[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mały z łatwością nas ogrywał, ponieważ graliśmy w futrzanych dochach; na piłce umieszczono obręcz „trzeciego oka” a w jakimś ciemnym wilgotnym zakątku jak w centrum pajęczyny siedział Komow, obserwował pląs postaci na ekranie i wyprowadzał wnioski.Potem nagle poruszył się piasek i wynurzył się z niego obnażony do pasa trup z automatem w ręku.Automat wolno zaterkotał, wypluł krwawe skrzepy, a cała nasza trójka prysnęła w różne strony, zostawiając za plecami różnokolorowe fantomy; pomyślałem, że należy zrzucić dochę, ale Majka zdążyła to zrobić wcześniej.Docha długo wisiała w powietrzu, wyginając się i opadając jak trafiony w plecy człowiek, a do przodu straszliwie szybko pędził na swój sposób piękny metalowy owad, zgrabny, kolczasty, wydłużony, śmiercionośny…Wstałem.Miałem zawroty głowy.Dokoła wszystko wywracało się wraz ze mną.Jakby zapanowała nieważkość.Z trudem trafiwszy, w końcu nacisnąłem klawisz drzwi, które skoczyły w prawo i do tyłu, odsłaniając panel sterowniczy i ekran wideofonu.Miałem szczęście.Nagle zrozumiałem, że nie znam żadnego numeru i żadnego kodu.I że w ogóle nie rozumiem, co to jest numer czy kod.Walcząc z czymś niewidzialnym, ale silnym we własnej ciemnej głębi, włączyłem wideofon, wystukałem dziesięć przypadkowych cyfr i zacząłem czekać.Wolno zapulsował klawisz „wywołanie”.Po minucie ekran rozjarzył się.Pojawiło się niezbyt zadowolone oblicze…To była Majka.Oniemiały, patrzyłem na nią.A ona ze swojej strony patrzyła na mnie i oczy jej się rozszerzały…— S…tas?— Tak… Majka…— Ale przecież ty… — Zamilkła, jakby o mało co nie powiedziała czegoś strasznego.— Nie.Żyję.— Boże, co się dzieje… — Majka nagle rozpłakała się, nie przestając patrzeć na mnie, nawet nie mrugając, jakby się bała że kiedy mrugnie, ja zginę… — Gdzie jesteś?— Na Saharze.— Masz tam gdzieś Zero–T?— Stoję w kabinie.— Natychmiast… — Podała swój kod.— Natychmiast, słyszysz? Natychmiast! I nie odchodź od kabiny, ja już…Nie mogąc oderwać od niej wzroku, wystukałem kod.Sprawdziłem.Wdusiłem „start”.Ekran zgasł.Od razu pojawiły się mdłości.Zmienił się kolor panelu.Niemal bezszelestnie otworzyły się drzwi z tyłu.Odwróciłem się i wyszedłem w chłód i aromat.To powietrze można było pić.W nim można było się kąpać.Ulica niewysokich domków prowadziła przed siebie, a po lewej pół nieba zajmował gwiazdozbiór ogni.Pionowe Miasto.Czułem, że mogę upaść.Ala— Jedno z dwóch, Kammerer — podsumował Merlin.— Albo jest pan kompletnym idiotą i sam wierzy w tę bzdurę, albo zajmuje się pan nie swoimi sprawami, nie wyobrażając sobie nawet, co się dzieje pod pana nosem.A to również znaczy, że jest pan kompletnym idiotą.— Dobrze — powiedział Maksym.— Jestem idiotą.Zgoda.Rzeczywiście nie wiem, co się dzieje pod moim nosem.Ale nie zabijam Bogu ducha winnych ludzi.Nie zabijam, rozumiecie?— Nawet jeśli łagodne zwierzątko zapędzi się do kąta, zaczyna ono kąsać — oznajmił Merlin.— Nas zapędzono nie tyle do kąta…— W tym konkretnym wypadku to my jesteśmy zapędzeni do kąta — rzekła Ala.— Przepraszam — odparł Merlin znudzonym tonem.— Czego chcecie? — zapytał Maksym.— Wycofać zakaz? To nierealne.Nie mam szans w Radzie Światowej.Po tym, jak Sikorski — — Jedyne, co możemy zrobić, to zmienić wasz pociąg do Ziemi — przynajmniej częściowo.To ułatwi…— Ni cholery pan nie rozumie, Kammerer! Androidy odwiedzaja ziemię i nic się nie dzieje! Kompletnie nic! Żaden wasz program nie startuje! Teraz na Ziemi jest kilkoro naszych ludzi i Wszystko to kompletna bzdura.Pirs był oszustem…— Nie sądzę.Na pewno nie był oszustem.Jeśli skłamał, to tylko dlatego, że stworzył androidy w jakimś innym celu.— Ma pan całkowitą rację, Maksym — powiedział Merlin zupełnie innym głosem.Ala drgnęła, jak gdyby wszedł i zaczął mówić do niej ktoś… — Poznaje pani? Spotkaliśmy się kiedyś.Powinna pani pamiętać.Dopiero co panią wyciągnęli z Wysp, wyglądała pani na zmiętą, ale bojową.I biedny Rudi, zbierając się do powrotu, przekazywał pani sprawy na Sarakszu.Nagle pojawiłem się ja z projektem idealnego szpiega.— Pirs… — wyszeptał Maksym.— Nic nie rozumiem…— Ach, nie ma tu nic niezwykłego.Kontrwywiadowca powinien właśnie nic nie rozumieć, to jego podstawowa zaleta.Tylko w ten sposób może się zainteresować czymś zupełnie trywialnym.Ale cieszę się, że mnie pan poznał.To przyjemne, kiedy człowieka poznają.— Tak… — westchnął Maksym.— A pozostałych czterystu z hakiem to też pan?— Też ja.To znaczy ja w tej liczbie.Każdy jest osobowością, ale ja w nim żyję.Nieźle wymyśliłem, prawda?— A po co?— Ależ, Maksym, co za pytanie… Pamięta mnie pan z Sarakszu? Pamięta pan?— Ach, to o to chodzi…— Oczywiście.Trafiłem z na poły mechanicznego obrzyna do , sowicie sprawnego ciała, przy tym nie jednego, lecz do kilkuset.Stałem się naprawdę nieśmiertelny, przeżywam miliony przygód.Proszę mi wierzyć, nie zamieniłbym się z panem.Na przykład nawet nie zauważyłem, że zastrzelono moją wyjściową postać.Kto może pochwalić się czymś podobnym?— A co pan tam takiego zrobił, że musieli pana zastrzelić?— Dużo chce pan wiedzieć, Maksymie.Ciekawość, jak wiadomo, to pierwszy stopień do piekła.— Proszę posłuchać, Pirs.Pan jest jeden czy zbiorem?— Jeden.W wielu miejscach.— Czy jest pan obok Popowa?— Tego homunkulusa? Teraz nie.Zaginął na sputniku Atlas.Wszedł do symulatora.Nie mogą go znaleźć.— Jasne.Co pan chce zrobić z nami?— Nic.Co prawda Merlin ma co do was jakieś plany… Nie mieszam się do spraw swoich stworzeń.Takie życie jest ciekawsze.Dlatego żegnam was, moje miłe efemerydy.— Chwileczkę, Oktawianie.— Przypomniał pan sobie moje imię? Znakomicie.Jeśli pan chce, możemy jeszcze trochę pogadać.— Pamięta pan Kurta Loffenfelda?— Oczywiście.Tak, Merlin popełnia błąd, uważając pana za tępego bydlaka, Maksym.Kiedy trzeba, potrafi pan myśleć.— To znaczy że Sikorski już ma na pana namiar?— Nie powiedziałbym, że ma namiar, ale zaczął niuchać.— To po co taka skomplikowana intryga? Nie łatwiej by było na przykład otruć?— Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]