[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On ciebie nie będzie torturował, możesz czuć się bezpieczny.Niedorzeczność tego, co powiedział, uderzyła mnie nagle i zacząłem się histerycznie śmiać.Wszystkie tłumione dotąd emocje znalazły ujście w śmiechu, nad którym nie mogłem zapanować.– Bezpieczny! – prychnąłem.– Mój Boże, ale kawał! – Śmiałem się do łez, aż poczułem ból w piersiach.– Bezpieczny!Szaleństwo, czające się w oczach Smitha, ustąpiło zdumieniu.Po chwili zrozumiał i zachichotał.Była to autentyczna histeria, ale dobrze nam obu zrobiła, bo gdy skończył się ten spazm, poczułem się oczyszczony, a Smith przestał wreszcie balansować na krawędzi obłędu.Nawet na twarzy Fallona pojawił się ponury uśmiech, godny uwagi u człowieka, którego życie i rodzaj śmierci były przed chwilą przedmiotem spekulacji szaleńca.– Przepraszam, że cię w to wpakowałem, Smith – powiedział – ale sam jestem w identycznej sytuacji.Jemmy ma rację, możemy tylko walczyć.– To ja przepraszam, panie Fallon, coś mi odbiło – powiedział Smith z zakłopotaniem.– Chyba na moment zwariowałem.– Schylił się po pistolet, wyjął magazynek i szarpnął mechanizm, by wyprowadzić nabój znajdujący się w części zamkowej lufy.– Chcę tylko zabrać ze sobą tylu drani, ilu potrafię.– Przejrzał magazynek i załadował do niego luźny nabój.– Pięć kul, cztery dla nich i ostatnia dla mnie.Wydaje mi się, że tak będzie najlepiej.– Może masz rację – powiedziałem, biorąc rewolwer.Zupełnie nie miałem pojęcia, czy umiałbym wpakować sobie kulę w łeb, gdybym był do tego zmuszony.– Uważaj na to, co się dzieje na zewnątrz.Gatt wprawdzie obiecał nam godzinę, ale zbytnio mu nie ufam.Zrobiłem kilka kroków i ukląkłem obok Katherine.Jej oczy już były suche, choć na policzkach widniały jeszcze ślady łez.– Jak się czujesz? – spytałem.– Przykro mi – wyszeptała.– Przykro mi, że się załamałam, ale ten strach był silniejszy ode mnie.– Dlaczego miałabyś się nie bać? Wszyscy się boimy.Tylko skończony głupiec nie boi się w takiej chwili jak ta.Nerwowo przełknęła ślinę.– Czy oni naprawdę zabili Rudetsky’ego i Fowlera? Skinąłem głową i zawahałem się.– Katherine, Paul też nie żyje.Gatt mi o tym powiedział.Westchnęła i oczy znów zaszły jej łzami, choć ani jedna nie potoczyła się po policzkach.– O mój Boże, biedny Paul! Chciał zbyt wiele i zbyt szybko.„Biedny Paul” – rzeczywiście! Nie miałem zamiaru jej mówić wszystkiego, czego dowiedziałem się o Halsteadzie, o drogach, którymi kroczył w tym szybkim zdobywaniu tego, czego tak pragnął.Nic by to nie pomogło, a tylko złamało ją jeszcze bardziej.Lepiej, żeby zapamiętała go takiego, jaki był wtedy, gdy pobierali się: młody, pełen entuzjazmu i ambicji.Wyjawienie jej całej prawdy byłoby zbędnym okrucieństwem.– Też mi przykro.Dotknęła z ufnością mojego ramienia.– Jemmy, czy mamy jakąś szansę, czy choćby cień szansy?Osobiście nie sądziłem, żebyśmy mieli większą szansę niż kulka śniegu w piekle.Spojrzawszy jednak na Katherine, powiedziałem pewnym głosem:– Zawsze jest nadzieja.Jej spojrzenie powędrowało poza mnie.– Fallon chyba tak nie uważa – stwierdziła cicho.Odwróciłem głowę, by popatrzeć na niego.Ciągle siedział na podłodze z wyciągniętymi nogami i wpatrywał się w czubki butów, pewnie ich nawet nie widząc.– On ma swoje własne problemy – powiedziałem, po czym wstałem i podszedłem do niego.Gdy zbliżałem się, podniósł na mnie wzrok.– Smith miał rację – powiedział cicho.– To moja wina, że znaleźliśmy się w takich tarapatach.– Miałeś inne sprawy na głowie.Wolno skinął głową.– Tak, byłem egoistą.Mogłem przecież spowodować deportację Gatta z Meksyku, wystarczyłoby mi na to wpływów.Ale zobojętniałem na wszystko.– Nie przypuszczam, by to mogło przeszkodzić Gattowi – próbowałem go pocieszyć.– I tak by tu wrócił, on też ma trochę znajomości, jeśli to, co mówił Pat Harris, jest prawdą.Nie sądzę, żeby udało ci się go powstrzymać.– Nie dbam o siebie – wyjaśnił Fallon ze skruchą.– Tak czy inaczej za trzy miesiące nie będę żył.Ale mieć na sumieniu tylu innych, to niewybaczalne.– Po tych słowach ponownie zamknął się w sobie, popadając w stan odrętwienia.Nie byłem w stanie mu pomóc, więc podniosłem się i dołączyłem do Smitha stojącego przy oknie.– Dzieje się coś?– Kilku z nich jest w tych barakach.– Ilu?– Trudno policzyć, może po pięciu, sześciu w każdym.– Sprawimy im niespodziankę – oznajmiłem pogodnie.– A gdzie jest Gatt?– Nie wiem.Nie mam nawet pojęcia, jak wygląda.Cholernie zabawne, no nie? – Wpatrywał się w baraki.– Jeżeli otworzą do nas ogień z tak bliska, to kule będą przechodziły przez te ściany jak przez kartonowe pudło.Odwróciłem głowę, spojrzałem na skrzynkę detonatora oraz prowadzące do niej druty i zastanawiałem się, ile ładunków wybuchowych rozmieścił Rudetsky w tych barakach i czy ich nie odnaleziono.Gdy byłem jeszcze chłopcem, zawsze rozczarowywały mnie przytłumione fajerwerki w noc Guy Fowkesa.Darowana nam godzina dobiegała końca.Mówiliśmy niewiele.Wszystko, co było do powiedzenia, zostało z nas wydarte w ciągu tych wybuchowych pierwszych pięciu minut, zdawaliśmy sobie więc sprawę, że dalsza, bezowocna dyskusja nie miała najmniejszego sensu.Usiadłem i by się czymś zająć, zacząłem z pomocą Katherine sprawdzać akwalung
[ Pobierz całość w formacie PDF ]