[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chciałabym, żebyś przestała wyśmiewać się z siostry.Dodo zawyła z zachwytu, natomiast Lotty nadąsała się.Dlatego to właśnie Dodo zaczęła udzielać guwernantce wyjaśnień, kiedy dotarły do utworzonego z pnączy tunelu prowadzącego do malowniczego świata ogrodów pana Rookhama.Prudence zaniemówiła z wrażenia, kiedy została wprowadzona szerokimi kamiennymi schodami na górę.Dokoła ściany z żywopłotu, w dole szeroki trawnik zamknięty kamiennym murem.- To jest kręgielnia na świeżym powietrzu.Wspięły się schodami jeszcze wyżej i stanęły przed barierą z krat ogrodowych.- Nie możemy tam wejść - oświadczyła Lotty, której dąsy skończyły się, gdy wyszły z tunelu.- Tu mają być rośliny pnące.A nie wolno wchodzić, bo tam jest pełno desek i gwoździ.- I mogłybyśmy się skaleczyć, tak powiedział - dodała Dodo.- Ale pani może zajrzeć, bo nie ma jeszcze żadnych kwiatów.Prudence nie zdecydowała się zajrzeć, świadoma, co usłyszałaby od pana Rookhama, gdyby się o tym dowiedział.Okrążyły ogród różany, kolejną strefę zakazaną.Bliźniaczki zachwyciły się tarasem, na którym krzaki dzikiej róży rosły wokół studni.W rogu piął się w górę okazały dąb.Efekt był wspaniały.Lotty i Dodo sprawdzały echo w głębi studni, a Prudence wędrowała po ogrodzie, czując, jak spływa na nią spokój, niezmiernie jej potrzebny.Nagle odkryła, że pan Rookham, który tak kochał ogrody, i potrafił stworzyć takie piękno, musi być uczuciowy.To była wysoce niepokojąca konstatacja.Bliźniaczki nie próbowały już więcej prowokować Prudence do rozmowy o żabach.Nie zaprzestały jednak ataków na jej linie obronne.Dwukrotnie w tym tygodniu znalazła kleksy z atramentu na papierze schowanym w sekretarzyku.W poniedziałkowy wieczór omal nie zemdlała, kiedy podniosła pokrywę półmiska z przysłanym jej obiadem.Półmisek był pełen dżdżownic.Prudence udało się powstrzymać od krzyku.Tym razem dziewczynki wymyśliły naprawdę paskudny kawał i była przekonana, że żadne jej prośby nie uchroniłyby ich przed słuszną karą z ręki pana Rook-hama.Nakryła półmisek pokrywą, zerwała się od stołu i już miała zadzwonić po służbę, kiedy uświadomiła sobie, że tym samym wydałaby bliźniaczki.Nie wierzyła, że spłatały jej ten kawał w kuchni, przy współpracy pani Wincie czy kogoś innego ze służby.Nie, musiały ukryć półmisek z własnego posiłku i wsunąć go pomiędzy nakrycia przeznaczone dla niej.Miała zwyczaj zostawać w pokoju szkolnym, żeby przygotować lekcje na następny dzień.Dziewczynki jadały wcześniej i miały mnóstwo czasu, żeby wśliznąć się do jej pokoju.Najprawdopodobniej zaplanowały to poprzedniego dnia.Rano, jak co dzień, były w kościele, ale potem na cały dzień zniknęły guwernantce z oczu.Prudence wzięła półmisek dżdżownic, dokładnie przykryty pokrywką, i podeszła do okna.Wyrzuciła robaki w rosnące pod oknem krzewy.Ostrożnie uniosła pozostałe dwie pokrywki, ale pod nimi znalazła potrawy.Straciła jednak apetyt i niewiele mogła przełknąć.Gdy tylko odesłała tacę do kuchni, w jej pokoju zjawiła się pani Pol-mont.- Wincle pyta, czy posiłek nie smakował, panno Hursley.Prudence miała nadzieję, że udało jej się nie zarumienić.- Proszę jej powiedzieć, pani Polmont, że to nie ze względu na smak potraw.Nie najlepiej się czuję, to wszystko.Gospodyni przyjrzała jej się trochę nazbyt uważnie.- Czy mogę coś pani podać? Może sole trzeźwiące?- Nie, nie, jestem pewna, że jutro będzie wszystko w porządku, muszę się tylko porządnie wyspać.Pani Polmont nie wyglądała na przekonaną i bardziej niż kiedykolwiek przypominała papugę.- Skoro tak pani uważa, panno Hursley.Nie chciałabym jednak, aby pan myślał, że nie ruszyłam palcem, by pani pomóc.- Na litość boską! Proszę mu nic nie mówić! - zawołała przerażona Prudence.I zaraz pożałowała, że nie ugryzła się w język, bo gospodyni spojrzała na nią podejrzliwie.- Rozumiem, że to pani wywołała zamieszanie kilka nocy temu?- W zeszłym tygodniu.To.to nic.Myślałam, że widzę.to znaczy.było ciemno i.- Nie musi się pani przede mną tłumaczyć.Jeśli pana usatysfakcjonowały pani wyjaśnienia, to mnie nic do tego.Życzyła dobrej nocy i wyszła.Prudence nie była pewna, jak powinna odebrać jej zachowanie.Czy był w nim ukryty przytyk? Mogła tylko się cieszyć, że w ostatnich dniach nie widywała pana Rookhama, jeśli nie liczyć wczorajszego spotkania w wiejskim kościele.A ponieważ pozycja guwernantki nakazywała jej dyskretne pozostanie w ostatnich ławkach, właściwie w ogóle się z nim nie zetknęła.Obserwowała, jak witał się z różnymi osobami - sąsiadami i dzierżawcami, jak poinformowały ją bliźniaczki, kiedy były tu z nią za pierwszym razem.Dziewczynki kręciły się przy nim, bo wielu znajomych pana Rookhama miało miłe słówko dla „panny Charlotty” i „panny Dorothy”.Branie udziału w tego typu spotkaniach nie należało do obowiązków Prudence, a pracodawca nie musiał jej nikomu przedstawiać poza miejscowym pastorem, co zrobił już pierwszej niedzieli.Była nikim i jeśli pan Rookham traktował ją jak istotę ludzką, obdarzoną osobowością, nie mogła oczekiwać tego samego od reszty świata.Prudence nie miała zamiaru się nad sobą użalać.Skoncentrowała się na myśleniu o niewypowiedzianej wojnie z podopiecznymi.Następnego ranka ostro wzięła je do galopu.Po raz pierwszy czytały na głos jedną z dydaktycznych opowiastek dostarczonych na jej życzenie, a potem pisały pod jej dyktando fragmenty książki, kaligrafując najstaranniej, jak mogły.Każdy błąd musiał zostać poprawiony i Prudence nie pozwoliła im wstać zza biurek, dopóki nie przyszła Yvette, żeby je zabrać na lunch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl