[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jakie to będą odkrycia? To również jest jasne.Ten człowiek powoli odzyska pamięć.MBK będzie wydawać codzienne biuletyny.Fakt po fakcie przypomni sobie coraz więcej potrzebnych szczegółów.Najpierw moje nazwisko.Potem mój wygląd.A później to, co powiedziałem.Zostanę uznany winnym.Trantor zażąda odszkodowań i będzie zmuszony czasowo okupować Sark, która to okupacja niepostrzeżenie stanie się trwała.Każdy szantaż działa do pewnej granicy.Pan, panie ambasadorze, doszedł do tej granicy.Jeśli chcecie tego człowieka, Trantor będzie musiał wysłać po niego swoją flotę.– Nikt nie mówi o użyciu siły – rzekł Abel.– A jednak zauważyłem, że starannie omijasz to, co kosmoanalityk powiedział na końcu, i nie zaprzeczasz.– Nie powiedział niczego, co musiałbym zaszczycać przeczeniem.Przypomina sobie jedno słowo, a przynajmniej tak twierdzi.I co z tego?– Czy to nie ma żadnego znaczenia?– Żadnego.Nazwisko Fife zna cała Sark.Nawet jeśli założymy, że ten tak zwany kosmoanalityk mówi prawdę, miał rok czasu, żeby usłyszeć je na Florinie.Przybył na Sark statkiem wiozącym moją córkę – jeszcze lepsza sposobność, aby usłyszeć to nazwisko.Czyż to nie naturalne, że połączył je ze strzępami wspomnień? A może to wszystko nie jest wcale spontaniczne? To stopniowe odzyskiwanie pamięci może być dobrze wyćwiczone.Abel nie wiedział, co mógłby powiedzieć.Spojrzał na pozostałych.Junz siedział ponury, ze zmarszczonymi brwiami, ugniatając podbródek palcami prawej dłoni.Steen uśmiechał się głupkowato i mamrotał coś do siebie.Mieszczanin patrzył pustym wzrokiem na swoje kolana.Tylko Rik, wyrwawszy się z objęć Valony, wstał z fotela.– Posłuchajcie – przemówił.Jego bladą twarz wykrzywiał wyraz bólu, który był też widoczny w oczach.– Kolejne odkrycie, jak sądzę – rzekł Fife.– Posłuchajcie! Siedzieliśmy przy stole.W herbacie był narkotyk.Kłóciliśmy się.Nie pamiętam, o co.Nie mogłem się ruszyć.Mogłem tylko siedzieć tam.Nie mogłem mówić.Mogłem tylko myśleć.Wielki Kosmosie, zostałem odurzony.Chciałem krzyczeć, wrzeszczeć i uciekać, ale nie byłem w stanie.Potem podszedł tamten, Fife.Przedtem wrzeszczał na mnie.Potem już nie krzyczał.Nie musiał.Obszedł stół.Stanął przy mnie, a raczej nade mną, patrząc na mnie z góry.Nie mogłem nic powiedzieć.Nie mogłem niczego zrobić.Mogłem tylko podnieść na niego wzrok.Rik zamilkł, ale nie usiadł.– Czy ten człowiek to był Fife? – zapytał Selim Junz.– Pamiętam, że nazywał się Fife.– No więc, czy to był ten mężczyzna?Rik nie odwrócił się, żeby spojrzeć.– Nie pamiętam, jak wyglądał – odparł.– Na pewno nie pamiętasz?– Starałem się przypomnieć sobie.– Nagle wybuchnął: – Nie wiecie, jak to jest! To boli! Jak rozżarzona igła.Głęboko! Tutaj!Dotknął ręką czoła.Junz powiedział łagodnie:– Wiem, że ci ciężko.Jednak musisz jeszcze spróbować.Rozumiesz? Musisz spróbować.Spójrz na tego człowieka! Odwróć się i popatrz!Rik spojrzał na Posiadacza.Patrzył przez chwilę, a potem odwrócił się.– Przypominasz sobie? – spytał Junz.– Nie! Nie!Fife uśmiechnął się ponuro.– Czyżby wasz człowiek zapomniał swojej kwestii, czy też historyjka wyda się bardziej wiarygodna, jeśli przypomni sobie moją twarz dopiero następnym razem?– Nigdy przedtem nie widziałem tego człowieka – rzucił Junz z wściekłością – i nigdy z nim nie rozmawiałem.Nie zrobiłem nic, żeby pana obciążyć, i mam dość pańskich bezzasadnych oskarżeń.Chcę tylko poznać prawdę.– To może ja zadam mu kilka pytań?– Bardzo proszę.– Dziękuję.Bardzo pan uprzejmy.A teraz ty – Rik, czy jak się naprawdę nazywasz.Znów był Posiadaczem przemawiającym do Florińczyka.Rik spojrzał na niego.– Tak, proszę pana.– Pamiętasz mężczyznę, który podszedł do ciebie z drugiej strony stołu, kiedy siedziałeś, odurzony i bezradny.– Tak, proszę pana.– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętasz, jest widok tego mężczyzny, który patrzył na ciebie z góry.– Tak, proszę pana.– A ty patrzyłeś na niego z dołu, lub raczej usiłowałeś patrzyć.– Tak, proszę pana.– Usiądź.Rik usiadł posłusznie.Przez chwilę Fife nie poruszał się.Jego bezwargie usta jakby jeszcze bardziej się zacisnęły, a mięśnie żuchwy pod sinoczarnym zarostem uwydatniły się.Potem powoli zsunął się z fotela.Zsunął się! Jakby opadł na kolana za swoim biurkiem.Zaraz wyszedł jednak zza biurka i wszyscy ujrzeli, że stoi.Junz spuścił głowę.Ten człowiek, tak posągowy i potężny w swoim fotelu, nagle zmienił się w żałosnego karła.Zdeformowane nogi z trudem niosły potężny tors i głowę.Posiadacz poczerwieniał na twarzy, lecz nadal spoglądał wyzywająco na pozostałych.Steen zachichotał i ucichł, gdy poczuł na sobie jego spojrzenie.Inni siedzieli w milczeniu.Rik patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.Fife zapytał:– Czy to ja byłem tym mężczyzną, który podszedł do ciebie zza stołu?– Nie pamiętam jego twarzy, proszę pana.– Nie pytałem, czy pamiętasz jego twarz.Ale czy mógłbyś nie pamiętać tego? – Ruchem rąk zarysował w powietrzu kształt swego ciała.– Czy mógłbyś zapomnieć, jak wyglądam, jak chodzę?– Chyba nie – odparł udręczony Rik – ale nie jestem pewien.– Ty siedziałeś, a on stał i patrzyłeś na niego z dołu.– Tak, proszę pana.– On stał nad tobą i patrzył na ciebie z góry, tak powiedziałeś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]