[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zeznał, że próbował pomóc ludziom żyć dłużej.A ponieważ żył w przestarzałym świecie, potrzebował do tego przestarzałych pieniędzy.Najwyraźniej nie obchodziło go, skąd pochodzą.Ich wspólny wybór narzędzia, jakim mieli się posłużyć, żeby usunąć dowody swej zbrodni, w sposób spektakularny obrócił się przeciwko nim.Lecz jedynie za sprawą czegoś, co w sumie bliskie było przypadkowi.Ocenili mnie prawidłowo.Tyle tylko, że nie wzięli pod uwagę faktu, iż niegdyś byłem dobrym detektywem i wciąż jeszcze tliły się we mnie resztki owego dawnego ognia oraz ciekawości.Julia, jako córeczka tatusia, okazała się całkiem sprytna w kwestiach prawnych i zdołała przedstawić siebie jako brutalnie wykorzystaną młodocianą ofiarę.Którą w gruncie rzeczy była.Po procesie, kiedy odmówiła jakiejkolwiek formy resocjalizacji, została odeskortowana na most Key i poinformowana, że nie ma prawa powrotu.Taki otrzymała wyrok.Sam proces stał się bardzo głośny, toteż zjawiło się kilka innych ofiar.Mimo że ich dowody nie zostały włączone do akt sprawy, stało się jasne, że doktor White zastosował dokładnie tę samą sztuczkę nie tylko wobec jednej rodziny.Został skazany na dożywocie.A przynajmniej ktoś, kto wyglądał dokładnie tak jak on.Sztuczny odpowiednik pana Quicka, który jakiś czas potem wygrał precedensową sprawę o uznanie prawne takich jak on jednostek, sowicie mi zapłacił za mój czas.Doszły mnie słuchy, że po starannym oczyszczeniu kopii z wszelkich elementów zainstalowanych przez doktora Whitea raz jeszcze założył rodzinę.Wciąż mieszka w Great Falls wraz z małżonką i córką Elizabeth.Julii nie odtworzył.Opłaciłem kolejny rok w budynku Zephyr.Mam trochę zleceń – niewiele.Tyle co przedtem.Może pewnego dnia ktoś równie intrygujący jak Julia Quick przekroczy próg mojego biura.Może okaże się miłą osobą.Kilkakrotnie zostałem zatrzymany przez policję w drodze powrotnej z Waszyngtonu do Rosslyn.Monitorują moje częste wizyty i obawiają się, że przywlokę ze sobą jakieś nanotechnologiczne paskudztwo.Nie bardzo wiem, dlaczego wciąż wracam na tę stronę rzeki.Poza tym, że pomimo mojej trwałej adaptacji wciąż tak naprawdę jestem tą samą osobą.Zdałem sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu wszyscy jesteśmy sztuczni.Nawet ja nie raz zostałem uratowany przez antybiotyki – czysto ludzką ekstrapolację.Ale obecnie ludzki intelekt stworzył nam możliwości przekroczenia dawnych ograniczeń.Prawdziwe wyzwanie nie polega na tym, jak to wcześniej postrzegałem, żeby uparcie tkwić w przeszłości.Przeciwnie – polega ono na tym, żeby wykorzystać naszą nową wiedzę i zdolności z szacunkiem dla wszystkich istot ludzkich, bez przymusu.To swego rodzaju nowy rodzaj piśmienności i podobnie jak ten stary, może zaprowadzić ku wielu różnym miejscom.Po raz pierwszy w historii mamy możliwość ogarnięcia tego, o co nam tak naprawdę chodzi.Uznałem, że jest to moja, i wszystkich, odpowiedzialność, żeby nad tym pracować, żeby zastanowić się, co jest dobre w człowieku i warte zachowania.Mówiłem wam, że się zmieniłem.Lubię moje biuro.Światło poranka, które je przepełnia.Lubię ciemne, ośnieżone popołudnia zimą.Podoba mi się teraźniejszość, owo dziwaczne pomieszanie przeszłości i przyszłości.Podoba mi się życie.Będę się go trzymał tak długo, jak się da.przełożył Konrad WalewskiPaul Di Filippo – Rok w Linearnym MieścieByło to wynikiem ich wizji (…) Ameryki jako monstrualnego parkietu tanecznego, rozciągającego się od wybrzeża do wybrzeża, zadaszonego bezgwiezdnym niebem, z modnymi zespołami napędzającymi tysiące samotnych par z narastającą intensywnością sobotniej nocy.John Clellon Holmes, Go, 19521.Groza szynobykówW lutym jego ojciec potrafił już tylko rozprawiać o zbliżającej się śmierci, zaklinając się, że widuje stada szynobyków gromadzące się specjalnie dla niego – plamki o poszarpanych skrzydłach unoszące się jak płatki popiołu wśród niesamowitych, powykręcanych dymów północnego krańca świata.Osamotniony w chłodnym mieszkaniu z widokiem na Tory, staruszek wyczekiwał niechętnych wizyt jedynego syna i kiedy tylko Diego Patchen pojawiał się w polu widzenia, zostawał zalany falą lęków i zasypany stekiem wyrzutów, które ojciec zdawał się oszczędzać na te rzadkie chwile.Ku swemu zdumieniu, choć było to całkiem w stylu starszego pana, Diego odnajdywał w ojcowskim zrzędzeniu ślad zawziętej dumy, jak gdyby postulowana liczba szynobyków potrzebna do zawleczenia starego grzesznika w zaświaty zasługiwała na jakiś przewrotny aplauz.W tym miesiącu Sezonowe Słońce całkiem znikło z nieba, więc w rynsztokach Broadwayu gromadziły się hałdy mokrego śniegu, jakby wszystkie sierpniowe wózki z lodami wysypały swoją zawartość po obu stronach – od Torów i od Rzeki.(Czy odległe, na ogół niewyczuwalne ciepło Niewłaściwej Strony Torów podtopiło nieco śnieg na bliższym mu krawężniku, a chłodne mgiełki Drugiego Brzegu scaliły ten na przeciwległym? Może.A może nie.Istotnie latem mieszkańcy Przytorza utrzymywali, że pocą się bardziej niż ich sąsiedzi z drugiej strony Broadwayu, a zimą domagali się przykręcenia termostatu, podczas gdy ci z Przyrzecza wówczas bardziej marzli, lecz chełpili się miłym chłodkiem, gdy Sezonowe Słońce dawało się we znaki sąsiadom.Diego jednak, z właściwym kombinatorowi racjonalizmem, wolał przypisywać te stany nie wpływom z antypodów, lecz psychosomatycznym reakcjom na bliskość Torów i Rzeki).Odwiedzanie ojca było nieprzyjemną powinnością nawet przy doskonałej pogodzie, ale teraz doskwierało mu szczególnie.Diego mieszkał w sektorze Gritsavage.Populacja: około 100.000, rozciągnięta na przestrzeni stu kwartałów; obecny mer: zawzięty i hałaśliwy Jobo Copperknob; atmosfera: mimo posępnie brzmiącej nazwy sektora dość kulturalna i przyjazna.Kwatera Diega: mieszkanie od ulicy w 10.394.850.kwartale Broadwayu, nad sklepem owocowo-warzywnym Gimletta.(Ojciec mieszkał zaledwie o kilka kwartałów w dół miasta).Budynek z szaroniebieskiego piaskowca, będący domem Diega i jego najbliższych przyjaciół, znajdował się na Przyrzeczu.Widok na ulicę i Przyrzecze: ideał.(Nie zawsze tak było.Diego często się krzywił na wspomnienie ponurych dni i niesamowitych nocy dzieciństwa spędzanego w domu, w którym teraz umierał Gaddis Patchen.Szepczące podprogowo odległe płomienie z Niewłaściwej Strony Torów rzucały ruchliwe cienie na ściany sypialni małego Diega niezależnie od tego, jak dokładnie starał się zakryć szyby roletą z zielonej ceraty.Te same szyby dzwoniły przy każdym przejeździe regularnie kursujących w górę miasta pociągów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]