[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiwa głową.Wyciągam ku niemu rękę, lecz nie pozwala się dotknąć.Siedzimy tak przez dłuższy czas, a ja z przerażeniem zaczynam sobie wyobrażać, że mężczyzna nie umarł albo że zamienił się w zombi i wspina się teraz po ścianie szybu, za chwilę podniesie kratę i chwyci nas gnijącymi dłońmi za włosy.Wstaję i obracam się twarzą do Andy’ego.Trzęsą się pode mną nogi i zaschło mi w ustach.Andy też się podnosi.— Chodźmy popływać — mówi.— Co?— Popływać.— powtarza przełykając ślinę.— Chodźmy popływać do rzeki, do jeziora.— Odwraca głowę i spogląda na szyb.— Aha — podchwytuję ochoczo, starając się, żeby mój głos brzmiał swobodnie i beztrosko.— Chodźmy popływać.Spoglądam na swoje ręce, całe podrapane i brudne, trochę zakrwawione.Nadal drżą.— Dobra myśl.Wynurzamy się z krzaków w jasność dnia.Przez kilka chwil, nie dłużej niż przez trzy lub cztery minuty, czuję jednocześnie nadzieję, radość, oszołomienie i strach, gdy nie znajdują ciała na dnie studni.Szliśmy tu przez ogrody i las obok wzgórza, na którym wylegiwaliśmy się z Andym w słoneczne dni, przez dolinkę, a potem w górę przez zarośla i martwe brązowe kikuty paproci aż na szczyt pagórka.Wilgotny wiatr dął z zachodu, strząsając krople z gałęzi wysokich drzew i unosząc ze sobą szum samochodów na szosie.Jest nas tu około dwudziestu, łącznie z kilkoma mundurowymi niosącymi sprzęt.Nadal muszę chodzić razem z sierżantem Flavellem.Naiwnie przypuszczałem, że urządzą jakąś dyskretną obławę, żeby dopaść Andy’ego obserwującego własny pogrzeb.Wyobrażałem sobie gliniarzy przemykających wśród drzew, szepczących do nadajników, zaciskających stopniowo pierścień pułapki.Zamiast tego posuwamy się całym oddziałem, tratując zarośla.Tyle że tam nic nie ma.Powtarzam im, że musi być, że na dnie szybu leży ciało mężczyzny.Wierzą mi.Długo trwa przebijanie się do komina, przedzieranie przez gąszcz rododendronów i jerzyn; potem bez trudu unoszą kratę i jeden z młodszych policjantów w kombinezonie i kasku obwiązuje się liną — mieli w bagażniku range-rovera prawdziwą linę alpinistyczną — i zanurza się w ciemność.McDunn trzyma przy uchu walkie-talkie.— Kupa gałęzi — wydobywa się spośród trzasków głos policjanta.— Jestem na dnie studni.Helikopter klekocze nad naszymi głowami.Ciekawe, gdzie jest teraz Andy.— Nic tu nie ma — informuje policjant.— Co?— Tylko kupa gałęzi i różnego śmiecia.McDunn nie reaguje.Ja wpatruję się w radio.Co on gada? Kręci mi się w głowie.To się naprawdę zdarzyło.Wszystko pamiętam.Żyłem z tym wspomnieniem od tamtej chwili, nigdy mnie nie opuszczało.Wiem, że to się zdarzyło.Zdaje mi się, że las zaczyna wirować wokół mojej głowy.Gdybym nie był przykuty do sierżanta, mógłbym się przewrócić.(Pamiętam głos tego mężczyzny, pamiętam jak krzyczał: „Jestem policjantem!”)Kilku gliniarzy, stojących na obramowaniu studni, wymienia porozumiewawcze spojrzenia.— Chwileczkę — odzywa się ten w tunelu.Serce mi wali.Co znalazł? Sam nie wiem, czy chcę, żeby go — albo to — znalazł, czy też nie.— Jest tu jakiś plecak — słyszymy przez radio.— Duży, brązowy.chyba pełny.Dosyć stary.— Nic poza tym? — pyta McDunn.— Same gałęzie.nie widzę końca tunelu ani po jednej, ani po drugiej stronie.Tam dalej widać plamę światła.od strony wschodniej.— To drugi szyb — informuję McDunna.— Tam z tyłu.— Chce pan, żebym się rozejrzał, inspektorze? — pyta policjant na dole.McDunn spogląda na policjanta z Tayside, który kiwa głową na znak, że się zgadza.— Dobrze, jeśli pan uważa, że to bezpieczne.— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa.Odwiązuję linę.McDunn mierzy mnie wzrokiem, unosząc lekko brwi.Świszczę przez zęby.Unikam spojrzeń pozostałych gliniarzy.— On tam był, daję słowo.Zabiliśmy go, Andy i ja.Ten człowiek nas zaatakował, zgwałcił Andy’ego.Waliliśmy go po głowie gałęzią.Przysięgam.Chyba go nie przekonałem.Podchodzi do krawędzi studni, zagląda do środka.Ciągle kręci mi się w głowie.Wyciągam rękę i opieram się o kamienną ścianę szybu.Przynajmniej znalazł plecak.To się naprawdę zdarzyło, na miłość boską, to nie były halucynacje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]