[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzemka w jego ramionach była niebezpieczniejsza niż cały ból, jaki następne chwile miały jej przynieść.Gorąco paliło nieprzyjemnie, choć skóra dłoni wciąż oddalona była o kilka cali od źródła ciepłą i na jedną rozpaczliwą chwilę wola Carys zachwiała się.Zostanie ci blizna na całe życie, powiedział Europejczyk, wyczuwając wahanie dziewczyny.- Zostaw mnie.Po prostu nie chcę, byś cierpiała, dziecinko.Zbyt mocno cię kocham.To kłamstwo podziałało jak ostroga.Znalazła w sobie tę brakującą odrobinę odwagi, uniosła dłoń i przycisnęła wewnętrzną stroną do elektrycznej spirali.Europejczyk krzyknął pierwszy; usłyszała, jak rośnie w niej jego głos, nim sama zaczęła krzyczeć.Oderwała dłoń od kuchenki, gdy w nozdrza uderzył zapach spalenizny.Mamoulian ją opuścił, wyczuła jego ucieczkę.Uczucie ulgi rozlało się po jej organizmie.Potem przyszedł ból, a z nim natychmiastowa ciemność.Lecz nie bała się tej ciemności.Była bezpieczna.Jego w niej nie było.- Poszedł sobie - powiedziała i upadła.Gdy odzyskała przytomność, niecałe pięć minut później, jej pierwszą myślą było, że trzyma w ręce garść żyletek.Doczołgała się do łóżka i złożyła na nim głowę, aż w pełni oprzytomniała.Zebrała się na odwagę i spojrzała na rękę.Na wewnętrznej stronie dłoni miała wyraźnie wypalony wzór, odbicie pierścieni grzejnych kuchenki, spiralny tatuaż.Wstała i podeszła do zlewu, by spłukać ranę zimną wodą.Ten zabieg złagodził nieco ból; oparzenie okazało się mniej poważne, niż można było przypuszczać.Choć dla Carys trwało to wieki, najprawdopodobniej jej dłoń pozostawała w bezpośrednim kontakcie z pierścieniem najwyżej przez sekundę, może dwie.Owinęła dłoń jakimś podkoszulkiem Marty’ego.Później przypomniała sobie - pewnie gdzieś to czytała - że oparzenia najlepiej pozostawić nieprzykryte, i ściągnęła prowizoryczny opatrunek.Wyczerpana położyła się na łóżku i czekała, aż Marty przyniesie jej kawałek słonecznej wyspy.59Grubo ponad godzinę spędzili chłopcy Wielebnego w pokoju na tyłach domu przy Caliban Street, zatopieni w snach o wodnej śmierci.W tym czasie Mamoulian wyruszył na poszukiwanie Carys, odnalazł ją, po czym został odepchnięty ponownie.Ale odkrył miejsce jej pobytu.Poza tym dowiedział się, że Strauss - człowiek, którego tak głupio zignorował w Sanktuarium - wyszedł właśnie, by zdobyć heroinę dla dziewczyny.Najwyższy czas, pomyślał Mamoulian, skończyć z przesadnym współczuciem.Czuł się jak zbity pies; wszystko, czego pragnął, to położyć się i umrzeć.Dziś wydawało mu się - zwłaszcza od chwili gdy dziewczyna tak sprytnie go przegoniła - że czuje w kościach każdą godzinę swojego bardzo, bardzo długiego życia.Spojrzał na dłonie, wciąż piekące od oparzenia, które za pośrednictwem Carys stało się i jego udziałem.Może ta dziewczyna w końcu zaakceptuje to co nieuniknione.Finałowa rozgrywka, do której właśnie przystępował, była ważniejsza niż życie Carys, Straussa, Breera czy tych dwóch idiotów z Memphis, których zostawił pogrążonych w marzeniach dwa piętra niżej.Zszedł do pokoju Breera.Połykacz Żyletek spoczywał na swym materacu w kącie, z nienaturalnie wygiętą szyją i z podziurawionym brzuchem, i wlepiał w Mamouliana swoje spojrzenie obłąkanej ryby.W nogach materaca, przysunięty blisko z powodu zawodzącego Breera wzroku, telewizor plótł zwykłe telewizyjne głupoty.- Wkrótce wyjeżdżamy - oznajmił Mamoulian.- Znalazłeś ją?- Tak.Znalazłem.Ulica nazywa się Bright Street.Dom.- ta myśl wydawała się go bawić - pomalowany jest na żółto.Pierwsze piętro, jak sądzę.- Bright Street - powtórzył Breer rozmarzonym głosem.- Idziemy więc po nią?- Nie, nie my.Breer zwrócił się bardziej w stronę Europejczyka; usztywnił szyję prowizorycznymi szynami, co znacznie utrudniało ruchy.- Chcę ją zobaczyć - powiedział.- Przede wszystkim nie powinieneś był pozwolić jej uciec.- Ale on przyszedł, ten z posiadłości.Mówiłem ci.- O tak - rzekł Mamoulian.- Mam też pewne zamiary wobec Straussa.- Czy mogę go dla ciebie odszukać? - spytał Breer.W głowie pojawiły mu się nagle stare obrazy egzekucji, jakby prosto z książki o okropnościach wojny.Jedna czy dwie z nich były wyrazistsze niż dotychczas, jak gdyby zbliżał się czas ich urzeczywistnienia.- Nie ma potrzeby - odrzekł Europejczyk.- Mam tu dwóch gorliwych akolitów, którzy palą się do tej roboty.- Co ja mam w takim razie zrobić? - nadąsał się Breer.- Możesz przygotować dom na nasze odejście.Chcę, żebyś spalił te nieliczne rzeczy, jakie mamy.Chcę, by to wyglądało tak, jakbyśmy nigdy nie istnieli, ani ty, ani ja.- Koniec jest blisko, prawda?- Teraz, gdy znam miejsce jej pobytu.- Ona może uciec.- Jest zbyt słaba.Nie będzie w stanie się ruszyć, dopóki Strauss nie przyniesie jej narkotyku.A on oczywiście nigdy tego nie zrobi.- Każesz im go zabić?- Jego i od tej chwili każdego, kto stanie na mojej drodze.Brak mi już sił na współczucie.To był mój częsty błąd: pozwalać, by niewinni uciekali.Dostałeś instrukcje, Anthony.Rób, co do ciebie należy.Opuścił cuchnący pokój i udał się do swoich nowych agentów.Amerykanie podnieśli się z szacunkiem, gdy otworzył drzwi.- Jesteście gotowi? - spytał.Blondyn - od początku bardziej uległy niż ten drugi - zaczął znów wypowiadać swoje nieustające podziękowania, lecz Mamoulian go uciszył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]