[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zalatana sekretarka poinformowała go bez przeprosin, że prezydent się spóźni.Teddy uśmiechnął się, odprawił ją gestem ręki i wymamrotał, że prezydent z niczym nie nadąża.Widział już wiele takich sekretarek; była na wylocie, tak samo jak jej szef, i wkrótce miała stąd odejść jak wiele innych przed nią.Zaprowadziła Yorka i Deville’a do jadalni, gdzie przygotowano dla nich lunch.Teddy czekał.Wiedział, że będzie czekał.Przejrzał grube sprawozdanie, jakby czas nie miał żadnego znaczenia.Minęło dziesięć minut.Przyniesiono mu kawę.Przed dwoma laty prezydent odwiedził Langley i Teddy kazał mu czekać dwadzieścia jeden minut.Wtedy to on przyjechał prosić go o przysługę, o wyciszenie drobnej afery.Jedynym plusem kalectwa było to, że Teddy nie musiał podrywać się z miejsca na jego powitanie.Bo prezydent w końcu przyszedł.Wkroczył do pokoju szybkim, dziarskim krokiem, wlokąc za sobą tłum doradców, jakby chciał mu zaimponować.Uścisnęli sobie ręce, a kiedy doradcy wreszcie wyszli, natychmiast wyrósł przed nimi kelner z dwiema małymi porcjami sałatki.–Miło pana widzieć – rzekł cicho prezydent z ociekającym słodyczą uśmiechem.Zachowaj go dla telewizji, pomyślał Teddy.Nie potrafił zrewanżować się mu kłamstwem.–Dobrze pan wygląda.– Powiedział to tylko dlatego, że po części tak w istocie było.Prezydent miał ufarbowane włosy i wyglądał młodziej.Zapadła cisza.Zjedli sałatkę.Nie chcieli przedłużać lunchu.–Francuzi znowu sprzedają zabawki Korei Północnej – rzucił mu okruszek Teddy.–Jakie zabawki? – spytał prezydent.Dobrze wiedział, o co chodzi.A Teddy wiedział, że prezydent o tym wie.–Nową wersję niewidzialnego radaru.To głupota, bo jeszcze go nie dopracowali.Ale Koreańczycy są jeszcze głupsi, bo im płacą.Kupią od nich wszystko, zwłaszcza jeśli Francuzi to utajnią.Oczywiście Francuzi dobrze o tym wiedzą.Bawią się z nimi w dziecinne podchody, a Koreańczycy płacą najwyższe stawki.Prezydent nacisnął guzik i kelner zebrał talerze.Inny kelner podał im kurczaka z makaronem.–Jak pańskie zdrowie?–Bez zmian – odrzekł Teddy.– Prawdopodobnie odejdę wraz z panem.On cieszył się z odejścia prezydenta, prezydent z odejścia Teddy’ego.Z niewiadomego powodu prezydent rozpoczął długi, jałowy wywód na temat wiceprezydenta i tego, jak cudownie by się sprawdził w Gabinecie Owalnym.Spoważniał, zapomniał o jedzeniu, podkreślał jego wrodzoną dobroć, błyskotliwość i zdolności przywódcze.Teddy dziobał widelcem kurczaka.–Co pan sądzi o wyborach?–Szczerze mówiąc, zupełnie mnie nie obchodzą – skłamał Teddy.– Jak już mówiłem, odejdę wraz z panem.Wrócę na farmę, gdzie nie ma ani telewizji, ani gazet.Będę łowił ryby i odpoczywał.Jestem zmęczony, panie prezydencie.–Ten Lake mnie przeraża.Gdybyś tylko znał prawdę… – pomyślał Teddy.–Dlaczego? – spytał, wkładając do ust kawałek kurczaka.Jedz i pozwól mu gadać.–Jest monotematyczny.Mówi tylko o wydatkach na zbrojenia.Przyznać Pentagonowi nieograniczony budżet, a wojskowi rozpętają trzecią wojnę światową.No i niepokoją mnie te olbrzymie pieniądze.Nigdy dotąd cię nie niepokoiły.Akademicka dyskusja polityczna była ostatnią rzeczą, jakiej Teddy pragnął.Tracili tylko czas.Im szybciej załatwi sprawę, tym szybciej wróci do swego azylu w Langley.–Przyjechałem prosić pana o przysługę – zaczął powoli.–Wiem.Co mogę dla pana zrobić? – Prezydent żuł i uśmiechał się, delektując się zarówno kurczakiem, jak i tym, że miał nad Teddym przewagę.