[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie - warkn¹³ do niej Jierdan.- Moje nowiny nie dotycz¹ grupy drowa.-Spojrza³ znów na Dendybara.- Dziœ przyby³a do Luskanu karawana; w poszukiwaniukobiety.- Kim ona jest? - zapyta³ Dendybar nagle bardzo zainteresowany, zapomniawszy oswym gniewie z powodu jego nieoczekiwanego wtargniêcia.- Adoptowan¹ córk¹ Bruenora Battlehammera - odpar³ Jierdan.- Cat.- Catti-brie! Oczywiœcie! - sykn¹³ Dendybar, znaj¹c najbardziej znacz¹cychludzi w Dekapolis.- Powinienem siê domyœleæ! - Zwróci³ siê do Sydney: - Mójrespekt dla naszego tajemniczego jeŸdŸca wzrasta z ka¿dym dniem.ZnajdŸ go isprowadŸ go do mnie!Sydney pokiwa³a g³ow¹, choæ obawia³a siê, ¿e ¿¹danie Dendybara bêdzietrudniejsze do spe³nienia, ni¿ Cêtkowany mag s¹dzi³, byæ mo¿e nawet le¿a³o pozajej mo¿liwoœciami.Spêdzi³a tê noc, a¿ do wczesnych godzin porannych, przeszukuj¹c ulice iodwiedzaj¹c miejsca spotkañ w portowej dzielnicy miasta.Lecz nawet u¿ywaj¹cswych kontaktów w dokach i wszystkich bêd¹cych w jej dyspozycji magicznychsztuczek, nie znalaz³a najmniejszego œladu Entreriego i Catti-brie, i nikt niechcia³, lub nie móg³, dostarczyæ jej ¿adnej informacji, która mog³aby byæpomocna w jej poszukiwaniach.Zmêczona i sfrustrowana wróci³a nastêpnego dniado Wie¿y, mijaj¹c korytarz prowadz¹cy do pokoju Dendybara, chocia¿ poleci³ jejpowiadomiæ siê osobiœcie, natychmiast po jej powrocie.Sydney nie mia³anastroju do wys³uchiwania po³ajanek cêtkowanego czarnoksiê¿nika rozbudzonychjej niepowodzeniem.Wesz³a do ma³ego pokoju, po³o¿onego tu¿ poza g³Ã³wnym pniem Wie¿y, w pó³nocnejga³êzi, poni¿ej pokoi Pana Pó³nocnej Iglicy i zamknê³a drzwi na klucz orazpo³o¿y³a na nich zaklêcie, aby zabezpieczyæ siê przed nie chcianymi intruzami.Ledwie opad³a na ³Ã³¿ko, gdy powierzchnia jej lustra œledz¹cego zaczê³a wirowaæi lœniæ.- Niech ciê szlag trafi, Dendybarze - warknê³a, zak³adaj¹c ¿e te zaburzeniawywo³a³ jej mistrz.Podci¹gn¹wszy swe os³ab³e cia³o do lustra, zajrza³a w nieg³êboko, dostrajaj¹c swój umys³ do jego wirowania, aby uzyskaæ wyraŸniejszyobraz.Zobaczy³a w nim nie Dendybara, ku swej uldze, lecz czarnoksiê¿nika zodleg³ego miasta, konkurenta do jej rêki, którego beznamiêtna Sydneyutrzymywa³a w nadziei, mog¹c nim w ten sposób dowolnie manipulowaæ.- Witaj, piêkna Sydney - powiedzia³ mag.- Wierzê, ¿e nie zak³Ã³ci³em twego snu,lecz mam podniecaj¹ce nowiny!Zazwyczaj Sydney taktownie wys³ucha³aby maga, okazuj¹c zainteresowanie histori¹i grzecznie wycofa³aby siê ze spotkania.Lecz teraz, z nagl¹cymi ¿¹daniamiDendybara na karku nie mia³a cierpliwoœci do rozpraszania uwagi.- Teraz nie czas na to! - warknê³a.Mag, poch³oniêty swymi nowinami, nawet nie zauwa¿y³ jej ostro odmownego tonu.- Najcudowniejsza rzecz, jaka wydarzy³a siê w naszym mieœcie - papla³ dalej.- Harkle! - wrzasnê³a Sydney, aby przerwaæ jego trajkotanie.Mag zatrzyma³ siênagle zbity z tropu.- Ale¿ Sydney - zacz¹³.- Innym razem - za¿¹da³a.- Lecz jak czêsto w tych dniach mo¿e ktoœ widzieæ i rozmawiaæ z drowem? -nalega³ Harkle.- Nie mogê.- Sydney przerwa³a nagle, rozwa¿aj¹c ostatnie s³owa Harkle'a.-Drow? - wyj¹ka³a.- Tak - Harkle'a rozpiera³a duma z tego powodu, ¿e jego nowiny najwidoczniejzrobi³y wra¿enie na ukochanej Sydney.- Nazywa siê Drizzt Do'Urden.Przed dwomadniami opuœci³ Longsaddle.Chcia³em ci powiedzieæ o tym wczeœniej, lecz ca³aposiad³oœæ by³a tak zaambarasowana tym wydarzeniem!- Powiedz mi coœ wiêcej, drogi Harkle - mruknê³a ponêtnie Sydney.- Powiedz miwszystko.* * * * *- Potrzebujê informacji.Szept zamar³a na dŸwiêk nieoczekiwanego g³osu, domyœlaj¹c siê natychmiast ktoto mówi.Wiedzia³a, ¿e jest w mieœcie i wiedzia³a te¿, ¿e jest jedynym, którypotrafi³ siê przeœlizgn¹æ przez jej linie ochrony i dotrzeæ do jej tajnychpokoi.- Informacje - powiedzia³ znowu Entreri wychodz¹c z cienia za lustrem.Szept wsunê³a s³oik z maœci¹ uzdrawiaj¹c¹ do kieszeni i spojrza³a na mê¿czyznê.Wieœæ nios³a, ¿e jest to najstraszliwszy z morderców, a ona, zaznajomiona tak¿edoskonale z zabójcami zorientowa³a siê od razu, ¿e pog³oski te by³y prawdziwe.Czu³a moc Entreriego i ³atwoœæ koordynacji jego ruchów.- Mê¿czyŸni nie wchodz¹ do mego pokoju bez zaproszenia -ostrzeg³a go odwa¿nie.Entreri przeszed³ na lepszy punkt obserwacyjny, by przyjrzeæ siê tej œmia³ejkobiecie.On tak¿e o niej s³ysza³, o mieszkance niebezpiecznych ulic, piêknej iniebezpiecznej.Lecz najwidoczniej szczêœcie opuœci³o Szept.Jej nos by³z³amany i wykrzywiony, rozp³aszczony na policzku.Szept zrozumia³a to badanie.- Wyprostowa³a ramiona i unios³a dumnie g³owê.- Nieszczêœliwy wypadek - syknê³a.- To nie moja sprawa - odpar³ Entreri.- Przyszed³em po informacje.Szept wróci³a znów do swej rutyny, usi³uj¹c postêpowaæ tak, jakby nic siê niesta³o.- Moja cena jest wysoka - powiedzia³a ch³odno.Spojrza³a na Entreriego;przera¿aj¹co zimny wyraz jego twarzy powiedzia³ jej bez najmniejszychw¹tpliwoœci, ¿e jedyn¹ zap³at¹ za wspó³pracê bêdzie jej ¿ycie.- Szukam czterech towarzyszy - powiedzia³ Entreri.- Krasnoluda, drowa,m³odzieñca i halflinga.Szept nie by³a przyzwyczajona do takich sytuacji.Teraz nie wspiera³y jej ¿adnekusze, ¿aden z osobistych stra¿ników nie czeka³ na jej sygna³ za ukrytymidrzwiami.Próbowa³a pozostaæ ch³odn¹, lecz Entreri zna³ g³êbiê jej przera¿enia.Rozeœmia³a siê i wskaza³a na swój z³amany nos.- Spotka³am twojego krasnoluda i drowa, Artemisie Entreri - po³o¿y³a nacisk najego nazwisku, gdy je wymawia³a, maj¹c nadziejê, ¿e fakt i¿ go rozpozna³azepchnie go do defensywy.- Gdzie oni s¹? - zapyta³ Entreri, nadal siê kontroluj¹c.- Czego ¿¹dali odciebie?Szept wzruszy³a ramionami.- Jeœli s¹ nadal w £uskanie, to nie wiem gdzie.Najprawdopodobniej odeszli;krasnolud mia³ mapê pó³nocy.Entreri rozwa¿y³ jej s³owa.- Twa reputacja stawia ciê bardzo wysoko - powiedzia³.- Przyjê³aœ tak¹ ranê ipozwoli³aœ im siê wyœlizgn¹æ?Oczy Szeptu zwêzi³y siê z wœciek³oœci.- Ostro¿nie wybieram swe walki - syknê³a.- Ta czwórka jest niebezpieczna, abydzia³aæ na zasadzie lekkomyœlnej zemsty.Niech id¹ gdzie chc¹.Nie chcê mieæ znimi nic do czynienia.Ch³odny wyraz twarzy Entreriego trochê zel¿a³.Ju¿ wczeœniej by³ w Cutlass is³ysza³ o wyczynach Wulfgara.A teraz to.Kobietê tak¹, jak Szept nie by³o³atwo zastraszyæ.Z pewnoœci¹ powinien ponownie oceniæ si³ê swychprzeciwników.- Krasnolud jest nieustraszony - powiedzia³a Szept, czuj¹c jego konsternacjê ibêd¹c zadowolon¹ z tego, ¿e mo¿e powiêkszyæ jego niepokój.- I uwa¿aj na drowa,Artemisie Entreri -syknê³a, próbuj¹c wzbudziæ w nim taki sam respekt przedtowarzyszami ponurym tonem swego g³osu.- On wêdruje w cieniach, których my niemo¿emy dostrzec i uderza z ciemnoœci.Wzywa demona pod postaci¹ wielkiego kotai.Entreri odwróci³ siê i wyszed³, nie chc¹c dawaæ Szeptowi wiêcej przewagi.Ciesz¹c siê ze swego zwyciêstwa, Szept nie mog³a siê oprzeæ pokusie rzuceniaostatniego kamyka.- Mê¿czyŸni nie wchodz¹ do mego pokoju bez zaproszenia - powiedzia³a ponownie.Entreri wszed³ do s¹siedniego pokoju i Szept us³ysza³a jak drzwi na ulicêzamykaj¹ siê za nim.- Ostro¿nie wybieram swoje walki - szepnê³a w pustkê pokoju, odzyskuj¹c pewienstopieñ swej dumy wraz z t¹ groŸb¹.Odwróci³a siê do ma³ej toaletki i wyci¹gnê³a s³oiczek z maœci¹, naprawdêzadowolona z siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]