[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.***Podróż z Manchesteru trwała ponad godzinę, ale mogło się wydawać, że dwupojazdowy konwój znalazł się całkiem w innym kraju.Pozostawiwszy za sobą niezbyt ciekawe uliczki Oldham i Rochdale, wyjechali na otwarty teren, rozległe podmokłe łąki i trzęsawiska stopniowo ustępowały tu miejsca bardziej stromym pagórkom, których zielone stoki były miejscami odarte aż do posępnego, szarego kamienia.Na wzgórzach wiał silny wiatr, jego podmuchy omiatały furgonetkę, w której siedział Will.Z mapą w ręku, najlepiej jak potrafił, starał się kontrolować trasę przejazdu, odrywając wzrok od szosy tylko wówczas, gdy przejeżdżali przez osady o wyjątkowo zagadkowych nazwach: Kirkley, Malzeard, Gammersgill, Horton-In-Ribblesdale, Yochenthwaite, Gartwaite i Rottenstone Hill.Te nazwy brzmiały nader obiecująco.Ich punkt docelowy, wioska Burnt Yarley wydała się Willowi nie do odróżnienia od tuzina innych osad, które mijali po drodze: skupiska prostych, kanciastych domków i chat, wznoszących się na wapiennym podłożu i pokrytych dachówką; zaledwie kilka sklepów (spożywczy, rzeźnik, kiosk z gazetami, poczta, pub), kościół otoczony rozległym trawnikiem i garbaty mostek wznoszący się nad wąską jak jednopasmowa droga rzeczką.Jednakże na obrzeżach wioski znajdowały się trzy lub cztery prawdziwe rezydencje.Jedna z nich miała być ich nowym domem.Will o tym wiedział.Był to największy dom w Burnt Yarley, tak piękny, że jak twierdził ojciec Willa, na samą myśl iż mieli w nim zamieszkać, Eleanor rozpłakała się ze szczęścia.Tu będziemy szczęśliwi, zapewnił Hugo, nie tyle z nadzieją, co raczej z napomnieniem w głosie.Pierwsza oznaka tego szczęścia czekała na nich przed bramą: korpulentna, uśmiechnięta kobieta w średnim wieku, która przedstawiła się Willowi jako Adele Bottrall i powitała ich wszystkich ze szczerą, nieskrywaną radością.Natychmiast zabrała się za rozładunek samochodu: furgonetki przeprowadzkowej, nadzorując poczynania swego męża, Donalda i syna Craiga, ponurego szesnastolatka o byczym karku, należącego do tego typu chłopców, których Will obawiał się w swojej starej szkole, zwykle bowiem zbierał od nich bolesne cięgi.Ten nastolatek jednak był prawdziwym wołem roboczym, ze spuszczonym wzrokiem, bez słowa skargi wnosił do domu kolejne pudła i meble.Pani Bottrall poczęstowała Willa lemoniadą, następnie Will obszedł cały dom, aby mu się przyjrzeć, po czym stanął przed wejściem i obserwował harującego z mozołem Craiga.Popołudnie było parne, Adele zapewniła, że wieczorem będzie burza i powietrze stanie się rześkie, Craig rozebrał się do wyświechtanej kamizelki, pot ściekał mu strużkami po szyi i twarzy, kark i ramiona, w miejscach gdzie za bardzo sprażyło je słońce, obłaziły ze skóry.Will zazdrościł tamtemu muskulatury, kręconych włosów pod pachami i rzadkich baczków, które zaczął zapuszczać nastolatek.Udając, że przejmuje się, jak Craig radzi sobie z dźwiganiem stołów i lamp, leniwie, jakby od niechcenia, krążył za nastolatkiem od pokoju do pokoju, obserwując go przy pracy.Od czasu do czasu Craig robił coś, czego jak sądził Will nie powinien był oglądać, choć były to zgoła niewinne gesty - muśnięcie językiem kędzierzawych wąsów, przeciągnięcie ramion i uniesienie ich nad głową, opryskanie twarzy wodą przy kuchennym zlewie.Raz czy dwa Craig spojrzał w jego stronę, nieco rozbawiony uwagą, jaką mu poświęcono.Willowi wydawało się że dostrzega wówczas na jego twarzy wyraz obojętności, który tak często przepełniał oblicze jego matki.Rozładunek trwał aż do wczesnego wieczora, dom, niezamieszkany od dwóch lat - subtelnie opierał się ponownym zasiedlinom.Wewnętrzne drzwi okazały się zbyt wąskie dla kilku skrzyń do przewozu herbaty, a pokoje za małe, by pomieścić niektóre meble z domu w mieście.W miarę upływu czasu nastroje coraz bardziej się zaogniały.Nie obyło się bez szkód, otartych kłykci, zdartej do krwi skóry z dłoni i goleni, poobijanych palców.Eleanor przez cały ten czas zachowywała stoicki spokój; siedziała przy wielkim oknie, skąd rozciągał się przepiękny widok na panoramę doliny, i sączyła ziołową herbatkę, podczas gdy jej mąż podejmował decyzje co do urządzenia i wystroju pokoi, na co wcześniej nigdy by nie pozwoliła.W pewnej chwili, gdy przytrzasnął sobie palce pomiędzy jednym z pudeł a ścianą, Craig wybuchnął potokiem przekleństw, które uciszyło uderzenie otwartą dłonią w potylicę, zadane przez Adele.Will był świadkiem całego zdarzenia i widział, jak po otrzymanym ciosie w oczach Craiga pojawiły się łzy.Will zrozumiał, że pomimo muskułów, wąsów i baczków tamten był tylko chłopcem, i jego zainteresowanie wysiłkami Craiga natychmiast prysło.2To wszystko działo się w sobotę.Wieczorem, wbrew zapowiedziom Adele, nie było burzy, a następnego dnia znów było parno i duszno, gdy dzwon kościoła św.Łukasza wezwał wiernych na modlitwę.Adele zjawiła się na mszy, jej mąż i syn nie.Zanim ich nadzorczyni ponownie się pojawiła, przez dwa tygodnie mozolili się, niezdarnie, rozładowując skrzynie do przewozu herbaty z takim zapałem, że kilka talerzy i chińska waza porozbijały się w drobny mak.Aby nie pogarszać i tak już nie najlepszej atmosfery, Will postanowił trzymać się od nich na dystans.Podczas gdy Bottrallowie trudzili się na dole, on pozostawał na piętrze, w pokoju z ukośnym, podpartym belkami sufitem, który miał należeć do niego.Pokój ten znajdował się na tyłach domu, i to bardzo mu odpowiadało.Ze swego okna, z szerokim parapetem miał doskonały widok na nieskalany stok wzgórza; jak okiem sięgnąć nie było tam żadnego domu ani chaty, jedynie kilka targanych wiatrem drzew i niewielkie stado owiec.Przypinał właśnie na ścianie mapę świata, kiedy usłyszał osę, która zaczęła krążyć wokół jego głowy.Sięgnął po książkę i zamachnął się, trafiając owada, który ogłuszony odleciał w bok, lecz zaraz wrócił, brzęcząc jeszcze donośniej.Znów machnął książką, ale osa jakimś cudem uniknęła uderzenia i podfrunąwszy bliżej, użądliła go poniżej lewego ucha.Pisnął z bólu i podbiegł ku drzwiom, podczas gdy owad jął zataczać nad jego głową triumfalne kręgi.Nie próbował po raz trzeci go trafić, tylko otworzył drzwi i płacząc z bólu, zbiegł po schodach.Nie doczekał się przejawów współczucia.Jego ojciec prowadził właśnie zażartą dyskusję z Donaldem Bottrellem i gdy chłopiec podszedł bliżej, Hugo spiorunował go wzrokiem, uciszając wszelkie słowa skargi.Łykając łzy, Will poszedł, by poszukać ukojenia u matki.Znów siedziała przy oknie, na oparciu fotela stała buteleczka z pigułkami.Otworzyła właśnie drugą z nich i wysypawszy zawartość na dłoń, liczyła pigułki.- Mamo? - powiedział.Uniosła wzrok, na jej twarzy malował się ledwie dostrzegalny wyraz rozpaczy.- Co się stało? - zapytała.Powiedział jej.- Jesteś nieostrożny - stwierdziła.- Jesienią osy zawsze są niebezpieczne.Nie powinieneś ich drażnić.Chciał zaprotestować, powiedzieć, że nie drażnił tej osy, że jest niewinny, ale po wyrazie jej twarzy domyślił się, że uznała rozmowę z nim za skończoną.W chwilę później znów zaczęła przeliczać pigułki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl