[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łazik wgramolił się na gruby pień drzewa, zeskoczył na ziemię i znieruchomiał nad niezbyt wysokim urwiskiem, gdzie rzeka podmyła zbocze wzgórza.Jim wyszedł pierwszy.Postał chwilę w pobliżu włazu, rozglądając się po niebie.Zajmę się robotą – powiedział wreszcie – a wy, jeśli chcecie, możecie przespacerować się po okolicy.Tylko ostrożnie.Pawłysz z Tanią przeszli kilkanaście kroków z biegiem rzeki i zatrzymali się nad przezroczystą bystrzyną, w której pływały błękitne rybki.–A komary tu są?–Nie wiem – odparła Tatiana, zarzucając na głowę kaptur, gdyż deszcz nieoczekiwanie się nasilił, a ciężkie krople wzburzyły powierzchnię rzeki i pokryły ją wielkimi bąblami.Pawłysz dostrzegł na ziemi kłębek białej sierści.Podniósł go.–Mówiła pani, że tu jest mało zwierząt…–Jakiś świstak dostał się w czyjeś łapy.– Tatiana podeszła bliżej.– A pan z początku wydał mi się snobem.Tacy czasem zjawiają się u nas.Wszystko na nich błyszczy jak na starożytnym generale.Mundury prosto od krawca i pogardliwe spojrzenie z wyżyn swej funkcji.Ach, jacy wy wszyscy jesteście brudni i zaniedbani, jacy wy jesteście zwyczajni!–Zmieniła pani zdanie?–Smoka poćwiartował pan tak, jakby przez całe życie zajmował się wyłącznie patroszeniem tych zwierzątek.Rozmawiając dotarli do lasu.Z jego głębi dobiegły jakieś szmery.Pawłysz chwycił Tanie za rękę.Dziewczyna znieruchomiała.Zasłonięta niskimi krzewami polana wydawała się pusta i martwa, tylko z dołu dobiegały jakieś trzaski i mlaskanie.Ostrożnie zbliżyli się do skraju zarośli.Dwa małe ptaki biły się nad obgryzionym do połowy szkieletem dużego zwierzęcia.Nie zwracając najmniejszej uwagi na nie, wielka stonoga wgryzała się w czaszkę, strącając na ziemię białe kłębuszki wełnistej sierści.–Tatiana! Pawłysz! – krzyczał Jim.– Gdzie się podzieliście?–Idziemy – powiedziała Tania.– To tylko świstak.–Świstak? Myślałem, że one są małe.–Duże, ale nieszkodliwe.Czasami spotykamy je w lesie.Jim stał przy łaziku.Deszcz ustał.–Szybciej – krzyknął Jim.– Smok przyleciał!Pawłysz zadarł głowę do góry.Przepuściwszy Tatianę przodem, wszedł do łazika i już zatrzaskując pokrywę włazu jeszcze raz spojrzał na niebo.Smok nadal krążył nad nimi, pozornie spokojny i nie przejawiający żadnych wrogich zamiarów.13Kiedy pojazd dotarł do wzgórza, niebo już zupełnie się przejaśniło.Chmury pędziły po nim w takim tempie, jakby spieszyły w inne okolice, gdzie pilnie potrzebny jest deszcz.Zrobiło się parno.Pawłysz nie czekał, aż łazik podjedzie do garażu, otworzył właz i wyskoczył na elastyczną, udeptaną ziemię przed budynkiem stacji.–Otworzę drzwi! – krzyknął do Jima.–Wracaj! – zawołał Jim.W tej samej chwili Pawłysz poczuł ostre ukłucie, potem jeszcze jedno… Napad komarów był nieoczekiwany i zdradziecki: przecież powinny zaczekać do wieczora.Stanął i zaczął się od nich opędzać.Jim coś krzyczał.Pawłysz zrozumiał, że jedynym ratunkiem jest jak najszybsze znalezienie się w garażu.Podbiegł do drzwi i chwycił za szeroką dźwignię, aby odsunąć wrota.Silnik łazika ryknął, jakby maszyna również beształa doktora.Odruchowo uniósł głowę i spojrzał w niebo.Smok spadał na niego jak kamień.Pawłysz nie mógł oderwać oczu od olbrzymiejącego z każdą chwilą, jak na filmie rysunkowym, potwora.Rozróżniał już zęby w otwartej paszczęce, a jednak nie potrafił zmusić się do ucieczki, szukania kryjówki, mysiej dziury, bo to było nierealne, to nie mogło go dotyczyć… Przecież tak spokojnie otwierał drzwi garażu i nigdy nie skrzywdził żadnego smoka.W rzeczywistości Pawłyszowi tylko się wydawało, że stoi nieruchomo.Zdążył uskoczyć w bok i upaść wzdłuż ściany, a smok wyciągnął szpony i szczęknął nimi, jak kastanietami, o jakiś metr nad ziemią i kiedy zastanawiał się, dlaczego w szponach nie ma cieplutkiego i takiego smaczniutkiego ludzika, łazik, omal nie rozgniatając Pawłysza, podskoczył do ściany i potwór chcąc nie chcąc musiał u-nieść się do góry, przeklinając ludzką solidarność.Drzwi garażu otworzyły się i Leskin, który przez nie wyskoczył, pomógł Pawłyszowi ukryć się w budynku.Łazik wpełzł za nim do środka i smokowi nie pozostało nic innego, jak tylko łomotać dziobem w pokiereszowane wrota.–No, teraz do wieczora nie będzie można wysunąć nosa na dwór – powiedział z wyrzutem Leskin.– Deszcz ustał, smoki się powściekały, a co poniektórzy udają ruchome cele.–Gratuluję chrztu bojowego – powiedziała podchodząc Nina Rawwa, spokojna i życzliwa, jak przystoi szefowi stacji.–Jaka szkoda! – zmartwiła się Mała Tatiana.– Teraz rzeczywiście nie da się wyjść, a ja chciałam założyć nową minę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]