sta³asiê mask¹ cierpienia.Przycisn¹³ d³onie do uszu ijêkn¹³.- Zaklêcie sprawia k³opoty?- Taaghh.- Spróbuj coœ nuciæ.Rincewind skrzywi³ siê.- Mam zamiar siê go pozbyæ - oznajmi³ chrapliwie.- Wróci do ksi¹¿ki, gdziejest jego miejsce.Chcê odzyskaæ w³asn¹ g³owê!- Ale wtedy.- zacz¹³ Dwukwiat.Wszyscy us³yszeli dalekie œpiewy i tupanie nóg.- Myœlicie, ¿e to ci z gwiazdami? - przestraszy³a siê Bethan.Mia³a racjê.Prowadz¹cy marsz wyszli zza rogu o piêædziesi¹t s¹¿ni przed nimi.Pod¹¿ali za wystrzêpion¹ bia³¹ chor¹gwi¹ z oœmiora-mienn¹ gwiazd¹.- Nie tylko ludzie z gwiazdami - zauwa¿y³ Dwukwiat.- Tam s¹ ludzie w ogóle.T³um porwa³ ich.W jednej chwili stali na pustej ulicy, w nastêpnej sunêli wrazz ludzk¹ fal¹, która nios³a ich przez miasto.Œwiat³a pochodni migota³y lekko w wilgotnych podziemiach Uniwersytetu.Przywódcy oœmiu Obrz¹dków magicznych maszerowali gêsiego przez korytarze.- Na dole przynajmniej jest ch³odniej - zauwa¿y³ jeden z nich.- Ale nas nie powinno tu byæ.Trymon, który prowadzi³ grupê, szed³ milcz¹c.Myœla³ za to bardzo intensywnie.Myœla³ o butelce oliwy u paska i oœmiu kluczach niesionych przez magów -kluczach do oœmiu zamków, przykuwaj¹cych Octavo do pulpitu.Myœla³, ¿e cistarzy czarnoksiê¿nicy czuj¹, ¿e magia coraz bardziej wysycha, zajêci s¹w³asnymi problemami i w zwi¹zku z tym mo¿e s¹ mniej czujni ni¿ byæ powinni.Myœla³, ¿e za kilka minut Octavo, najwiêkszy depozyt magii na Dysku, trafi wjego w³asne rêce.Mimo ch³odu tuneli Trymon zacz¹³ siê pociæ.Dotarli do obitych o³owiem drzwi osadzonych w surowym kamieniu.Trymon wyj¹³ciê¿ki klucz - solidny, uczciwy, ¿elazny klucz, niepodobny do tych powyginanychi niepokoj¹cych kluczy, które uwolni¹ Octavo.Wstrzykn¹³ do zamka porcjê oliwy,wsun¹³ i przekrêci³ klucz.Zamek ust¹pi³ z niechêtnym zgrzytem.- Czy podjêliœmy wspóln¹ decyzjê? - zapyta³ Trymon.Odpowiedzia³y mu twierdz¹ce pomrukiwania.Pchn¹³ drzwi.Owion¹³ ich ciep³y podmuch dusznego, jakby oleistego powietrza.Us³yszeliwysokie, nieprzyjemne œwiergoty.Z ka¿dego nosa, paznokcia i brody strzeli³yoktarynowe iskierki.Magowie pochylili g³owy wobec szalej¹cej w komnacie burzy chaotycznej magii.Weszli do wnêtrza.Na wpó³ uformowane kszta³ty chichota³y i przemyka³ydooko³a: to koszmarni mieszkañcy Piekielnych Wymiarów bezustannie obmacywaligranicê miêdzy œwiatami, tym, co uchodzi³o za palce tylko dlatego, ¿eznajdowa³o siê na koñcach ramion.Szukali nie strze¿onego wejœcia do krêguciep³ego blasku, który uwa¿ali za wszechœwiat ³adu i porz¹dku.Nawet w tym czasie, trudnym dla wszelkich magicznych zjawisk, nawet w komnaciezaprojektowanej tak, by t³umi³a magiczne wibracje, Octavo wci¹¿ trzeszcza³o odmocy.Pochodnie nie by³y potrzebne.Octavo wype³nia³o komnatê przyæmionym, posêpnymblaskiem, który nie by³ w³aœciwie œwiat³em, ale jego przeciwieñstwem.To nieciemnoœæ jest, jak niektórzy uwa¿aj¹, przeciwieñstwem œwiat³a; ona jest tylkojego brakiem.Z ksiêgi promieniowa³o œwiat³o, co le¿y po drugiej stronieciemnoœci - blask fantastyczny.Mia³ niezbyt ciekaw¹ fioletow¹ barwê.Jak ju¿ wspomniano, Octavo by³o przykute do pulpitu rzeŸbionego w kszta³tczegoœ, co przypomina³o ptaka-trochê, gada-trochê i coœ ¿ywego - przera¿aj¹co.Para lœni¹cych oczu obserwowa³a magów ze skrywan¹ nienawiœci¹.- Jesteœmy bezpieczni, póki nie dotkniemy ksiêgi - oznajmi³ Trymon.Wyj¹³ zzapasa i rozwin¹³ zwój pergaminu.- Podajcie mi pochodniê - rzuci³.- I zgaœtego papierosa!Czeka³ na wœciek³y wybuch ura¿onej dumy.Ten jednak nie nast¹pi³.Upomnianymag dr¿¹cymi palcami wyj¹³ z ust i rozdepta³ na pod³odze niedopa³ek.Trymon tryumfowa³.I co? pomyœla³.Robi¹, co im ka¿ê.Mo¿e tylko w tej chwili,ale to mi wystarczy.Zerkn¹³ na niewyraŸne pismo dawno nie¿yj¹cego maga.- Do rzeczy - mrukn¹³.- Zobaczmy.„Aby poskromiæ go, Stwora owego, co jeststra¿nikiem."Przera¿ony t³um przelewa³ siê w tê i z powrotem przez most ³¹cz¹cy Morpork iAnkh.Rzeka w dole, mêtna nawet w najbardziej sprzyjaj¹cych warunkach, terazby³a tylko w¹sk¹ paruj¹c¹ stru¿k¹.Most trochê mocniej ni¿ powinien wibrowa³ pod stopami.Dziwne zmarszczkiprzebiega³y po powierzchni b³otnistych resztek rzeki.Kilka dachówek zsunê³osiê z dachu pobliskiego domu.- Co to by³o? - zapyta³ Dwukwiat.Bethan obejrza³a siê i krzyknê³a przeraŸliwie.To wschodzi³a gwiazda.S³oñce Dysku umknê³o w bezpieczne miejsce pozahoryzontem, a wielka, obrzmia³a kula gwiazdy wspina³a siê wolno na niebo, a¿ca³ym obwodem wype³z³a kilka stopni powy¿ej krawêdzi œwiata.Wci¹gnêli Rincewinda do jakiejœ bramy, ale t³um nie zwraca³ na nich uwagi.Ludzie biegli przed siebie, przera¿eni jak lemingi.- Gwiazda ma plamy - zauwa¿y³ Dwukwiat.- Nie -zaprzeczy³ Rincewind.- To s¹.rzeczy.Rzeczy kr¹¿¹ce wokó³ niej, jaknasze s³oñce kr¹¿y wokó³ Dysku.A zbli¿aj¹ siê, poniewa¿.poniewa¿.-Urwa³.- Prawie wiedzia³em.- Co wiedzia³eœ?- Muszê siê pozbyæ tego Zaklêcia!- Którêdy do Uniwersytetu? - spyta³a Bethan.- Têdy! - Rincewind wskaza³ ulicê.- Musi byæ bardzo popularny.Tam w³aœnie wszyscy biegn¹.- Ciekawe po co? - zastanowi³ siê Dwukwiat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]