[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sergiusz przysiadł się do Burtona i podał mu filiżankę kawy.- A jeśli nasz gość, Don Kichot, to jednak ten sam człowiek? - zapytał.- Jednoręki? Nic o nim nie wiem.- Jeśli to jest on - powiedział Kuleszow - to znaczy, że otarliśmy się o wielkie odkrycie.Chyba że ma jakąś nowoczesną bioprotezę.- Musimy z nim porozmawiać - odparł nagle Burton.- Wiemy przecież, gdzie mieszka - odezwał się Sergiusz.- Zawiozę mu jutro psa i zaproszę do nas.- Niech pan poprosi, żeby wziął szpadę - wtrąciła nagle milcząca do tej pory Maszeńka.- Po co ci szpada? - zdziwił się Sergiusz.- Chciałabym ją sobie obejrzeć.Piszę pracę o białej broni.Według mnie jest to zabytkowa piętnastowieczna szpada toledańskiej roboty.- Niezła laseczka! - westchnął Bazyli Fahr.- Sam lubię stare przedmioty, ale żeby tak sobie spacerować z muzealnym eksponatem.- Podejrzewam, że takiej szpady nie ma nawet w Luwrze - powiedziała Maszeńka.Wszyscy ożywili się i rozmowa przeszła na antyki.Przerwał ją Burton:- Pobudka o piątej.Startujemy o świcie.Radzę wszystkim dobrze wypocząć.6.WIZYTA U DON KICHOTADrugi dzień poszukiwań nie przyniósł nic nowego, żadnych nowych śladów Ahmeda.Patrząc z lotu ptaka na bagno, na którego granicy zaskoczył ich huragan, Sergiusz coraz wyraźniej czuł, że właśnie tu należy spodziewać się wielu interesujących odkryć.Zbyt niezwykle na tej gładkiej, porządnej, jakby uprawionej przez dobrego ogrodnika planecie wyglądała ogromna kotlina, upstrzona grupami krzewów, poprzecinana meandrami leniwych rzeczek.Właśnie tu, do tego żabiego raju, toczyły się nieustannie zielone kule, których dziś było o wiele więcej.Już w czasie lotu Sergiusz zauważył ich co najmniej dziesięć, a na kilka dalszych natrafił podczas przeszukiwania terenu.Biologom oczy płonęły z podniecenia na widok nowej formy życia, ale trzeba było szukać Ahmeda, a kule mogły poczekać - skoro już się pojawiły, to nigdzie się nie podzieją.Jednak wieczorem kule zniknęły bez śladu, jakby się zapadły pod ziemię.Na próżno Bazyli Fahr wypatrywał oczy - zagadkowe stworzenia zniknęły.Ludzie byli przygnębieni bezskutecznymi poszukiwaniami.Huragan nic mógł unieść Ahmeda i przerzucić go przez bagno i zarośla, więc mimo woli członkom wyprawy przychodziły do głów najbardziej nieprawdopodobne pomysły - gigantyczne drapieżne ptaki, zdolne lecieć ze zdobyczą przez wiele kilometrów, tajemnicze węże błotne połykające człowieka w całości, krwiożercze piranie lub niezwykłe mrówki, pożerające nawet kości swych ofiar.Niczego nie tłumaczył też miotacz w wodzie, z którego Ahmed - a może nie Ahmed? - strzelał do czegoś lub kogoś, i zagadkowy sześciopalcy ślad, który zresztą mógł być zwyczajnym śladem człowieka.Jednym słowem, dziwne zniknięcie Ahmeda (lub jego śmierć, jak wszyscy się w duchu obawiali) pozostało nie wyjaśnione, i to było najgorsze, gdyż za pierwszym zniknięciem mogło nastąpić drugie, trzecie.Już wcześniej obowiązująca instrukcja nakazywała każdą pracę, każdą najmniejszą przechadzkę, odbywać co najmniej we dwójkę, a teraz Burton kategorycznie zabronił oddalania się choćby na krok bez jego zezwolenia.Kiedy Maszeńka postanowiła zająć się zniszczonym warzywnikiem, kilka kroków za nią szedł Shermann z miotaczem promieni gotowym do strzału.Baza wyprawy przekształciła się w warownię.Burton zdawał sobie doskonale sprawę, że nie ma sensu chodzić po spokojnej Alfie z palcem na spuście, gdyż do walki z Nieznanym potrzebna była nie broń, lecz wiedza.Wiedza, której im brakowało.Wszystko co mógł zrobić, to wydać polecenie chodzenia parami, ślad w ślad, jak zwykli chodzić alpiniści na lawiniastych stokach.Tuż przed zachodem Sergiusz zajrzał do izolatki, gdzie na dywaniku leżał zabandażowany pies.Kundel na jego widok uniósł się z trudem i zamerdał ogonem.Ewa powiedziała, że psa można oddać właścicielowi.