[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i nagle pomyślała o ciałach, które wypuściły korzenie w kanalizację.Pełna obrzydzenia usiadła na toalecie i patrzyła na lecącą do umywalki czystą, czyściuteńką wodę.Pragnienie zmusiło ją w końcu do podjęcia ryzyka, więc piła, ale przysięgła sobie, że zdobędzie zapas wody mineralnej w butelkach.W dużym pokoju przygotowała sobie zimne śniadanie z zielonej fasolki i siekanego befsztyka i była tak głodna, że dorzuciła do tego puszkę śliwek w bardzo słodkim syropie.Tak dla odmiany.Puszki stały w równym rzędzie na zniszczonym niskim stoliku.Wylizała resztę syropu - nic jej nigdy tak nie smakowało.Wróciła do sypialni i położyła się do łóżka.Tym razem spała pięć godzin i obudził ją hałas.W domu coś ciężkiego upadło z głośnym hukiem.Ostrożnie zeszła po schodach, obejrzała przedpokój i duży pokój.Tylko nie kuchnia powiedziała i natychmiast zorientowała się, że ten dźwięk pochodził właśnie stamtąd.Powoli otworzyła uchylne drzwi.Ubranie jej matki - mamy w nim nie było - leżało na kupce przed zlewem.Weszła i spojrzała na miejsce, w którym był Kenneth, w spiżarce.Ubranie i nic więcej.Odwróciła się.Dżinsy Howarda wisiały na stołku, który upadł na bok.Z sufitu zwisała błyszcząca bladobrązowa zasłona, zakrywająca całą ścianę.Jej krawędzie bardzo porządnie założone były po rogach, wnikając w szpary między ścianami i tylko tam gdzie wisiały obrazki, widać było małe wybrzuszenia.Z przeciwległego kąta, zza lodówki, Suzy wzięła miotłę i podeszła do ściany z kijem wycelowanym w zasłonę.Jestem niesamowicie odważna, pomyślała.Na początku dotknęła płachty lekko, lecz po chwili przebiła ją na wylot wraz z gipsową ścianą.Brązowa zasłona zadrżała, lecz nie zareagowała.Ty.! - krzyknęła Suzy i zamachnęła się, rozdzierając ją od brzegu do brzegu.- Ty.!Kiedy już strzępy usłały podłogę, a na ścianie pozostały niemal wyłącznie dziury, Suzy rzuciła miotłę i uciekła z kuchni.Zegar na stole wskazywał pierwszą.Dziewczyna zatrzymała się na chwilę, żeby odzyskać oddech i obeszła mieszkanie gasząc lampy.Pomyślała, że tego cudownego światła starczy na dłużej, jeśli teraz będzie je oszczędzać.A później wzięła leżącą pod telefonem książkę adresową i zrobiła listę zapasów i rzeczy, których będzie potrzebowała.Miała jeszcze przed sobą co najmniej pięć godzin dnia, a w każdym razie światła, przy którym będzie mogła coś widzieć.Zarzuciła płaszcz na ramiona i wyszła, zostawiając za sobą otwarte drzwi.W płaszczu, narzuconym na piżamę i błękitny szlafroczek, wyszła w przewrócony do góry nogami świat i poszła wśród zaparkowanych, nieruchomych samochodów do sklepu.Bez torebki, bez pieniędzy, ciekawa tego, co zobaczy, niemal pogodna.Chłodny, jesienny wiatr przewiewał po chodniku liście, opadłe ze stojących co kilka domów drzew.Dzikie wino wspinało się po żelaznych poręczach schodów, na parapetach okien na parterze stały skrzynki z kwiatami.Sklep pana Mithridatesa był zamknięty, wejście osłaniała żelazna krata.Suzy zajrzała do środka przez okratowane okna myśląc o tym, czy i jak zdoła się tam dostać, ale przypomniała sobie, że od zaplecza powinno być wejście dla dostawców.Zastała je uchylone; wielkie, ciężkie, czarne, obite blachą drzwi, które musiała podeprzeć całym ciężarem ciała, żeby się otworzyły.Poczuła, że zaskakują, więc puściła je i odczekała chwilę, chcąc mieć pewność, że się za nią nie zamkną.W korytarzu przeszła nad kolejną kupką ubrań.Na jej szczycie leżał fartuch właściciela.Pchnęła dwuskrzydłowe, uchylne drzwi i weszła do sklepu.Jak zwykle na zakupach Suzy przeszła najpierw przez cały sklep po rachityczny wózek; do jego dna przylepił się rachunek z kasy i listek bardzo starej sałaty.Później poszła między półkami, wybierając to, co - taką miała nadzieję - okaże się sensowne.Na ogół nie jadała najmądrzej, ale i tak figurę miała lepszą niż większość znanych jej fanatyczek zdrowej żywności i diet-cud, z czego czerpała spokojną dumę.Do koszyka powędrowały więc: szynka i duszony boczek w puszkach, puszkowane kurczaki, świeże warzywa i owoce (pomyślała, że wkrótce będzie o nie trudno), owoce w puszkach, butelki źródlanej i mineralnej wody - tyle, ile tylko zmieściło się na dolnej półeczce wózka, chleb i kilka dość już starych bułek, dwa galonowe pojemniki mleka z zamrażarki, która ciągle jeszcze pracowała.Suzy wzięła też buteleczkę aspiryny i szampon, chociaż przez głowę przeleciało jej pytanie, jak długo jeszcze będzie działać prysznic.Witaminy w dużym słoiczku.Na półkach z lekarstwami próbowała znaleźć coś na to, co przytrafiło się jej rodzinie i listonoszowi, i panu Mithridatesowi.Po kilka razy czytała przepisy na słoiczkach i pudełkach, ale nic nie wydawało się odpowiednie.Pojechała z wózkiem do kasy, mrugając ze zdziwienia przyjrzała się przejściu prowadzącemu do zasłoniętych kratą drzwi i zawróciła.Przeszła już połowę drogi do wyjścia, gdy w głowie zaświeciła jej pewna myśl, więc wróciła.Tak, jak głosiły plotki, w szufladzie nad skrzynką na torebki-reklamówki leżał wielki czarny rewolwer z długą lufą.Wzięła go do ręki, ostrożnie odwracając lufę od ciała i próbowała tak długo, aż odkryła, jak odchylić bębenek.Rewolwer załadowany był sześcioma wielkimi pociskami.Suzy nie była zachwycona tym, że trzyma go w ręku.Jej ojciec miał broń i przy tych nielicznych okazjach, kiedy go odwiedzała, ostrzegał ją zawsze, żeby trzymała się od niej z daleka i nigdy nie próbowała jej nawet dotykać.Ale broń była dla ochrony, a nie do zabawy, nie miała ochoty bawić się nią, nie, na pewno.W każdym razie wątpiła, by udało się jej w coś trafić.- Nigdy nie wiadomo - powiedziała sobie.Włożyła rewolwer do brązowej papierowej torby, położyła na wózku i poszła korytarzem, obok ubrania właściciela, przez drzwi, na ulicę.Zapasy złożyła w przedpokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]