[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Drzewa nigdy się nie upijają - powiedziała, machając swym chipem, gdy szli wzdłuż metalowego korytarza.Swym ramieniem objął ją w talii.Zataczali się razem, niemal obijając o ściany.Jej pokój zamienił się w pełną soczystej zieleni dolinę, w otoczeniu wzgórz porośniętych niskopiennymi lasami.Obraz ten przytłoczył ich, jak tylko na ekranach ukazały się właściwe hologramy.Pośród drzew niewidoczne stworzenia wyśpiewywały pieśń radości.Obok łóżka szemrząc płynął jasnoniebieski strumyczek.Chmury przesuwały się po niebie.Cieniem nałożyły się na słońce, a potem ustąpiły, pozwalając promieniom słońca złożyć ciepły pocałunek na ich nagich ciałach.- Podoba ci się moja planeta? - zapytała miękko.- Doskonałe nagranie.Tak świeżego jeszcze w życiu nie widziałem.W ogóle jeszcze nigdy nie widziałem tej planety.Gdzie ona jest?- Bardzo daleko.Tam jest zupełnie inaczej.Ona jest stara.- Odwróciła głowę, ale i tak zobaczył jej łry.Kiedy ich ciała zespoliły się, rozmowa ustała.Niecierpliwie czekała na wyzwolenie wielka energia, nagromadzona kiedy pili, i teraz zawładnęła ona ich ciałami.Gdy leżeli razem na łóżku w dusznym metalowym pokoiku, ciepłe powiewy wiatru zdawały się owiewać ich splecione ciała.Rozgorączkowani, nienasycenie czerpiąc przyjemność, nie zwrócili uwagi, jak niebo zaciągnęło się na kolor głębokiej zieleni.On pierwszy spostrzegł tę zmianę, gdy spojrzał na swobodnie pływającą pod nim dziewczynę, unoszoną przez te same fale.Jej ciało połyskiwało miękkim szmaragdowym odcieniem w przytłumionym świetle, lśniąc od potu.Odgłosy zwierząt pośród drzew przerodziły się w lubieżne pożądanie.Dziewczyna przejawiała niespożytą energię.Jej ruchy utraciły miękkość i delikatność, a zamiast nich pojawiło się coś gwałtownego, coś znacznie potężniejszego od energii jej mięśni.Zatrzymało go to w niej, a wkrótce całkiem owładnęło nim.Kiedy szczytował, świat poszerzył się dla niego w zatraceniu bezdźwięczną eksplozją.Zakończenia nerwów stanęły w ogniu, a pod jego zamkniętymi powiekami wykwitły kolory, których istnienia nawet sobie nie wyobrażał.Gdzieś w głębi siebie odczuł szarpnięcie i trzask.Zadygotał, gdy w miarowym rytmie całym jego jestestwem wstrząsał rytm czystej euforii.Uspokoił się po dłuższym czasie.Nigdy dotąd nie przeżył czegoś podobnego.- Było c u d o w n i e, kochanie - usłyszał siebie wypowiadającego te słowa jej głosem.Gwałtownie otworzył oczy.Na sobie wrzał Rabla, nadal rozdygotanego, pochylającego się do pocałunku.Zobaczył swoje - s w o j e - piersi gwałtownie wznoszące się i opadające.Pod plecami czuł materac.Czuł też, że Rable jest nadal w nim, w jego wnętrzu.- Odpręż się - uśmiechnęła się do niego z jego twarzy - Przyzwyczaisz się do tego.Na razie jeszcze twój umysł przywykł do innego ciała - powiedziała jego głosem, z jego ciała.- Na początku będziesz troszkę niezręczny.- Ale, ale.co się stało, do diabła? I jak się to do diabła stało? - Jego głos - jej głos - drżał w panice.- Och, Rable, wczoraj wieczorem wszystko chciałeś dać, żeby mnie przelecieć.No i widzisz, udało ci się.- Co?- My nacieramy, robimy inwazję.Nasza planeta umiera.Potrzebujemy waszej.Wczoraj to samo co z tobą, było w milionie barów.Spotkaliśmy się.- Co! - Chciał znaleźć inne słowo, ale nie potrafił.- Znamy was.Od wieków zastanawialiście się, jak to będzie, gdy spotkacie nas.Inne inteligentne istoty.Czy będziemy przyjazne? Tak, byłyśmy bardzo przyjazne.Czy przybędziemy w statkach hak rakiety czy w latających spodkach? Nie, my przybyłyśmy w kolorach.- Coś ty ze mną zrobiła? - Był już bliski histerii.Jego słowa, wypowiadane jej głosem, brzmiały jak z oddali.- Spróbuj popatrzeć na to inaczej.Jesteś atrakcyjną kobietą.Świetnie dasz sobie radę na wyprawie do Szklanych Planet.Co rusz jakiś mężczyzna tu i tam postawi ci drinka, a przy odrobinie szczęścia to będzie tequila.- Stała przy drzwiach pokoiku, który teraz znowu odzyskał swe ponure, metalowe ściany i uśmiechała się do niego jego ustami.- A tak przy okazji, jesteś w ciąży.TED WHITESzesnastolatka i waniliaKiedy usłyszałem pukanie w drzwi, zakląłem szpetnie.- Chwileczkę - zawołałem.Ponowne pukanie; silniejsze.- Jeszcze chwileczkę!Zaczepiłem już obie stopy zrównoważyłem ciężar ciała i zawiesiłem palce w sterownikach.Zasunąłem zamek błyskawiczny i obróciłem się, by jak zwykle popatrzeć na siebie w lustrze, skinąłem głową do swego odbicia i poszedłem w stronę drzwi.Nie gestem przystojnym mężczyzną.Mam zbyt dużą głowę, nabrzmiałą twarz, a mój wygląd zdradza nadwagę.Brwi rysują się mocną kreską ciemnego brązu.a włosy zlepiają w pasemka i sprawiają wrażenie dawno nie mytych już w pięć minut po umyciu.Za to moje oczy mają nieprawdopodobny odcień błękitu, przykuwam wzrok każdego i nie zwalniam - jak przyszpilonego na stałe motyla.Moje oczy tak samo działają na mnie, kiedy zapomnę się i zbyt długo patrzę w lustro.- Earl, czy jesteś już gotowy?To był Dubrey.Paul jest jednym z tych drobiazgowych managerów, którzy spoglądają na zegarek pięć razy w ciągu dziesięciu minut i sami są sobie winni, że nabawiają się wrzodów.- Mnóstwo czasu, Paul - odpowiedziałem.Obdarzyłem go jednym z mych ciepłych uśmiechów i spojrzeniem szczerych, niebieściutkich oczu.- Nie chciałem ci przeszkadzać, Earl - powiedział.Poraża go zawsze mój uśmiech i ponieważ jest taki nerwowy, wyrzuca z siebie słowa w tonie zaczepnym.- Już jestem gotowy - odpowiedziałem.- Potrzebujesz pomocy?Znowu uśmiechnąłem się do niego.- Nie, dziękuję ci, Paul.Wszystko w porządku.Jego golf wokół szyi zabarwił się od potu na brązowo.Występ był zupełnie standardowy.Miasto na środkowym zachodzie, liczna widownia.Publiczność daje odczuć, że przyszła bardziej z poczucia obowiązku niż dla innych powodów.Sala wypełniona, lecz brawa zdawkowe.Zagrałem zestaw: na początek Mozart, by poczuli się jak u siebie w domu, potem Satie, Carter, a na koniec mój własny utwór, zagrany z brawurą.Żadnych bisów.Steinway w tym czasie zdążył już się rozstroić - w sali zalegała wilgoć.Uprzejme oklaski, standardowy ukłon i zejście ze sceny.Kolejny wykonawca na jeden wieczór zrobił swoje i może odejść.Kultura dla mas.Kiedy wróciłem do garderoby, zastałem, jak zwykle, z pół tuzina miejscowych przedstawicieli władzy, którzy czekali nerwowo, by uścisnąć mi dłoń.Ktoś umieścił dekorację z kwiatów przed lustrem, dzięki czemu wyglądała na jeszcze raz tak dużą.Paul dobrze wszystko zorganizował; w końcu jest to część jego zawodowych obowiązków.Uśmiechałem się ciepło i słodko, pozwalając, by ściskano mi obie dłonie.Wreszcie pokój opustoszał, pozostał tylko Paul i dziewczyna.- Dam sobie radę, Paul - powiedziałem.Popatrzył na mnie nerwowo i wykrztusił, że idzie na rozmowę z szefem sceny.Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.Dziewczyna wyglądała na młodszą niż zazwyczaj, a jej styl wypowiedzi nie był najwłaściwszy.- Och! - powiedziała, gdy drzwi się zamknęły.- Och.Podszedłem do lustra i przełożyłem kwiaty na podłogę.Lubię spoglądać w lustro.- Proszę usiąść - zaproponowałem.- I rozluźnić się.Pierwszy raz?- Słucham? - powiedziała.- O, nie - a właściwie: tak.Pan, mmm, pan bardzo dobrze gra.Znam pana nagrania płytowe, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]