- Doskonale.Polecę i zaproszę go do nas - ucieszył się Sergiusz.Polecieli we dwoje.Po kwadransie zbliżali się już do skał, w których krył się dom Don Kichota.W oknach nie paliło się światło, antena pelengatora tkwiła nieruchomo na dachu budynku.Sergiusz wylądował u podnóża skał i po chwili szedł już w stronę domu, trzymając psa na rękach.Za nim szła Ewa z miotaczem promieni na piersi i torbą lekarską przerzuconą przez ramię, bo chciała zostawić starcowi trochę lekarstw dla psa.Sergiusz zauważył, że ścieżka, którą szli, była porządnie wydeptana.Don Kichot musiał tu mieszkać od dawna.Ścieżka doprowadziła ich do ogrodzenia wokół domu.Sergiusz zatrzymał się.- Hej, gospodarzu! Ma pan gości.Nikt mu nie odpowiedział, krzyknął więc jeszcze parę razy, a potem odwrócił się do Ewy.- Nie ma go, czy nie chce się pokazać? Co robimy?- Proszę pana! Znaleźliśmy pańskiego pieska! - zawołała Ewa.I tym razem nikt się nie odezwał, więc zwróciła się do Sergiusza: - Trzeba wnieść psa do domu.- Jak sądzisz, po co on zrobił to ogrodzenie? - zapytał Sergiusz.Ewa rozejrzała się dokoła.Ogrodzenie było dość dziwne.Wysokie na jakieś półtora metra grube paliki były przeplecione solidną liną.Na samym wierzchu płotu przymocowano do liny gałęzie krzewów z długimi, ostrymi kolcami.- Wygląda zupełnie jak drut kolczasty - szepnęła Ewa z coraz większym zdumieniem wpatrując się w niecodzienną konstrukcję.- Przeciw komu?- Raczej dla kogo - odpowiedział Sergiusz.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Spójrz, wszystkie ciernie skierowane są do środka.To jakaś zagroda dla bydła.Aha, tu chyba jest wiadomość dla nas.Podszedł do furtki, podpartej z zewnątrz palikiem i zdjął z kolca kawałek papieru.- „Proszę nie otwierać furtki i nie wchodzić do środka” - przeczytała Ewa przez jego ramię.- Krótko i węzłowato - powiedział Sergiusz.- Właściciel tego domu nie bardzo lubi gości.- Cóż więc zrobimy? - zapytała Ewa.- Przecież nie możemy zostawić psa pod płotem.- Ciekawe jednak, dla kogo jest ta zagroda? Chyba staruszek nie zamierzał hodować krów - mruknął Sergiusz.Fioletowa Gwiazda Bernarda wisiała tuż nad horyzontem i szybko się ściemniało.Pora była wracać.Sergiusz wypatrzył za ogrodzeniem kępę wysokiej, gęstej trawy, oddał psa Ewie i wsunął czubek buta między liny jakieś pół metra od ziemi.- Jak sądzisz, nic się psu nie stanie?Wziął kundla z rąk Ewy, przechylił się przez ogrodzenie, starając się trzymać jak najdalej od groźnych cierni, i ostrożnie opuścił go w dół.Widocznie sprawił mu ból, gdyż pies nagle szarpnął się i zaskowyczał, ale Sergiusz już wypuścił go z rąk nad miękką kępą trawy.To, co się następnie wydarzyło, nie trwało nawet sekundy.Coś przypominającego czarne skrzydła wytrysnęło z trawy wprost w twarz Sergiusza, który odchylił się gwałtownie do tyłu i stracił równowagę, pies przeraźliwie zaskowyczał, gdy czarne skrzydła z krótkim trzaskiem pokryły go i przekształciły się w coś okrągłego.Rękę Sergiusza przeszył ostry ból - ukuł się potężnym cierniem - but utknął między linami ogrodzenia, i Ławrow upadł na plecy, podrzucając w locie broń do oka.Zanim jednak dotknął trawy, domyślił się, co ma przed sobą i zrozumiał, że nie wystrzeli.W chwilę później, kiedy podrywał się na równe nogi, nadal na wszelki wypadek celując w istotę przetaczającą się za ogrodzeniem, usłyszał krzyk Ewy, tak krótki i ostry, że nie był pewien, czy usłyszał to naprawdę.Zobaczył przy tym, że lekarka gotowa jest strzelać.Opuścił więc miotacz i Ewa poszła za jego: przykła dem.Za ogrodzeniem wolno toczyła się żywa kula, niemal czarna w szybko zapadającym zmierzchu.- To potworne - szepnęła Ewa i spojrzała błagalnie na Sergiusza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]