[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale na razie muszę robić to, co ja uważam za właściwe.Skóra na jego policzku, tam gdzie rozmazał krew Preetoriusa, robiła się woskowata, coraz mniej przypominała malowane drewno.- Jestem tworem bez imienia - oznajmił.- Jestem raną w boku świata.Ale jestem też uosobieniem nieznanego; tym nieznajomym, który, zgodnie z twymi dziecięcymi modlitwami, miał przyjść i cię zabrać, nazwać ślicznym i unieść cię nagiego z ulicy w samo okno Nieba.Czyż nim nie jestem? Czyż nim nie jestem?Jak wpadł na tę szczególną ideę? Skąd wiedział o chęci ucieczki z dotkniętej zarazą ulicy do domu zwanego Niebem?- Ponieważ jestem tobą - odpowiedziała na nie zadane pytanie rzeźba.- Tobą, podatnym na udoskonalenia.Gavin wskazał ręką trupy.- Nie możesz być mną.Ja nigdy bym tego nie zrobił.Może potępianie przybysza za jego interwencję nie było w najlepszym tonie, ale fakt pozostawał faktem.- Nie zrobiłbyś? - zdziwił się tamten.- A ja sądzę, że zrobiłbyś to.W uchu Gavina raz jeszcze zabrzmiały słowa Preetoriusa: "Takie wykroczenie przeciwko modzie".Znów poczuł dotyk zimnej stali, bezsilność i mdłości.Jasne, że zrobiłby to.Nawet tuzin razy i jeszcze nazwałby to wymiarem sprawiedliwości.Posąg nie czekał na jego wyznanie, wszystko było jasne.- Jeszcze się zobaczymy - oznajmiła malowana twarz.- A na razie, na twoim miejscu zabrałbym się stąd.-Uśmiechnął się.Gavin spojrzał mu w oczy, a potem ruszył w kierunku ulicy.- Nie tędy.Tam.Posąg wskazywał drzwi w murze, niemal zasłonięte przez worki gnijących odpadków.To dlatego zjawił się tu tak nagle i cicho.- Unikaj głównych ulic i trzymaj się w cieniu.Kiedy będę gotów, odnajdę cię.Gavin nie potrzebował ponownej zachęty.Żadne wyjaśnienia nie mogły odwrócić tego, co stało się tej nocy.Po cóż było pytać?Wymknął się przez drzwi, nie oglądając się za siebie.Wystarczyło to, co słyszał.Głuchy plusk i bluźnierczy jęk rozkoszy - dość, by mógł sobie wyobrazić ową kąpiel.Następny ranek nie przyniósł rozwiązania nocnych zagadek.Ten dziwny sen na jawie nie odsłonił swojego drugiego dna.Pozostała po nim jedynie seria nagich faktów.Pierwszy fakt, widoczny w lustrze - szrama na szczęce, przysparzająca więcej bólu niż zepsuty ząb.W gazetach - informacja o tym, że w rejonie Covent Garden odkryto zmasakrowane ciała dwóch kryminali: stów, ofiar - jak to określiła policja - "wojny gangów".W mózgu Gavina - niemal pewność, że prędzej czy później dotrą i do niego.Zapewne ktoś widział go z Preetoriusem i wypaple to policji.Może nawet Christian, tak na niego zawzięty.Zjawią się tu, na progu, z kajdankami i nakazem.I jak wówczas odpowie na ich zarzuty? Że morderca nie jest właściwie człowiekiem, ale posągiem, stopniowo przeobrażającym się w lustrzane odbicieGavina? Problem tkwił nie w tym, czy Gavina aresztują, ale gdzie go wsadzą: do więzienia czy do domu wariatów.Rozdarty między rozpaczą i zdumieniem, poszedł do pogotowia, gdzie cierpliwie przeczekał w towarzystwie innych potrzebujących pomocy ofiar trzy i pół godziny.Lekarz nie okazał mu współczucia."Zakładanie szwów nie ma najmniejszego sensu - powiedział.