–To dość nietypowa sprawa.Chodzi o ułaskawienie trzech więźniów.Prezydent przestał żuć.Był nie tyle zaszokowany, ile skonfundowany.Akt łaski to przecież drobnostka, chyba że Teddy zamierzał prosić go o darowanie kary jakiemuś szpiegowi, terroryście czy skorumpowanemu politykowi.–Szpiegów?–Nie, sędziów.Jeden jest z Kalifornii, drugi z Teksasu, trzeci z Missisipi.Odsiadują karę w więzieniu federalnym na Florydzie.–Trzech sędziów?–Tak, panie prezydencie.–Znam ich?–Wątpię.Ten z Kalifornii był kiedyś prezesem stanowego sądu najwyższego.Odwołano go, a potem miał kłopoty z urzędem skarbowym.–Tak, chyba pamiętam.–Oskarżono go za uchylanie się od płacenia podatków i skazano na siedem lat.Dwa lata już odsiedział.Ten z Teksasu dostał nominację od Reagana.Upił się i spowodował wypadek, w którym zginęło dwoje studentów.–To też pamiętam, ale słabo.–Nic dziwnego, od tamtego czasu upłynęło kilka lat.Ten z Missisipi był sędzią pokoju.Zdefraudował pieniądze z funduszu dobroczynnego.–Musiałem to przeoczyć.Zapadła cisza.Obaj zastanawiali się co dalej.Prezydent był zbity z tropu i nie wiedział, od czego zacząć.Teddy zaś nie wiedział, jak zareaguje prezydent, dlatego dokończyli kurczaka w milczeniu.Deseru nie chcieli.Prośba była łatwa do spełnienia, przynajmniej dla prezydenta.Sędziowie nie należeli do ludzi znanych, tak samo jak ich ofiary.Ewentualne reperkusje trwałyby krótko i byłyby zupełnie bezbolesne, zwłaszcza dla polityka, który za siedem miesięcy składał urząd.Ułaskawiał już znacznie groźniejszych przestępców.Choćby rosyjskich szpiegów na prośbę Kremla.Albo dwóch meksykańskich biznesmenów skazanych za przemyt narkotyków i osadzonych w Idaho; ich nazwiska wypływały, ilekroć chcieli zawrzeć z Meksykiem jakiś układ i w końcu musiał darować im karę.Albo ten kanadyjski Żyd skazany na dożywocie.Izraelczycy chcieli ściągnąć go do siebie.Trzech nikomu nieznanych sędziów? Trzy podpisy i po sprawie.A Teddy będzie winien mu przysługę.To proste, ale niech się Maynard trochę podenerwuje.–Rozumiem, że ma pan ku temu dobre powody.–Oczywiście.–Czy w grę wchodzi kwestia bezpieczeństwa narodowego?–Niezupełnie.Chciałbym oddać przysługę starym przyjaciołom.–Starym przyjaciołom? Zna ich pan?–Nie, ale znam ich przyjaciół.Kłamstwo było tak bezczelne, że prezydent omal nie dał się nabrać.Maynard znał przyjaciół trzech sędziów, którzy – niby przypadkiem – odsiadywali razem wyrok? Jakim cudem?Wiedział, że nic więcej z niego nie wyciągnie, że dalsze pytania tylko go sfrustrują.Poza tym nigdy by tak nisko nie upadł.Motywy, dla których Teddy go o to prosił, spoczną z nim w grobie.Wzruszył ramionami.–Zbił mnie pan z tropu.–Wiem.Dlatego proponuję nie drążyć tematu.–Jakie będą reperkusje?–Niewielkie.Rodziny tych studentów mogą podnieść krzyk.Nie byłoby w tym nic dziwnego…–Kiedy doszło do wypadku?–Trzy i pół roku temu.–Prosi mnie pan o ułaskawienie republikańskiego sędziego?–On nie jest republikaninem, panie prezydencie.Kiedy sędziowie zostają zaprzysiężeni, muszą skończyć z polityką.A jako skazani, nie mogą nawet głosować.Jestem przekonany, że jeśli go pan ułaskawi, będzie panu dozgonnie wdzięczny.–Na pewno.–Żeby ułatwić sprawę, wszyscy trzej zgodzili się wyjechać z kraju na co najmniej dwa lata.–Dlaczego?–Gdyby wrócili do domu, źle by to wyglądało.Ludzie dowiedzieliby się, że zostali zwolnieni.Można to załatwić po cichu.–Czy ten z Kalifornii zapłacił podatki, których próbował uniknąć?–Tak.–A ten z Missisipi? Zwrócił skradzione pieniądze?–Tak.Pytania były powierzchowne i bez znaczenia.Musiał o coś spytać.Ostatnia przysługa dotyczyła szpiegostwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl