[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tak czy inaczej boję się.Proponuję kompromis: pan mi krótko opowie, co pan tu robi, a ja opuszczę pańskie włości.— Włości? Nie rozumiem tego słowa…— Pańską posiadłość.— Dokładniej: nasze laboratorium — powiedział młodzieniec.— Proszę minutę zaczekać.Tylko minutę!I zniknął.Rozpłynął się w powietrzu.Strzałki przyborów zatańczyły i zamarły.Roboty stały nieruchomo.Przywykły do tego, że ich pan zapada się pod ziemię.Pawłysz mimo woli obejrzał się.Może młodzieniec pojawił się już za jego plecami? Ale nie.Młodzieniec pojawił się na tym samym miejscu, z którego zniknął.— Nie nudziło się panu?— Dlaczego?— Nie było mnie trzy minuty.Pawłysz westchnął i powiedział:— Przywykłem już tu do wszystkiego.Ma pan ochotę usiąść?— Nie, nie jestem zmęczony.I wygodniej mi tak rozmawiać.Kwestia przyzwyczajenia.— A gdzie pan był?— Ja? Wyłączałem się.Musiałem wyjść z laboratorium.A propos — dowiedziałem się, że „Segeża” wyszła już z nadprzestrzeni i jest w tym układzie.Może pan więc oczekiwać gości.— Dziękuję — powiedział Pawłysz.— Jest pan dobrze poinformowany.— Rzecz w tym, że nie całkiem.Gdyby tak było, nie miałbym kłopotów ze znalezieniem pana.Otrzymałem rozkaz wyjaśnienia wszystkiego, żeby nie doszło do dalszych nieporozumień.No, wreszcie! — pomyślał Pawłysz.Słuchać młodzieńca nie było łatwo.Biegał po pokoju, wymachiwał rękami, znikał i pojawiał się w nieoczekiwanych miejscach.Pawłysz cały czas musiał kręcić głową, żeby nie stracić rozmówcy z oczu.— Mnie tu nie ma — powiedział młodzieniec.— Nie wiem, czy pan to już zrozumiał.Jestem daleko stąd, na innej planecie.U siebie w domu, w laboratorium.To, co pan widzi, to moja trójwymiarowa kopia.Wyobrażenie, którym kieruję.— A ja myślałem, że jest pan zdolny do przenikania przez ściany.— Niestety nie.Takie rzeczy może robić tylko optyczny sobowtór.Młodzieniec szybko podszedł do Pawłysza.Ciało instynktownie zareagowało na możliwość uderzenia i mózg nie zdążył wydać mu rozkazu, aby nie ruszało z miejsca.Młodzieniec wtopił się na moment w Pawłysza i pojawił za nim.Rozległ się ironiczny głos:— Zrobiło się ciemno, kiedy pańskie oczy znalazły się wewnątrz mnie?— Mówiąc szczerze, nie wiem.Przymknąłem oczy — przyznał Pawłysz.— Pan powtarza wszystkie ruchy swego sobowtóra?— Nie, to bardziej skomplikowane.Musiałbym godzinami biegać.Nie byłoby to najwygodniejsze.Najczęściej, jeżeli nie muszę opuszczać świątyni, powtarzam ruchy, które wykonuje moja kopia.Na przykład w tej chwili.Laboratorium przypomina pomieszczenia świątyni.Tylko w wyjątkowych wypadkach moja kopia wychodzi na zewnątrz.Wtedy kieruję nią jak kukiełką.— A normalnie nie ma takiej potrzeby?— Nie.Ja, czyli moja kopia, przebywam w świątyni.Starszy przychodzi tu po rady i rozkazy.Stąd mogę obserwować wszystko, co dzieje się we wsi.Niech pan spojrzy!Młodzieniec powiedział coś do robota i ten potoczył się do pulpitu.Jeden z ekranów zamigotał i zamienił w owalne okno, wyciosane w skale niedaleko od ostatniej chałupy w dolinie.Widać stąd było dróżkę, prowadzącą w dół potoku.Przed drugą z brzegu chatą stali dwaj wojownicy, o czymś tam rozmawiali, nie spiesząc się z powrotem w górę.Opodal plotkowały kobiety, jedna z nich pobiegła do chałupy.Na rozkaz młodzieńca robot powiększył obraz tak, że twarz młodszego z wojowników zajęła cały ekran.Widać było każdy włosek, kieł, przygryzający dolną wargę, czarne żyłki na żółtej źrenicy.Wojownik obejrzał się, popatrzył wprost na Pawłysza.— Nie widzi nas — powiedział młodzieniec.— Nadajnik jest doskonale zamaskowany.Mam jeszcze kilka takich ekranów, które kontrolują różne punkty doliny.Zamontowaliśmy je w czasie ekspedycji.Twarz zmniejszyła się i odpłynęła w dal.Widać było znów całą wieś.— Jesteście tu czymś w rodzaju ekipy etnograficznej?— Niezupełnie.Jesteśmy rzeczywiście wielkimi duchami doliny, władcami tych wszystkich istot.Deszcz, do tej pory drobny, nagle zamienił się w potężną ulewę, która zapędziła kobiety i wojowników do chat.— Szkoda, że nie mamy ekranów w chałupach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]