[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednym skokiem znalazł się obok psa i potężnie kopnął gow garnitur białych zębów.Pies zaskowyczał, zatoczył się i pędem uciekł w stronę najbliższej bramy żałośnie jęcząc:Aj – aj!… aj – aj!… – aj – aj!… aj – aj!…Teraz dopiero patrząc na potargany papier i resztkę nie dogryzionego chleba, przyjaciel nasz jasno sformułował sobie, że mu jest zimno, że mu się bardzo chce pić, że nie ma dachu nad głową i że, bądź co bądź, ale student czwartego kursu medycyny nie może znajdować się w tak dwuznacznej pozycji.–Co ja tu będę czekał na ulicy, aż mnie przemarzniętego wezmą do cyrkułu? – myślał.– Mam przecież bardzo przyzwoite locum: któryś z naszych musi być dyżurnym w klinice u Dzieciątka Jezus, więc pójdę tam i zastąpię go.Wyśpię się za to jak anioł, zjem, wypiję…W dziesięć minut później był już w klinice, gdzie istotnie zastał dyżurnego kolegę, któremu oświadczył chęć zastąpienia go na noc przy chorych.Kolega pilnie mu się przypatrzył, zapewnił go, że swoich chorych nie odstąpi za żadne w świecie skarby, ale że jemu da łóżko w osobnym pokoju, który akurat jest wolny.Kolega był nawet tak uprzejmy, że pomógł mu rozebrać się, kazałprzynieść herbaty, położył, okrył i nawet wsadził mu termometr pod pachę.–No, przecie nie myślisz kolega, że jestem chory? – zapytał śmiejąc się nasz przyjaciel.– Cała rzecz w tym, że wyrzucił mnie dziś gospodarz i nie mam gdzie spać… Gdyby nie to, ani myślałbym zaglądać do kliniki…Dyżurny potakiwał gościowi dodając w duchu, że gdyby nie dziwnie pusty żołądek, lekkie zajęcie płuc, czterdziestostopniowa temperatura, sto dwadzieścia uderzeń pulsu na minutę, to nasz przyjaciel mógłby się uważać za człowieka kompletnie zdrowego.Tymczasem ubogi medyk czuł się z każdą godziną lepiej.Był zachwycony szpitalnym łóżkiem, co chwilę wyzywał kolegę na dysputy filozoficzne o tym: czym właściwie jest szczęście i… na co jest życie ludzkie? – a już około dziesiątej wieczór był tak zdrów, że nie tylko ciągle śmiał się i śpiewał, ale nawet chciał koniecznie wyjść na miasto, gdzie, podług jego spostrzeżeń, było już słońce i lato, Prawie siłą musieli go zatrzymywać w łóżku, dopóki po szamotaniach się nie wpadł w zupełne odrętwienie, w którym nie słyszał głosów i nie widział snujących się ludzi.Przed jego oczyma, zamkniętymi dla rzeczy ziemskich, otworzył się inny świat.Zdawało mu się, że jest na wsi i patrzy na niebo podczas zachodu słońca.Niebo wyglądało jak szmaragdowy ocean pokryty złotymi i srebrzystymi wyspami, które zaludniały dziwne postacie ludzkie, zwierzęce i roślinne.–Oczywiście mam gorączkę – myślał chory – ale co mi szkodzi patrzeć, kiedy to takie zabawne?…Więc patrzył na ów nowy kraj uśmiechając się sceptycznie jak człowiek, któremu pokazują niknące obrazy i opowiadają bajki.Przede wszystkim uderzył go wygląd przedmiotów.Liście drzew miały, jak i u nas, kolor zielony, kora brunatny, piasek był żółty, ziemia szara, kwiaty różowe, białe, niebieskie, ale wszystkie te barwy cechowały się niepojętą delikatnością iblaskiem… Takie barwy można widzieć tylko na obłokach albo w kroplach rosy.Nadto zaś wydawało się medykowi, że każdy przedmiot nie tylko odbija jakieś światło zewnętrzne, ale jeszcze prześwieca i jeszcze sam świeci niepojętym własnym światłem.Wytwarzała się z tego dziwna gra kolorów pełnych subtelności i życia.Dzięki temu oświetleniu wpatrzywszy się lepiej można było widzieć pulsujący ruch kamieni, które kurczyły się, rozszerzały, falowały na powierzchni i wewnątrz za każdą zmianą temperatury, ciśnienia powietrza, a nawet za każdym ruchem i odgłosem, jaki rozlegał się w ich sąsiedztwie.Można było widzieć niekiedy bystre, niekiedy powolniejsze krążenie soków w roślinach, dyszenie ich liści i wykluwanie się nowych pączków.Zdawało się też, że przy mocniejszym natężeniu wzroku można dojrzeć snujące się jak obłoki myśli w głowach i zmieniające się barwy uczucia w sercach ludzkich.Prócz tego każde drgnienie kamieni, szelest liści, powiew wiatry., nawet zmiana człowieczej fizjonomii ogłaszały się delikatnym szmerem, który środkował między melodią a mową i albo coś sam od siebie tłomaczył i opowiadał słuchaczowi, albo z innymi głosami łączył się w jakąś obszerniejszą melodię czy rozleglejsze opowiadanie.Tym sposobem, nie przeszkadzając sobie, rozmawiały pojedyncze kwiatki i cały las, krople wody i ocean, ziarna piasku i niezmierne łańcuchy gór.Dla zbadania zaś tajemnic natury nie było potrzeba żadnych specjalnych metod, bo każda rzecz sama odsłaniała i opowiadała swoje tajniki zarówno malowniczym i dźwięcznym jak prostym i jasnym językiem.W tym osobliwym kraju, gdzie ludzie, zwierzęta, nawet rozbite cegły żyły, czuły i rozmawiały, gdzie piasek lśnił jak złoto, a brukowiec załamywał światło nie gorzej od diamentu, ubogi student przypatrując się uważniej dostrzegł niespodziewane zjawisko.Wszystko tam było piękne: mężczyźni, kobiety, rośliny i kamienie;ale najpiękniejsze było to, co w ziemskim życiu nazywa się ubogim i cierpiącym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]