[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Colonel Coello?– Si – wymamrotał.– Zezwalam na start.Forester uśmiechnął się i pognał sabre’a pasem startowym.Ledwie koła oderwały się od ziemi, a rozpętało się piekło.Pas startowy jakby eksplodował na całej swojej długości i samolot zachybotał się w powietrzu.Forester rozpoczął strome wznoszenie, wszedł w skręt i ze zdumieniem popatrzył na lotnisko.Ziemia drżała od ciemnoczerwonych błysków i gwałtownych eksplozji; na jego oczach wieża kontrolna zadygotała i rozsypała się w stos odłamków, śląc ku niebu spiralną kolumnę dymu.Musiał walczyć ze sterami, kiedy szczególnie gwałtowny wybuch rozdygotał powietrze i zachwiał maszyną.– Kto zaczął tę cholerną wojnę? – spytał sam siebie.W słuchawkach rozbrzmiewał tylko nerwowy trzask – wieża kontrolna milczała.Zrezygnował z daremnych indagacji.Cokolwiek się stało, było dlań nieszkodliwe, Ósmy Szwadron zaś wyglądał na trwale uziemiony.Rzuciwszy ostatnie spojrzenie rozgrywającemu się na ziemi zdumiewającemu spektaklowi, rozpoczął długie wznoszenie po kursie zachodnim i manipulując przełącznikami radia, szukał trzech pozostałych myśliwców.Dwa kanały nie były najwyraźniej używane, lecz złapał sabre’y na trzecim: nieświadome – z powodu odległości – apokalipsy, jaka dotknęła lotnisko, oddawały się pustym pogwarkom.Niekompetentne, niezdyscyplinowane, lecz użyteczne towarzystwo, pomyślał.Nasłuchując, spoglądał w dół: dostrzegł przepływającą pod sobą przełęcz, miejsce, gdzie omal nie zginął – i doszedł do wniosku, że latanie bije na głowę wędrówki piesze.Potem w poszukiwaniu reszty eskadry zaczął obserwować niebo przed sobą.Z podsłuchanych rozmów wywnioskował, że w oczekiwaniu na Coello myśliwce krążą nad zawczasu uzgodnionym punktem; zastanawiał się, czy znają już cel akcji, czy też pułkownik zamierzał zdradzić go dopiero po starcie.Mogło to zadecydować o jego taktyce.Na koniec je dostrzegł: na dużej wysokości okrążały położony w prawo od przełęczy szczyt górski.Łagodnie przyciągnął kolumnę steru i podążył im na spotkanie.Trzech komunistów czeka ogromna niespodzianka.Rozdział 10IArmstrong usłyszał ciężarówkę, ze zgrzytem pnącą się drogą górską.– Nadchodzą – powiedział i wyglądając zza kamiennego szańca, zacisnął palce na kolbie pistoletu.Mgła zdawała się rzednieć i swobodnie sięgał spojrzeniem do chat oraz miejsca, gdzie droga wchodziła na równy teren.Z głębi tunelu nadbiegła Benedetta i położyła się obok niego.– Lepiej wracaj, nic tu nie zdziałasz – powiedział i podniósł pistolet.– Jeden nabój.Oto cała walka, na jaką nas stać.– Oni tego nie wiedzą – odparowała.– Jak się czuje twój wujek? – zapytał.– Lepiej, ale wysokość mu nie służy.– Zawahała się.– Martwię się o Jenny, ma gorączkę.Nic nie powiedział; czymże jest gorączka albo choroba wysokościowa wobec możliwości, że za godzinę wszyscy będą martwi? Benedetta rzekła:– W osadzie powstrzymaliśmy ich na jakieś trzy godziny.W gruncie rzeczy nie miała do powiedzenia nic sensownego; po prostu wypowiedziała nieistotne słowa, aby zagłuszyć myśli – a wszystkie jej myśli dotyczyły O’Hary.Armstrong popatrzył na nią kątem oka.– Wybacz mi mój pesymizm – powiedział – ale sądzę, że to już ostatni akt.Biorąc pod uwagę środki, jakimi dysponujemy, doskonale dawaliśmy sobie radę, lecz nie mogło to trwać wiecznie.Napoleon miał rację – Bóg stoi po stronie liczniejszych batalionów.W jej głosie zabrzmiało okrucieństwo:– Nadal możemy zabrać ze sobą kilku z nich.– Uchwyciła go za ramię.– Popatrz, nadjeżdżają.Pierwszy pojazd wspinał się na grzbiet wzniesienia.Był niewielki i Armstrong osądził, że to dżip.Sunął przed siebie, macając reflektorami mgłę, za nim zaś ukazała się najpierw jedna wielka ciężarówka, a potem druga.Usłyszał okrzyki rozkazów: ciężarówki zatrzymały się obok chat, wysypali się z nich ludzie, a do uszu Armstronga dotarł stuk butów o skały.Dżip zataczał obszerny łuk i ciął mgłę reflektorami jak sierpem; Armstrong uzmysłowił sobie nagle, że przeszukuje podnóże urwiska, gdzie znajdowały się wloty tuneli.Nim zdążył zareagować, został oblany światłem, a kiedy krył się za szańcem, słyszał zwierzęcy, triumfalny ryk nieprzyjaciela.– Cholera! – powiedział.– Był durniem.– To bez znaczenia – stwierdziła Benedetta.– Szybko by nas odkryli.– Leżąc, wysunęła ostrożnie kamień z muru.– Chyba można tędy patrzeć – wyszeptała.– Nie trzeba wystawiać głowy.Armstrong usłyszał za sobą kroki; nadchodził Willis.– Niżej – powiedział cicho.– Połóż się na brzuchu.Willis podpełzł do jego boku.– Co się dzieje?– Wypatrzyli nas – odrzekł Armstrong.– Rozwijają się w tyralierę, przygotowują do ataku.– Zaśmiał się niewesoło.– Gdyby wiedzieli, jakie mamy środki obrony, po prostu podeszliby spacerkiem.– Nadjeżdża kolejna ciężarówka – powiedziała Benedetta z goryczą.– Pewnie z następnymi ludźmi; potrzebują całej armii, żeby nas zgnieść.– Pozwól mi zerknąć – poprosił Armstrong.Benedetta ustąpiła mu miejsca przy szczelinie.– Nie ma świateł.to dziwne; ho i jedzie szybko.Teraz zmienia kierunek, pędzi w stronę chat.Chyba wcale nie zwalnia.Usłyszeli ryk silnika, a Armstrong wrzasnął:– Przyspiesza! Zamierza ich staranować! – Jego głos przeszedł w skowyt.– Czy myślicie, że to może być O’Hara?!O’Hara mocno trzymał podskakującą kierownicę i wciskał gaz do dechy.Z początku kierował się na dżipa, lecz wnet zobaczył coś znacznie ważniejszego: grupa ludzi ustawiała lekki karabin maszynowy.Przerzucił kierownicę i wóz zakręcił, przy czym dwa koła oderwały się od ziemi, by opaść ponownie z przeraźliwym trzaskiem.Ciężarówka zakołysała się niebezpiecznie, lecz utrzymał ją na nowym kursie; włączył światła i ujrzał obracające się ku niemu blade twarze i dłonie, osłaniające oczy przed nieznośnym blaskiem.Ludzie rozbiegli się na boki, lecz dwóch zrobiło to za późno.O’Hary jednak nie obchodzili ludzie – interesował go karabin maszynowy; wóz przechylił się lekko, gdy dwa zewnętrzne koła ze zgrzytem wgniotły broń w skałę.Był już daleko, gdy z tyłu rozpoczął się opóźniony i chaotyczny ostrzał.Rozejrzał się za dżipem, znów skręcił kierownicę i rozkołysana ciężarówka wystrzeliła jak pocisk.Kierowca dżipa dostrzegł nadjeżdżający wóz i spróbował salwować się ucieczką, ale O’Hara kierownicą skontrował ten zabieg i, pojmawszy dżipa w światła reflektorów, szedł na zderzenie czołowe.Ujrzał Rosjanina unoszącego pistolet; błysnęło i przednia szyba ciężarówki pokryła się siatką pęknięć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]