[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– gadał ten najbrudniejszy.Na mój widok urwał.– Kamanda, to Profesora.Mówiłem wam o niej – rzucił Desant.Kolesie pokiwali głowami, znać rzeczywiście im o mnie opowiadano.– A to moja Brygada Tygrysa: Kosa, Dziamgot, Jastrząb i Wczorajszy.Zrobiłam minę i popatrzyłam spod oka na zgromadzonych.Wyprostowali się, zaraz jednak spuścili wzrok, z uwagą studiując umazane podróbki adidasów.– Rozładowywaliście węgiel? – rzuciłam.Desant nie podjął dowcipu.– Brat Aleksa zaczął się „dziwnie” zachowywać – stwierdził.Oparłam się o kuchenkę, rezygnując z siadania na stołeczku wskazanym przez gospodarza i wciągnęłam głęboko powietrze.– Bardzo dziwnie zapewne.koło Bazyliki leży z dziesięć trupów.Nie usłyszałam okrzyków, Desant i jego ludzie byli umiarkowanie zaskoczeni, tylko niewysoki, za to barczysty Jastrząb powiedział:– Ale jatka.Streściłam po porządku wydarzenia, a gdy skończyłam, Desant skinął na uszarganego Kosę.Usmarowany fajter w milczeniu wyszedł z mieszkania.– Po śmierci Aleksa zaciekawił mnie Remek, bo oni zawsze chodzili razem.W końcu bliźniacy.– Co?!– No bliźniacy.Ale Remek normalnie chlał wódę na stypie i normalnie powiedział, że zabójcy upitoli łeb przy samej dupie.Jednak dwa dni później zaczął zachowywać się podobnie jak brat.Przestał poznawać ludzi, znikał gdzieś.Postanowiłem go śledzić.A to, pomimo ogromnej pomocy – Desant wskazał swoich kumpli – okazało się niełatwe.– Bo?– Bo cwarniura zna dzielnicę jak własną kieszeń i jest diabelnie szybki.– Diabelnie?– A tak.Rzadko kiedy chodzi ulicami, tu są całe kwartały domów połączone przebitymi piwnicami.Pozostałość jeszcze z czasów wojny.Można także chodzić po dachach.I skubaniec nie gardzi kanałami.A w tym jesteśmy cieńcy.Skąd on to wszystko wie? – Desant bezradnie rozłożył ręce.– Znajdź nam plany kanałów, bez tego nie damy rady.– Dobrze – chciałam zapytać, co Desant sądzi na temat przyczyn całej sprawy, ale zauważyłam, że nieznacznie pokręcił głową.Nie chciał gadać przy swojej sitwie.– Nie boicie się – rzuciłam.– Znaczy, po kiego to robicie?Odpowiedział Jastrząb.– Nie żal nam kolesi, których odstrzeliwuje.Ale jego samego i owszem.bo jest dobrym kumplem.A poza tym psy dają dupy, lada chwila zacznie się naprawdę ostra rąbanka, a na Szmulkach mieszkają nasze rodziny.Wystarczy?– Owszem – odparłam i na chwilę poczułam się znowu Zytą z Małej, kumpelą połowy ludzi z dzielnicy.To było miłe i wkurzające zarazem.Ciepło wspólnoty i złość, bo pół życia próbowałam zmazać piętno urodzonej w złym miejscu.– Spadam – powiedziałam.– Biorę się od razu do roboty.– A, Desant, zejdź ze mną, coś w tej mojej trumnie zdechło.Pomachałam ręką i wyszłam.Na dole Krystian poinformował:– Szczyle z Markowskiej chcieli ci skroić autko, ale za cholerę nie mogli ruszyć, głupie dupki.Rozdałem parę kopów.No i przeczyściłem szczotki od alternatora.Możesz jechać.Pokiwałam głową.Siedzące całe dnie w oknach babcie, dojrzały partaninę, ich wnusie szpurtem pobiegły do Desanta.I każdy dostał co mu się należało.Babcie sensację, dzieciaki „na loda”, a łobuzy manto.Jak zawsze wywiad Krystiana działał bez pudła.– Jak sądzisz, co jest grane? – powiedziałam, siadając za kierownicą.– Nie wiem.I to mnie.przeraża – odparł, kopiąc flakowatą oponę.– Aleks i Remek poruszają się niczym duchy po dzielnicy, do tego Aleks nigdy nie miał giwery w łapie, a strzelał bez pudła i to w nocy.– Słuchaj.Pierwszego odstrzelono w kwietniu.Popytaj rodziny i kumpli Aleksa, co się wtedy działo.Popatrzył z zainteresowaniem.– Masz rację.Wyciągnęłam portfel.I odliczyłam parę banknotów.– Bierz – wcisnęłam forsę we wcale chętną dłoń Desanta – na koszta reprezentacyjne.– Uruchomiłam silnik i po namyśle oznajmiłam: – Widziałam Śliczną Pannę.– Co?– No Śliczną Pannę, tę, która prowadzi na manowce.Desant stał z wytrzeszczonymi oczyma.– Widziałaś.ją? Ja też widziałem.Późnym latem osiemdziesiątego pierwszego.– Jezu.Desant.Bierzemy się do roboty – wykrzyknęłam, wrzucając wsteczny bieg.W domu wypiłam kawę, herbatę i znowu kawę – nie byłabym w stanie ruszyć z pracą, gdyby nie dodatkowe wspomaganie.Spora doza zacnej brandy uspokoiła rozdygotane nerwy.Ciemną już nocą obłożona książkami stwierdziłam zniechęcona, że moja podręczna biblioteka nie spełniła nadziei.Owszem natrafiłam nawet na plan kanałów, ale nader niedokładny i tylko lewobrzeżnej Warszawy.Nie obędzie się bez konsultacji fachowców.Ale to już jutro.Zasnęłam na kanapie w ubraniu.Ot, tak, jakby ktoś wyłączył światło.Następnego dnia na Pradze w kwadracie ulic: Stalowa, Kijowska, Targowa eksplodowały cztery bomby.Wojna gangów się rozpoczęła.Śledziłam jednym uchem doniesienia z radia, do drugiego przyciskając słuchawkę telefonu.Przeprowadziłam ze trzydzieści rozmów, aż wreszcie prośbą, groźbą i obietnicą umówienia się na kawę zmusiłam znajomego z MPWiK – wyjątkowo obleśnego typa skądinąd – do podania adresu jednego z emerytowanych kanalarzy.Dziadek nie miał nawet telefonu, musiałam więc pojechać do Marek.– Tylko uważaj, to świr.– ostrzegł na koniec rozmowy znajomy.– Demencja? Maniak religijny? – zapytałam, chcąc przygotować się na spotkanie.– Nie.On zawsze był walnięty, wszyscy widzieli w kanałach gówno, a on, wyobraź sobie, twierdził, że widuje duchy.– Odłożyłam słuchawkę, nie mogąc znieść skrzeczącego śmiechu; poczułam dreszcz na karku.Dreszcz świadczący zazwyczaj, że trafiłam na właściwy trop.– Gówno widzieli – powiedziałam, przebierając się pospiesznie.Potem wybiegłam na parking, by uruchomić mego wiernego, choć zdezelowanego rumaka.Jechałam Zieleniecką do Targowej, potem Ząbkowską i Radzymińską pod przejazdem kolejowym.To już nie była wczorajsza, pełna rozgwaru Praga.Ulice roiły się od niebieskich i czarnych mundurów.Policjanci i policyjni antyterroryści chodzili po trzech i czterech, część z psami.Na Ząbkowskiej mignął mi patrol żandarmerii wojskowej.W hełmach z dłońmi opartymi na kolbach automatów.Władze miasta, nie reklamując tego zanadto, wprowadziły po prawej stronie Wisły mini stan wojenny.Mnie jednak aż do samych Marek zajmował inny problem: Lucjan Anioł.Kim tak naprawdę jest i po jakie licho mnie śledzi? Owszem uratował mi życie, ale w jakim celu łazi za mną.Przecież zapytana zdałabym grzecznie relację.hm.Czy aby na pewno? Moja sympatia do Złego, pragnienie spokoju na ulicach nakazywały wątpić, czy bez skrupułów sprzedam eksterminatora Aniołowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl