[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A czy jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak można się czuć, słysząc przypadkiem tego rodzaju brudy?- Czy nie sądzisz, że trochę zbyt dramatycznie podchodzisz do sprawy? - Usiłowała nadać rozmowie lżejszy ton.- Z pewnością masz ważniejsze rzeczy na głowie, niż martwić się tym, co ludzie gadają.Odwrócił od niej wzrok.- I tak, i nie.Niewątpliwie miał rację.Mężczyzna nie potrafi zachować obiektywizmu, gdy kwestionują jego męskość.Ale, tak czy inaczej, Ann nie miała zamiaru ponosić odpowiedzialności za kilka bezmyślnych plotkarek, które rozprawiały o nim z takim zapałem.Ostrzegała je, żeby zamknęły buzie.Może powinna była zrobić to ostrzej.- A jaki był twój udział w rozmowie?Ann zamrugała oczami ze zdziwienia.- Co takiego?- Przecież słyszysz.Z całą premedytacją chciał ją obrazić, i Ann doskonale zdawała sobie z tego sprawę.To prawda, że właśnie stracił ojca i przeżywał ciężkie chwile, ale to go nie uprawniało do wyładowywania na niej swojej frustracji.Odwróciła się na pięcie i podeszła do okna, gdyż jego bliskość nie pozwalała jej spokojnie zebrać myśli.Wreszcie odwróciła się znowu ku niemu i powiedziała z cukierkowatą słodyczą:- W porządku, jeśli niesprawiedliwie przeze mnie cierpiałeś, przepraszam.Poczuła się nagle straszliwie zmęczona tym zajściem i swoją uległością.Z całą premedytacją ziewnęła, po czym uniosła ramiona i przeciągnęła się, nieświadoma tego, że jej piersi napięły cienki materiał bluzki, nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości co do ich pełnych kształtów.Spostrzegłszy gwałtowny oddech Drew, Ann uświadomiła sobie swoje zachowanie.Oczy mężczyzny, które do tej pory wnikliwie studiowały jej twarz, teraz zatrzymały się na piersiach.Atmosfera zrobiła się napięta.Ann, próbując rozpaczliwie ją rozładować, zaczęła:- Myślę.- Przekonaj mnie o tym.- Jego głos był ochrypły.- Słucham?- Przekonaj mnie o tym.- Jak? - zapytała z rozpalonymi policzkami.Drew zawahał się tylko sekundę.- Przygotuj mi kolację.Co on wyprawia? Gra jakąś głupią komedię? Prowokuje ją? Przypuszczała, że i jedno, i drugie po trochu.Ale dlaczego? Przecież dostał to, po co przyszedł, czyli przeprosiny, choć co prawda dość dwuznaczne.- Na przykład jutro wieczorem? - Jego oczy wpatrywały się w nią przenikliwie.- O ósmej?Kręciło się jej w głowie.Dwuznaczne zachowanie i ostry flirt były jej całkowicie obce.Przeżyła już co nieco, nigdy jednak nie spotkała się z taką nieukrywaną pożądliwością, z jaką Drew patrzył na nią teraz.Po prostu rozbierał ją wzrokiem.Zwilżyła wargi językiem.- Jutro wieczorem - bąknęła.- O ósmej.Jego oczy przywarły do jej twarzy, po czym odwrócił się i wolnym krokiem skierował się ku wyjściu.Gdyby Ann nie oparła się o parapet okna, zemdlałaby.Co, u licha, w nią wstąpiło? Wplątywać się w bliższą znajomość z Drew MacMillanem znaczyło tyle samo, co igrać z ogniem, można się tylko poparzyć.Na szczęście Drew niedługo wróci do Houston, to tylko kwestia czasu.- Które akta mam panu podać, sprzed ilu lat?Drew patrzył na Rose, sekretarkę ojca, nieprzytomnym wzrokiem.Jego myśli wędrowały ciągle w tak różnych kierunkach, że nie potrafił skupić się na niczym dłużej.- Panie MacMillan, protokoły bilansu sprzed ilu lat?- Przepraszam, Rose - powiedział Drew z wymuszonym uśmiechem.Była to nieładna kobieta, tuż po pięćdziesiątce, jej lojalność wobec ojca miała prawdopodobnie źródło w lęku przed nim.Czekała cierpliwie na odpowiedź Drew, jej twarz wyrażała niepokój.Teraz powodem strachu była obawa przed utratą pracy.Chyba miała rację.Finanse i stan spółki powinny być w lepszym stanie, niż się znajdowały.Drew starał się ustalić winnego.- Sprzed pięciu.Rose, a gdzie podziewa się Tim Pollard?Zarządca spółki ciągle był nieobecny.Drew był przekonany, że właśnie on był przyczyną przynajmniej części tych kłopotów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]