- Najgorsze już się stało.Ranę trzeba oczyścić i opatrzyć, ale blizna pozostanie." "Dlaczego nie przyszedł pan w nocy, zaraz po tym zdarzeniu?" - zapytała pielęgniarka.Wzruszył ramionami; a co to ich obchodzi? Udawana troska nie poprawiła mu samopoczucia ani na jotę.Ledwie skręcił na swoją ulicę, zobaczył samochody stojące pod domem, niebieskie światła i krąg rozplotkowanych sąsiadów.Przybył zbyt późno.Zawładnęli już jego ciuchami, jego szczotkami, perfumami i listami.Pewnie już przetrząsali je jak małpy szukające wszy.Wiedział, jak bardzo skrupulatni potrafią być ci dranie, jeśli to im pasuje.Potrafili przecież kompletnie wymazać człowieka, przekształcić go w białą plamę.Nie miał tu nic do roboty.Życie Gavina należało już do nich; mogli drwić z niego i się ślinić.Czekała ich jeszcze chwila emocji, kiedy zobaczą jego fotografie i zaczną się zastanawiać, czy którejś wesołej nocy sami nie kupowali jego wdzięków."Zabierajcie wszystko.Proszę bardzo." Od tej chwili znajdował się poza prawem, gdyż prawa chronią posiadaczy, a on nic już nie miał.Oskubali go do cna albo prawie do cna.Co najważniejsze, pozbawili go nawet lęku.Odwrócił się plecami do owej ulicy i domu, w którym spędził cztery lata.Czuł jakby ulgę; był szczęśliwy, że zabrano mu cale to rozlazłe życie.Przynajmniej tyle zyskał.W dwie godziny i wiele mil później sprawdził zawartość swoich kieszeni.Miał przy sobie kartę kredytową, niecałe sto funtów gotówką, pliczek fotografii - na niektórych byli jego rodzice i siostry, na większości on sam - zegarek, pierścionek i złoty łańcuszek.Korzystanie zkarty kredytowej mogło być niebezpieczne - z pewnością zdążyli już powiadomić banki.Pozostawało jedynie zastawić pierścionek i łańcuszek i ruszyć stopem na północ.Miał w Aberdeen przyjaciół, gotowych ukryć go na jakiś czas.Ale najpierw - Reynolds.Odnalezienie domu, w którym mieszkał Ken Reynolds, zajęło Gavi nowi godzinę.Od ostatniego posiłku minęło już sporo czasu i kiedy chłopak stanął przed Livingstone Mansions, żołądek przypomniał o swoich prawach.Gavin zwalczył głód i wśliznął się do budynku.Za dnia wnętrze robiło mniejsze wrażenie.Chodnik na schodach był wytarty, a farba na poręczy brudna od częstego dotykania.Nie tracąc czasu, wspiął się na trzecie piętro i zastukał do drzwi Reynoldsa.Nikt nie odpowiedział, z wnętrza nie dobiegł nawet najsłabszy szelest.Oczywiście, Reynolds powiedział: "Nie wracaj, już mnie tu nie zastaniesz".Czyżby wiedział, co przyniesie wypuszczenie tego potwora?Gavin znów zabębnił w drzwi.Tym razem był pewien, że usłyszał czyjś oddech.- Reynolds.- powiedział, przysuwając usta do drzwi.- Słyszę cię.I znów nikt nie odpowiedział, ale Gavin wiedział już, że mieszkanie nie stoi puste.Uderzył dłonią w drzwi.- No już, otwieraj.Otwieraj, draniu.Chwila ciszy, a potem stłumiony głos:- Odejdź.- Chcę z tobą porozmawiać.- Odejdź, powtarzam ci, odejdź.Nie mam ci nic do powiedzenia.- Na litość boską, jesteś mi winien wyjaśnienie.Jeśli nie otworzysz tych pieprzonych drzwi, ściągnę kogoś, kto to załatwi.Pusta groźba, a jednak trafiła do Reynoldsa.- Nie! Zaczekaj.Czekaj.Klucz szczęknął w zamku i drzwi uchyliły się o kilka marnych cali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]