[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Roscoe, w czym mogę pomóc?– Próbowałem zlokalizować George’a.Twoi ludzie nie wydają się.– Jest w Costa Rice.– Chciałbym z nim porozmawiać.Czy jest gdzieś pod telefonem?– Nie.Zostawił instrukcje, że nie życzy sobie telefonów.– To pilna sprawa.– W takim razie powiedz mi.– Doskonale.Odwołujemy naszą pożyczkę.To jest ustne zawiadomienie, formalne, na piśmie zostanie wysłane pocztą jeszcze dziś w nocy.Na moment zapadła cisza.A potem Inchbeck odezwał się: – Chyba nie mówisz poważnie.– Jestem śmiertelnie poważny.– Ależ, dlaczego?– Wydaje mi się, że powinieneś się domyślać.Wydaje mi się także, że nie chciałbyś omawiać powodów przez telefon.Inchbeck milczał – było to znaczące samo w sobie.A potem zaczął protestować: – Twój bank jest śmieszny, niepoważny.Zaledwie w zeszłym tygodniu Big George powiedział mi, że zamierza pozwolić wam zwiększyć kredyt o pięćdziesiąt procent.Bezczelność zdumiała Heywarda, dopóki nie przyszło mu na myśl, że zuchwałość już raz okazała się opłacalna – dla Supranational.Tym razem się nie opłaci.– Jeśli pożyczka zostanie spłacona niezwłocznie – powiedział Heyward – informacje, którymi dysponujemy, pozostaną informacjami poufnymi.Gwarantuję za to.Sprowadza się to do tego, pomyślał, czy Big George, Inchbeck i inni, którzy znali prawdę o SuNatCo, mają ochotę zapłacić za czas.Jeśli tak, FMA może zyskać przewagę i wśliznąć się przed innych wierzycieli.– Pięćdziesiąt milionów! – wykrzyknął Inchbeck.– Nie trzymamy tyle gotówki pod ręką.– Nasz bank wyrazi zgodę na serię płatności, pod warunkiem, że będą one dokonane szybko.– Rzeczywistą kwestią było, oczywiście: gdzie miałaby SuNatCo znaleźć pięćdziesiąt milionów dolarów, będąc w stanie chronicznego braku gotówki? Heyward stwierdził, że się poci – splatały się w nim napięcie nerwowe, nadzieja i niepewność.– Porozmawiam z Big Georgem – powiedział Inchbeck.– Ale nie będzie mu się to podobało.– Kiedy będziesz z nim rozmawiać, powiedz mu, że chciałbym przedyskutować także nasz kredyt dla Q-Investments.Heyward nie był pewny, ale, kiedy odkładał słuchawkę wydawało mu się, że słyszał jęk Inchbecka.W ciszy swojego gabinetu, Roscoe Heyward oparł się o wyściełane oparcie obrotowego fotela, wyzbywając się napięcia.To, co wydarzyło się w przeciągu minionej godziny, spadło nagle, jak porażający szok.Teraz, gdy zaczął to odreagowywać, poczuł się zdeprymowany, samotny.Żałował, że nie może oderwać się od wszystkiego na jakiś czas.Gdyby mógł wybierać, wiedziałby, jakie towarzystwo wybrałby z radością.Avril.Jednakże nie miał od niej żadnej wiadomości od czasu ich ostatniego spotkania, które odbyło się ponad miesiąc temu.W przeszłości, zawsze do niego telefonowała.On nigdy tego nie robił.Pod wpływem impulsu, otworzył notesik z adresami, który zawsze nosił przy sobie i wyszukał numer, który, jak sobie przypomniał, wpisał tam ołówkiem.Nowojorski telefon Avril.Wybrał numer, korzystając z bezpośredniego aparatu na miasto.Usłyszał sygnał, a potem miękki, przyjemny ton głosu Avril: – Halo?– Serce skoczyło mu w piersi.– Hi, Rossi – powiedziała, gdy podał swoje nazwisko.– Minęło już sporo czasu, od kiedy ty i ja spotkaliśmy się, kochanie.Zastanawiałem się, kiedy cię usłyszę.Wyczuł wyraźne wahanie.– Ależ Rossie, słodziutki, nie ma cię już na liście.– Jakiej liście?Znowu niepewność.– Może nie powinnam ci o tym mówić.– Nie, proszę, powiedz mi.Tylko między nami.– Weil, to bardzo poufna lista układana przez Supranational, z nazwiskami tych, którzy mają być zabawiani na ich koszt.Raptownie miał wrażenie, jakby zaciskała się na nim pętla.– Kto dostaje tę listę?– Nie wiem.Wiem tylko o nas, o dziewczynach.Nie jestem pewna, kto jeszcze.Zamilkł, nerwowo starał się logicznie myśleć: stało się to, co się stało.Przypuszczał, że powinien się cieszyć, że nie jest na tego rodzaju liście teraz, a jednak uzmysłowił sobie, że zastanawia się – kłuty zazdrością – kto jest.W każdym razie, miał nadzieje, że nieaktualne egzemplarze zostały starannie zniszczone.Głośno zapytał: – Czy to znaczy, że nie możesz przyjść tutaj i spotkać się ze mną więcej?– Niecałkowicie.Jednak jeśli przyjdę, będziesz musiał sam zapłacić, Rossie.– Ile to by było? – Pytając o to, dziwił się, czy to rzeczywiście sam to mówi.– Mój przelot z Nowego Jorku – wyliczała rzeczowo Avril – koszty hotelu.I dla mnie – dwieście dolarów.Heyward przypomniał sobie, jak kiedyś zastanawiał się, ile zapłaciła za niego Supranational.Teraz wiedział.Odsunąwszy od siebie słuchawkę, zmagał się z myślami: rozsądek kontra żądze; sumienie przeciw wiedzy o tym, jak to jest być sam na sam z Avril.Nie mógł sobie także pozwolić na wydanie tylu pieniędzy.A jednak, pragnął jej.Gorąco pragnął.Przysunął słuchawkę do ucha.– Jak szybko możesz tu przybyć?– We wtorek w przyszłym tygodniu.– Nie wcześniej?– Obawiam się, że nie, słodziutki.Wiedział, że jest głupcem; że pomiędzy teraźniejszością a wtorkiem będzie czekał w kolejce innych mężczyzn, którzy cieszyli się, z jakichkolwiek przyczyn, wyższym priorytetem niż on
[ Pobierz całość w formacie PDF ]