[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prześladowca był bezwzględny, nie uznawał litości i nigdy nie tracił raz podjętego tropu.To dziwne, ale Madra nie przestraszył się.Pomyślał nawet: „Nie przestraszyłem się”, bo sam był tym faktem zdumiony.Ale za chwilę pomyślał o czymś jeszcze i szepnął:- Zatem tak wygląda koniec.Zrobiło mu się żal.Nie życia.Tak długo żył w napięciu, w ciągłym strachu, że teraz, gdy wreszcie stało się to, przed czym tak uciekał, zrobiło mu się żal, że przegrywa, podczas gdy nadzieja na zwycięstwo była tak blisko.Jak wynikało z mapy, Sambrown mieszkał na następnej ulicy.Pies śmierci stał nieruchomo, jakby delektując się widokiem dościgniętej zwierzyny.Na co czekał? Madra otrząsnął się z zaskoczenia i nerwowo ocenił swoje szansę.Były zerowe.Od najbliższej przecznicy, gdzie mógłby się ukryć, dzieliło go kilkanaście metrów - zresztą, choćby tylko trzy, i tak nie podniosłoby to jego szans ani o ułamek procenta.Kto da się doścignąć swojemu psu śmierci, ten żadnym sposobem już mu się nie wymknie.Mimo to ostrożnie cofnął się o krok.Wpatrywał się w wydłużoną sylwetkę psa tak intensywnie, że aż zapiekły go oczy.Pies ani drgnął; przypominał pomnik, który ktoś przez pomyłkę postawił na środku jezdni.Madra zrobił następny krok, lecz i tym razem pies nie zareagował.Coś tu się nie zgadzało, taki uśmiech losu nie był możliwy.Pies śmierci nigdy nie blefował.Nagle dostrzegł jakiś ruch po przeciwnej stronie ulicy.Otworzyły się drzwi i ukazał się w nich mężczyzna.Spojrzał na Madrę i widać zaniepokoiła go jego poza, gdyż błyskawicznie odwrócił głowę, kierując wzrok tam, gdzie stał pies śmierci.I wtedy stało się z nim coś dziwnego.Powolnym ruchem - jakby czas nagle zwolnił swój bieg - usiadł na chodniku i skulił się na podobieństwo embriona.Równocześnie na tynku budynku obok pojawiła się rysa, która w pewnej chwili z przytłumionym trzaskiem zmieniła się w pajęczynę pęknięć, zbiegających się w punkt położony na wysokości głowy leżącego mężczyzny.Moc psa śmierci oddziaływała również na martwą materię.Pies śmierci ruszył.Był szybki, diabelnie szybki; sadził długimi skokami, drapiąc pazurami po asfalcie jezdni.Błyskawicznie pokonał odległość dzielącą go od osaczonej ofiary i skoczył na nią, nie zatrzymawszy się nawet na moment.Przez cały ten czas mężczyzna nie poruszył się.Zachowywał się biernie, jak ktoś, kogo to wszystko nie dotyczy.Można by pomyśleć, że jest martwy, gdyby nie szeroko rozwarte, pełne blasku oczy i przyśpieszony, głośny oddech.Krew rozlała się czerwienią po chodniku, gdy ostre szpony rozerwały ciało człowieka.Odwracając się, pies spojrzał przez krótką chwilę na Madrę, któremu serce zamarło w piersi.Ale jego czas jeszcze nie nadszedł.Przez sekundy długie jak wieczność pies zawrócił i oddalił się, prowadzony przez skamieniałego Madrę wzrokiem.Dopiero gdy zniknął, nogi pod uciekinierem zadrżały i ugięły się bezwładnie, jak gdyby niezdolne były udźwignąć ciężaru ciała.Ocalał, ponieważ to nie był jego pies śmierci.Tylko twój własny pies śmierci jest dla ciebie groźny, innego możesz traktować obojętnie.Teraz ocalał.Jeszcze żyje.Jeszcze.Podniósł z ziemi plan miasta, który upuścił, sam nie wiedząc kiedy, i ponownie odszukał kierunek.Dom Sambrowna znajdował się ulicę dalej.Dopiero teraz z granatowego nieba spadły pierwsze krople deszczu, duże i ciężkie.Kilka z nich rozprysnęło się na rozłożonej mapie, więc Madra złożył ją i schował do kieszeni.Deszcz rozpadał się, jakby chcąc nadrobić stracony czas.Z nieba lunęły strugi wody, niczym z pękniętego worka.W jednej chwili Madra był całkowicie przemoczony.Zaczął biec, chowając głowę między ramionami.Wolał nie pozwalać sobie na luksus przeczekania ulewy, szczególnie po tym, co zobaczył przed chwilą.Dom Sambrowna był piękny.Położony w głębi ogrodu, biały, z wieżyczkami na rogach, wyglądał jak pałacyk.Lśniące wysokie schody nadawały mu wygląd bogaty i elegancki.Niewielu ludzi na świecie mogło poszczycić się taką siedzibą.A już z pewnością nikt z Thusatan.Ale Sambrown był Mianinem; prawie wszyscy Mianie byli bogaci, a niektórzy - jak Sambrown - bardzo bogaci.Z powodu ulewy Madra nie zobaczył domu w całej okazałości, ale i tak poczuł się nagle jakiś mały i niewiele znaczący.Onieśmielony, stał przed stalową bramą, przyciskając guzik dzwonka na kamiennym, rzeźbionym słupku.Nie zwracał uwagi na deszcz, który choć silny, był ciepły i przyjemny.Ale nawet gdyby było zimno, nie zwróciłby na to uwagi - czekała go rozmowa tak ważna, że wszystko inne przestawało się liczyć.Boczna furtka uchyliła się automatycznie.Madra znalazł się w ogrodzie; nie zobaczył nikogo, więc szedł wyłożonym płytami chodnikiem prowadzącym wprost do domu.Obmyte deszczem schody lśniły czystością.Wchodząc na nie odnosił wrażenie, że niszczy je swymi zabłoconymi butami.Stanął przed drzwiami, zapukał.Wykonane były z jakiegoś dziwnego tworzywa, pochłaniającego dźwięk.Rozejrzał się niezdecydowanie, aż znowu zauważył dzwonek.Otworzył mu służący.Thusatanin.Madra obawiał się, że może zostać odprawiony - w ogóle czuł się zażenowany - nic takiego jednak się nie stało.Służący zaprowadził go wprost do gospodarza, nie zważając na to, iż z mokrego ubrania przybysza ścieka woda.Sambrown był mężczyzną dobiegającym czterdziestki.Lekko łysiejący, uśmiechnięty, ogarnął gościa przenikliwym spojrzeniem wąskich oczu i zachęcającym gestem wskazał miejsce na fotelu; takim samym jak ten, na którym siedział.W jego wyglądzie najbardziej zdziwiło Madrę to, że był otyły, nawet bardzo otyły.Nie tak wyobrażał sobie człowieka, który potrafi zniszczyć psa śmierci.- Słucham - rzekł krótko Sambrown.Zapewne domyślał się celu wizyty.Madra przygładził dłonią mokre włosy.- Potrzebuję pańskiej pomocy.Od dwóch tygodni uciekam przed psem śmierci, poluje na mnie, nie wiem dlaczego właśnie na mnie.- Madra urwał nagle i rozejrzał się niespokojnie, spoglądając kolejno we wszystkie okna.- Nie obawiaj się - uspokoił go Sambrown.- U mnie jesteś bezpieczny.Psy śmierci nie mają tu wstępu.- Ja zawsze żyłem spokojnie.Słyszałem, owszem, słyszałem o psach, ale nigdy nie przypuszczałem, że może to mnie dotyczyć.Nie wiem dlaczego.- Tego nikt nie wie.Psy śmierci nie szukają winnych, czy niewinnych.One wybierają i polują.Madra zatrząsł się.Przez te wszystkie dni uciekał gnany strachem, ale i wściekłością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]