[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No i co z tego? - spytał w końcu.Mówił powoli, niskim, dźwięcznym głosem, w którym było jednak słychać zmęczenie i.smutek.- Eee.To znaczy.- Nieco speszony Darlan zawahał się.- To znaczy, że wędruję po świecie w poszukiwaniu sławy i przygód.I jak na razie, przygód to nawet kilka znalazłem, tylko z tą sławą gorzej.- I nie znajdziesz jej w moim królestwie - powiedział król ponuro, na powrót kierując wzrok na czubki swoich butów.- Wracaj, skąd przyszedłeś, a unikniesz kłopotów.Bywają lepsze sposoby na odprawienie błędnego rycerza niźli stwierdzenie: „Idź stąd, a unikniesz kłopotów”.Chcesz się takiego pozbyć? Powiedz raczej: „Ale tu nudno”.Albo: „Kiedy to widzieliśmy u nas ostatniego bazyliszka? Chyba uciekł w popłochu ze trzydzieści lat temu”.Ewentualnie: „Chcesz poznać moją kochaną córkę jedynaczkę? Wiesz, to ona ostatnia widziała tego bazyliszka”.Ale tylko użyj określeń takich, jak: „Kłopoty, problem, ratunku! Wywiad dla prasy.Mamy ładne dworki”, a nie przegonisz błędnego rycerza przez najbliższy kwartał!Darlan zareagował na słowa króla w sposób właściwy dla swej profesji.Poprawił pas z mieczem, podkręcił wąsa i przyjął godną postawę.- Czy mogę ci jakoś pomóc, najjaśniejszy panie? Ja i mój biegacz uczynimy to z ochotą.Gdyby Darlan spojrzał w oczy swego wierzchowca, wyczytałby w nich „mów za siebie!”.Nie oszukujmy się, większość biegaczy jest znacznie mądrzejsza od swoich właścicieli.- Nie sądzę, byś mógł coś dla mnie zrobić, rycerzu.- W głosie króla zabrzmiała pierwsza sympatyczniejsza nuta.- Ale dziękuję za propozycję.„No dobra - wyczytałby Darlan w oczach biegacza - zgłosiłeś się, nadgorliwcze, grzecznie ci podziękowano, wskakuj więc na mnie i zjeżdżamy stąd.Nawet nie będę specjalnie marudził, że cię muszę dźwigać, choć warto wspomnieć, że w podróży mógłbyś się nieco mniej obżerać”.- Ponawiam ją, najjaśniejszy panie.Jestem rycerzem doświadczonym i szczególnie zainteresowanym sprawami trudnymi.Co cię trapi? Demon porwał ci córkę? Nie ma sprawy, odbiję ją, a pół królestwa i tak mnie nie kusi.A może córeczka zamieniła się w strzygę i trzeba ją odczarować? I z tym dam sobie radę, tylko wskaż mi drogę do jej grobowca.Uciekła z fałszywym księciem? Złapię go i tak wygrzmocę zadek, że odechce mu się podrywać księżniczki.A może córeczka, ma kłopoty z nauką? Tu też gwarantuję pomoc, bo ostrzem wiedzy władam równie dobrze, jak sztychem miecza.Zatem.? - Darlan zawiesił głos i zamarł w oczekiwaniu.- Nie mam kłopotów z córką.- Król znowu podniósł na niego zmęczony wzrok.- Ja w ogóle nie mam córki.Nie mam też syna, konia, zamku.W zasadzie nie mam już mojego pięknego państwa.Zostały mi tylko wspomnienia i to.- dotknął dłonią korony.- Taki właśnie jest mój problem, rycerzu Darlanie, że jestem królem bez królestwa.Za to prawdopodobnie mam smoka.Nie sądzę, byś mógł mi pomóc, choć doceniam twoje intencje.- Straciłeś całe państwo? - zapytał z niedowierzaniem Darlan.- Jak do tego doszło? Obcy najazd, wojna domowa, kłótnie rodzinne? A może bunt poddanych?- Tak jakby wszystko po trochu.Straciłem moje piękne królestwo przez reketing.Reketing i zarządzanie.* * *Król nazywał się Christian Adolf Karol Harald Tovenssonsvenon VI i rządził niewielkim krajem Fiordlandią.Było to królestwo na tyle małe, że na niektórych mapach nawet zapominano je narysować.Ludziom żyło się tu jednak spokojnie i dostatnio, a to dzięki obfitości ryb, całkiem urodzajnej ziemi i niewielkiej liczbie trolli zatruwających powietrze.Jak twierdził Christian VI, wszystko szło dobrze, albo i jeszcze lepiej, kraj się rozwijał, dzieci przybywało, kultura ludowa kwitła.Niestety, osiem lat temu zdarzyło się nieszczęście.Żył w owej krainie baron, Alfred Kant.Mieszkał w małym zameczku stojącym na szczycie skalistej góry i trudnił się łupiestwem.Wraz synami, Baniotryksem, Cepelionem i Dermatronem, napadali na kupców oraz wymuszali haracze od karczmarzy i sklepikarzy.Ciągnęli też zyski z innych, teoretycznie legalnych interesów.Na przykład kontrolowali latające cyrki (zarządzane przez ludzi-węże z klanu Pytona), automaty do gry (kontrolowane przez zatrudniający niepełnosprawnych tak zwany gang jednorękich bandytów) i jaskinie hazardu (prowadzone przez największych fachowców od podziemnego życia, czyli krasnoludy, oczywiście).Ogólnie wykonywali ciężką i niewdzięczną pracę, od której jednak odprowadzali regularne podatki do królewskiego skarbca.Byli koncesjonowanymi reketierami.Wielu przybyszów (szczególnie kupców z dalekich krain), którzy mieli okazję trafić na rodzinkę Kantów, dziwiło, że rabunki są oficjalne i że na dokumencie, każdorazowo okazywanym napadniętym przez napadających, widnieją królewskie pieczęcie i zezwolenia.Trzeba im było tłumaczyć, że to taka odwieczna fiordlandzka specjalność.Wszak co kraj, to obyczaj, czyż nie? W niektórych krainach działają oficjalni piraci na usługach króla, zwani kaprami.W innych państwowi grabieżcy wypracowanego przez obywateli majątku, zwani fiskusami.A w pewnym egzotycznym kraju - choć trudno w to uwierzyć człowiekowi o zdrowych zmysłach - barbarzyńcy sami sobie na władców wybierają grupę złoczyńców, a potem dobrowolnie oddają im sporą część zarobionych przez siebie pieniędzy.Tak więc zwyczaj utrzymywania królewskich reketierów wcale nie wydaje się taki znowu oryginalny.Tym bardziej że rodzina Kantów, od pokoleń specjalizująca się w zbójeckim rzemiośle, profesję swą wykonywała sprawnie, grzecznie i z niezwykłym taktem.Raz na miesiąc łupili kupiecką karawanę, a dwa razy do roku ściągali haracze z karczem i innych centrów rozrywki.I już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]