[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stary cz³owiek niós³ nas w dó³ Srebrnej Rzeki, potem przez jezioro izostawi³ tu, gdzie w³aœnie jesteœmy.A jesteœmy wiele mil od miejsca, zktórego zaczynaliœmy podró¿.— Chyba masz racjê — stwierdzi³a dziewczyna nieobecnym g³osem.— Na pewno.— Podekscytowany Wil przeszed³ kilka kroków i zatrzyma³ siê nabrzegu jeziora.Amberle usiad³a na trawie i zapatrzy³a siê w g³adk¹ toñ.— Legenda mówi, ¿e Król Srebrnej Rzeki pomaga wszystkim potrzebuj¹cym, którzypodró¿uj¹ przez jego krainê, i chroni ich od z³ego.— Dziewczyna zamilk³a izamyœli³a siê.— Powiedzia³ coœ do mnie.Chcia³abym sobie przypomnieæ.Wil ju¿ jej nie s³ucha³.— Powinniœmy ruszaæ.Arborlon jest jeszcze daleko st¹d.Jeœli bêdziemypodró¿owaæ na pó³nocny zachód, natrafimy na Mermidon i poruszaj¹c siê wzd³u¿niego, dotrzemy do Westlandii.Tam jest du¿o otwartej przestrzeni, ale nie³atwobêdzie nas znaleŸæ.Tym razem nie zostawiliœmy ¿adnego œladu.Wil nie zauwa¿y³ strapienia, które pojawi³o siê nagle na twarzy Amberle; by³ca³kowicie poch³oniêty uk³adaniem planu podró¿y.— Powinno nam to zabraæ oko³o czterech dni, mo¿e piêciu — w koñcu mamy tylkojednego konia.Jeœli bêdziemy mieæ szczêœcie, mo¿e znajdziemy gdzieœ drugiego,ale przypuszczam, ¿e proszê o zbyt wiele.Dobrze by by³o, gdybyœmy mielirównie¿ jak¹œ broñ.Na razie nie mamy nawet ³uku, a to oznacza karmienie siêdzikimi owocami i warzywami.Oczywiœcie, moglibyœmy.— Zamilk³,uœwiadamiaj¹c sobie nagle, ¿e Amberle potrz¹sa z dezaprobat¹ g³ow¹.— O cochodzi? — zapyta³ i usiad³ obok dziewczyny, która siedzia³a na ziemi zeskrzy¿owanymi nogami.— O ciebie.— Jak to o mnie?— Wydaje mi siê, ¿e ju¿ postanowi³eœ, co bêdziemy dalej robiæ.Nie s¹dzisz, ¿epowinieneœ wys³uchaæ, co ja o tym myœlê?— No có¿, pewnie, ja.— Wil spojrza³ na Amberle trochê zbity z tropu.— Nie zauwa¿y³am, ¿ebyœ pyta³ mnie o zdanie — ci¹gnê³a, nie zwracaj¹c na niegouwagi.— Nie s¹dzisz, ¿e powinieneœ?— Przepraszam.— Wil siê zaczerwieni³.— Ja tylko.— Ty tylko podj¹³eœ decyzjê, do której nie mia³eœ prawa.— Spojrza³a na niegoch³odno.— Nie wiem nawet, co ty tutaj robisz.Jecha³am z tob¹ a¿ tutaj tylkodlatego, ¿e nie mia³am innego wyboru.Nadszed³ czas, by ustaliæ pewne sprawy.Wilu Ohmsfordzie, dlaczego Allanon przyprowadzi³ w³aœnie ciebie? Kim jesteœ?Wil opowiedzia³ jej wszystko, zaczynaj¹c od historii Shei Ohmsforda iposzukiwañ Miecza Shannary, a koñcz¹c na wizycie Allanona w Storlock i jegoproœbie o pomoc w odnalezieniu Krwawego Ognia.Zdecydowa³, ¿e ukrywanieczegokolwiek nie ma wiêkszego sensu.Czu³, ¿e jeœli nie bêdzie ca³kowicieszczery, dziewczyna nie bêdzie chcia³a go znaæ.Gdy skoñczy³, Amberle popatrzy³a na niego przez chwilê, a potem powoli skinê³ag³ow¹.— Nie wiem, czy ci wierzyæ.Chyba powinnam, bo nie mam ¿adnego powodu, ¿eby cinie ufaæ.Tyle siê ostatnio wydarzy³o, ¿e teraz nie jestem ju¿ niczego pewna.S³ysza³am opowieœci o czarodziejskich kamieniach.By³a w nich pradawna magia,ale podobno zanik³a na d³ugo przez Wielkimi Wojnami.A teraz ty twierdzisz, ¿eAllanon da³ je twemu dziadkowi, on zaœ z kolei tobie.Jeœli w tym wszystkimtkwi choæ ziarnko prawdy.— Zamilk³a i spojrza³a nañ przenikliwie.— Czymóg³byœ mi je pokazaæ?Ch³opak z Vale zawaha³ siê, ale siêgn¹³ do tuniki.Zdawa³ sobie sprawê, ¿edziewczyna go sprawdza, lecz jednoczeœnie czu³, ¿e ma do tego prawo.W koñcumia³a na wszystko tylko jego s³owo, a ¿¹dano od niej, by powierzy³a mu swójlos i bezpieczeñstwo.Wyci¹gn¹³ zniszczon¹ skórzan¹ sakiewkê, rozwi¹za³ sznurkii wysypa³ przejrzyste klejnoty na rêkê.Zamigota³y jasno w porannym s³oñcu —doskonale ukszta³towane, w kolorze g³êbokiego, lœni¹cego b³êkitu.Amberle pochyli³a siê i przyjrza³a im siê z uwag¹, po czym ponownie przenios³aspojrzenie na Wila.— Sk¹d wiesz, ¿e to s¹ owe kamienie?— Mam na to s³owo mojego dziadka i Allanona.Nie zrobi³o to na niej ¿adnegowra¿enia.— Wiesz, jak ich u¿yæ?—Nigdy nie próbowa³em.— Potrz¹sn¹³ przecz¹co g³ow¹.— Wiêc tak naprawdê nie wiesz, czy bêdziesz móg³ zrobiæ z nich jakiœ u¿ytek? —Zaœmia³a siê cicho.— I nie bêdziesz wiedzia³, dopóki ich nie u¿yjesz.Niejest to zbyt pocieszaj¹ce, prawda?— Nie, nie bardzo — przyzna³.— W ka¿dym razie jesteœ teraz tutaj.Wil wzruszy³ ramionami.— To chyba s³uszna decyzja.— Wrzuci³ kamienie do sakiewki i ukry³ j¹ wkieszeni tuniki.— Myœlê, ¿e powinienem zaczekaæ i przekonaæ siê, jakdzia³aj¹.Wtedy dowiem siê, czy mia³em racjê.Przez chwilê przygl¹da³a mu siê z uwag¹ i milcza³a.Wil czeka³.— Mamy du¿o ze sob¹ wspólnego, Wilu Ohmsfordzie — odezwa³a siê w koñcu.Objê³akolana ramionami i przyci¹gnê³a je do siebie.— Có¿, powiedzia³eœ mi, kimjesteœ.S¹dzê, ¿e nale¿y ci siê to samo ode mnie.Nazywani siê Elessedil.Moimdziadkiem jest Eventin Elessedil.W pewnym sensie jesteœmy zapl¹tani w towszystko z powodu naszych dziadków.— To prawda — przytakn¹³ Wil.Wiatr porwa³ jej orzechowe w³osy i rzuci³ na twarz niczym welon.Odgarnê³a je iznowu zapatrzy³a siê na jezioro.— Wiesz, ¿e nie chcê wracaæ do Arborlon.— Wiem.— Ale uwa¿asz, ¿e powinnam, prawda?Opar³ siê wygodnie na ³okciach, obserwuj¹c têczê rozpiêt¹ ³ukiem nad ichg³owami.— Uwa¿am, ¿e musisz tam pojechaæ — odpar³.— Nie mo¿esz wróciæ do Havenstead,bo demony bêdê ciê tam z pewnoœci¹ szuka³y.Nied³ugo bêd¹ ciê szukaæ i tutaj.Musisz iœæ dalej.Jeœli Allanon zdo³a³ uciec.— Zamilk³ oszo³omionyznaczeniem swych s³Ã³w.— Jeœli Allanon zdo³a³ uciec, bêdzie nas oczekiwaæ wArborlon; tam w³aœnie go odnajdziemy.Je¿eli masz lepszy pomys³, jestem gotowygo wys³uchaæ.Przez d³u¿sz¹ chwilê nie odpowiada³a; patrzy³a na faluj¹c¹ wdziêcznie taflêjeziora, pozwalaj¹c, by wiatr owiewa³ jej twarz.Bojê siê — szepnê³a w koñcu.Spojrza³a na niego tak, jakby chcia³a coœ jeszczepowiedzieæ, ale zachowa³a to dla siebie.Uœmiechnê³a siê za to i by³ topierwszy jej szczery uœmiech, jaki ujrza³ Wil.— Jesteœmy chyba par¹ g³upców,co? Ty ze swoimi kamieniami, które s¹ lub nie s¹ tym, czym myœlisz, i ja, któramam zrobiæ tê jedyn¹ rzecz, której przysiêga³am nigdy nie zrobiæ.— Wsta³a iprzesz³a kilka kroków.Wil równie¿ siê podniós³ i stan¹³ za ni¹.— Chcê, ¿ebyœcoœ wiedzia³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]