[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Snajper wyraźnie się odprężył, odwrócił głowę i powiedział coś do kolegi.Mówił cicho i nie mogłem dosłyszeć słów, zauważyłem jednak, że nerwus zareagował głośnym śmiechem.Sam miał jakieś kłopoty z walkie-talkie.Wyciągał antenę, trzaskał przełącznikami i kręcił gałkami, aż na końcu rzucił aparat na rosnący obok mech.Powiedział coś do kolegi, wskazując na górę, na co ten przytaknął.Po chwili nerwus wstał i odwrócił się, zmierzając w moją stronę.Rozejrzałem się, szukając miejsca na zasadzkę, i dostrzegłem wznoszący się tuż za mną mniej więcej metrowy głaz.Opuściłem prześwit między skałami i przyklęknąłem za nim, ściskając mocno pałkę.Słyszałem, jak się zbliża.Nie starał się zresztą poruszać specjalnie cicho.Stawiał z chrzęstem buty na ziemi, a w pewnym momencie pośliznął się na żwirze i usłyszałem, jak mamrocze jakieś przekleństwo.W chwili gdy przesłonił mnie jego cień, wyrosłem mu tuż za plecami i zadałem cios.Krąży wiele bzdurnych twierdzeń na temat uderzeń zadawanych w głowę.Niektórzy, jak choćby autorzy scenariuszy filmowych i telewizyjnych uważają, że są one praktycznie tak bezpieczne jak środek znieczulający stosowany na sali operacyjnej.Według nich w następstwie uderzenia występuje jedynie chwilowa utrata przytomności, zakończona bólem głowy nie bardziej dokuczliwym niż po przepiciu.Można tylko żałować, że mija się to z prawdą, ponieważ gdyby tak było, szpitalni anestezjolodzy mogliby zrezygnować z całego wymyślnego sprzętu, jakim są teraz zarzuceni, na korzyść tradycyjnego tępego narzędzia.Do utraty przytomności dochodzi na skutek gwałtownego ruchu czaszki, o której ściany uderza treść mózgu.Następstwem tego są różnego stopnia uszkodzenia mózgu, począwszy od lekkiego wstrząsu aż do zgonu, przy czym zawsze pozostaje, choćby niewielkie, trwałe uszkodzenie.Cios powinien być dosyć silny, chociaż w zależności od cech indywidualnych to samo uderzenie jednego tylko oszołomi, drugiego zaś może pozbawić życia.Kłopot w tym, że dopóki się go nie zada, wynik jest zawsze niewiadomy.Nie miałem jednak ochoty bawić się w próżne dociekania, uderzyłem więc typa z całej siły.Nogi się pod nim ugięły i zachwiał się.Złapałem go, zanim upadł.Położyłem na ziemi i odwróciłem twarzą do góry.Z kącika ust wystawał mu pokruszony, przegryziony papieros, z którego końcówki ściekała krew, co świadczyło, że przegryzł sobie język.Jeszcze oddychał.Obszukując mu kieszenie, wymacałem znajomy, twardy kształt i oczom moim ukazał się pistolet automatyczny Smith & Wesson, kaliber 38, taki sam, jaki zabrałem Lindholmowi.Po sprawdzeniu, że magazynek jest pełny, wprowadziłem kulę do luty.Facet leżący u mych stóp nie był w stanie nic zrobić, nawet gdyby odzyskał przytomność, nie musiałem więc zaprzątać sobie nim głowy.Przyszła pora, abym zajął się teraz moim Danielem Boonem ze strzelbą.Wróciłem na poprzednie miejsce i przez prześwit między skałami sprawdziłem, co porabia.Nic się nie zmieniło.Tak jak w chwili, gdy ujrzałem go po raz pierwszy, obserwował z niestrudzoną cierpliwością nasz samochód.Wstałem i trzymając broń przed sobą, wszedłem do zagłębienia, w którym się ukrywał.Nie starałem się poruszać bezszelestnie, szybkość liczyła się bowiem bardziej niż zachowanie ciszy.Poza tym zdawałem sobie sprawę, że skradając się jak kot, prędzej wzbudzę jego niepokój niż wtedy, gdy będę pewnie stawiał kroki za jego plecami.Nawet nie odwrócił głowy Odezwał się jedynie, cedząc słowa z typowym dla zachodu Stanów akcentem:– Zapomniałeś coś, Joe?O mało mi szczęka nie opadła ze zdziwienia.Spodziewałem się Rosjanina, ale nigdy Amerykanina.Nie była to jednak najlepsza pora na rozstrzyganie kwestii narodowościowych; w końcu facet, który do ciebie strzela, staje się automatycznie skurwielem, a czy jest to skurwiel rosyjski, czy amerykański, to naprawdę żadna różnica.Rzuciłem ostro:– Odwróć się, ale zostaw karabin tam, gdzie leży, albo poczęstuj ę cię kulką.Poruszył się bardzo powoli, odwracając w moją stronę jedynie głowę.Miał jasnoniebieskie oczy, osadzone w opalonej, pociągłej twarzy.Wydawał się idealnym kandydatem do telewizyjnej roli najstarszego syna pioniera z Dzikiego Zachodu.Poza tym sprawiał wrażenie niebezpiecznego.– Niech to diabli! – odezwał się spokojnym głosem.– Na pewno do nich dołączysz, jeżeli nie zdejmiesz rąk z karabinu.Rozłóż ramiona jak na krzyżu.Spojrzał na pistolet w mojej dłoni i posłusznie rozkrzyżował ręce.Człowiek w takiej pozycji, z twarzą do ziemi, nie jest w stanie szybko się poderwać.– Gdzie Joe? – zapytał.– Uciął sobie małą drzemkę.Podszedłem bliżej i przyłożyłem mu lufę pistoletu do karku.Poczułem, jak drgnął.Nie musiało to wcale oznaczać, że się przestraszył.Sam drgam instynktownie, kiedy Elin niespodziewanie muska mnie wargami w kark.– Leż spokojnie – poradziłem, zabierając karabin.Nie miałem wtedy czasu, by obejrzeć go z bliska, ale zrobiłem to potem.Była to bez wątpienia broń jak się patrzy: mieszanego pochodzenia, rozpoczęła żywot jako browning, ale jakiś zręczny rusznikarz poświęcił wiele czasu, wprowadzając różne udoskonalenia, jak choćby rzeźbione łożysko z otworem na kciuk i inne wymyślne cudeńka.Podobnie jak z tym facetem, który mówił: „Mam siekierę po dziadku; ojciec wymienił w niej ostrze, a ja oprawiłem je w nowy trzonek”.W końcowym efekcie powstał kompletny zestaw do zabijania na dużą odległość.Była to broń jednostrzałowa, odpowiednia dla kogoś, kto do obranego celu strzela na tyle skutecznie, że nie musi spieszyć się z posyłaniem drugiej kuli.Używało się do niej amunicji magnum kaliber 375, ciężkich, prawie dwudziestogramowych kul opatrzonych potężnym ładunkiem.Efektem tego była duża prędkość pocisku i niski tor lotu.Przy dobrym świetle i bezwietrznej pogodzie wysokiej klasy strzelec mógł z niej uciszyć człowieka na zawsze z odległości ośmiuset metrów.Pomagał mu w tym niezwykły celownik teleskopowy, gigant o zmiennej mocy, dający trzydziestokrotne powiększenie.By korzystać z niego przy maksymalnym położeniu, trzeba było faceta zupełnie pozbawionego nerwów, któremu nie zadrżałaby ręka, albo solidnej podpórki.Teleskop wyposażony był w dalmierz – wieloraki układ wyskalowany na pionowej siatce celowniczej do różnych zasięgów.W tej chwili celownik nastawiony był na odległość pięciuset metrów.Bez wątpienia miałem w ręku wspaniały okaz sztuki rusznikarskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]