[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po najgłębszym namyśle, na jaki się w życiu zdobyłem, powiedziałem:– Mój sąd obchodzi was tyle, ile mnie ten drań, który mnie dusił.Potem zsiadłem z Tunziego i zaprowadziłem konisko do stajni, aby je rozkulbaczyć.Nie obejrzałem się, nawet wtedy, gdy dobiegł mnie tętent kopyt.OBERŻYSTAPatrzyłem, jak się do mnie zbliża, podobnie jak tamtej nocy, gdy w łaźni walały się trupy, patrzyłem, jak się oddala.W mokre poranki głos niesie się u nas daleko, więc słyszałem stuk podków jeszcze na głównym gościńcu.– Nie chciały cię ze sobą zabrać, co? – zapytałem.Nie odpowiedział, mruknął tylko:– Muszę zobaczyć, co z Tikatem.Przepraszam, że się spóźniłem, ale miałem ciężką noc.– Tikat ma się wybornie i wy obaj doskonale o tym wiecie – burknąłem.– Komuś, kto umie się tak urządzić, żeby za odrapaną gębę i małego siniaka na karku żreć u mnie za darmo przez całe dwa dni, z pewnością nic nie dolega.Co się zaś tyczy tych pań.no cóż, głowa do góry, bratku, nie poddawaj się tak łatwo.Prędzej czy później zajedzie tu do nas karawana niewolników albo banda zbójców i uciekniesz sobie z nimi.Pamiętaj tylko, żeby podwędzić młodszego konia niż Tunzi – to szkapisko nie doczłapie się chyba nawet do sadu Hrakimakka.To mówiąc okładałem już huncwota, a przynajmniej usiłowałem go uderzyć: choć nie całkiem jeszcze rozbudzony, składał się już z samych uników i zwodów i przyjmował ciosy na te części ciała, których uderzenie mnie chyba bardziej bolało niż jego.Nie sądzę, żeby udało mi się porządnie walnąć tego łotra, odkąd skończył ósmy rok życia.Naprawdę szczerze w to wątpię.Przez cały czas, gdy go okładałem, powtarzał w kółko: „Ja nie chciałem uciec, naprawdę nie chciałem!” – tyle jednak zważałem na jego zapewnienia, co nic.Kto by nie chciał uciec od starego grubego Karsha i oberży „Pod Tasakiem i Ościeniem”, aby odejść w siną dal z dwoma pięknymi awanturnicami? Tłukłem go za to, że chciał mi wmówić coś przeciwnego oraz za to, że nie okazał dość rozumu i zwykłej przyzwoitości przypuszczając, że ja sam bym postąpił inaczej.A myślał, huncwot, że dobrze mnie zna!– Shadry czeka w kuchni na wodę i drwa – warknąłem na koniec.– Jak już skończysz u niego, masz mi oczyścić te rowki ściekowe za stajnią.Znowu się zatkały, smród bije aż tutaj.Tikat niech idzie ci pomóc, jeśli ma zamiar spędzić pod moim dachem jeszcze jedną noc.Co się tyczy twoich zamiarów – to mówiąc trafiłem go w łokieć, od czego przez cały dzień bolała mnie ręka – następnym razem nie słuchaj cudzych zakazów, tylko wiej przed siebie, dokąd cię oczy poniosą i nie waż mi się pokazywać z powrotem, bo wytłukę z ciebie ostatnią kroplę jabłecznika! Rozumiesz, co mówię, łajdaku?Nie rozumiał, wtedy jeszcze nie.Mrugał tylko ze zdziwienia tymi swoimi ponurymi ślepiami, a potem wyrwał mi się i uciekł do drewutni.Krzyknąłem za nim:– A trzymaj mi się z daleka od tego starego, słyszysz? Od dziewczyny też! Nie życzę sobie, żebyś odzywał się do tej wariatki!Mówiąc to obejrzałem się, poczułem bowiem na sobie czyjeś spojrzenie: przez witki kobiałki do jagód uśmiechał się do mnie lis! Zniknął, zanim przebrzmiało echo mojego krzyku, którym wzywałem Gattiego Jinni, ale jestem pewien, że drania widziałem.Widziałem go na pewno!NYATENERIPrzykro mi, że nie lubisz mojego śpiewu – powiedziała Lal.– Nie dbam o to, a jednak mi przykro.Jechaliśmy stępa, pozwalając prowadzić karemu kucowi Mildasów, bo juczny czy nie juczny, najlepiej sobie radził w tym terenie: spod jego kopyt prawie nie pryskały kamienie, podczas gdy nasze biedne, ciężkie wierzchowce drapały się pod górę jak wędrowcy brnący przez śnieżną zamieć.– Nigdy nie skarżyłem się na twój głos – powiedziałem – nie znoszę tylko tych pieśni, które śpiewasz.Ani melodii, ani wyrazu, ani przyzwoitego zakończenia, wciąż tylko to smętne zawodzenie, które po całych dniach brzęczy mi w uchu jak natrętna mucha.Nie gniewaj się, ale czy twoi ziomkowie naprawdę nazywają to muzyką?Mój koń targnął łbem i zarżał zwietrzywszy skalnego targa, którego woń ja poczułem dopiero po chwili.Zwierzęta te zamieszkują wszystkie wyższe góry, choć nie spotyka się ich na północ od Corun Beg.Przez kilka następnych minut uspokajałem wierzchowca, tłumacząc mu, że to zastarzały zapach ubiegłorocznego legowiska, w co sam szczerze pragnąłbym uwierzyć.Lal wysforowała się naprzód i musiała na mnie zaczekać.– Naprawdę nazywamy to muzyką – odpowiedziała na moje wcześniejsze pytanie – a także, jeśli chcesz wiedzieć, historią, poezją i genealogią.Jedź przodem, skoro mój śpiew tak ci drażni uszy.Lub sam coś zaśpiewaj; uznałabym to za wielce interesującą odmianę.Nawet Lukassa coś sobie od czasu do czasu podśpiewuje, słyszałam też nieraz, jak Rosseth mruczy śpiewki o swym ciężkim losie, choć bogowie raczą wiedzieć, po co.Tylko ty nic nigdy nie zaśpiewasz.– Powietrze jest zbyt rozrzedzone – odrzekłem.– Oszczędzam je na oddychanie.Byliśmy w drodze już od czterech dni.Na wznoszące się za Corcoruą szczyty wspinaliśmy się percią, krętą niczym tor łodzi łowiącej podmuchy wiatru, jak to określiła Lal.Co pewien czas zbaczaliśmy trzy, cztery, a nawet pięć mil tylko po to, by się wznieść o niespełna jedną.Mimo to wspięliśmy się już tak wysoko, że mogliśmy patrzeć z góry na grzbiety kołujących sokołów śnieżnych – tak wysoko, że wzgórza, wśród których szukaliśmy naszego mistrza, wyglądały jak płaskie i blade pola uprawne, nad którymi górowały.Powietrze było naprawdę rozrzedzone, a do tego zimne, mimo pełni lata, i miało jakiś dziwny zapaszek przypominający odór gnijącego owocu.Nad nami piętrzyły się szare lodowe szczyty, od których wiało przeraźliwym chłodem.– A dla mnie śpiew jest jak oddychanie – powiedziała przez ramię Lal, gdy ruszyliśmy w dalszą drogę.– Nie pojmuję ludzi, którzy nie śpiewają [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl