[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On sam zawsze podchodzi³ do sprawy w zupe³nie inny sposób.W raportach, jakieotrzymywa³, nazwiska stanowi³y jedynie ma³o istotny dodatek wciœniêty miêdzyjeszcze mniej istotne opinie i wnioski.To nie by³y liczby ani cyfry.To byli ludzie.Jacyœ ludzie.Lecz Trevayne chcia³ dotrzeæ w³aœnie do nich.A Mario de Spadante powiedzia³, ¿e bêdzie musia³o zawisn¹æ wielu ludzi.Jakichœ ludzi.Czy on by³ jednym z nich?James Goddard obserwowa³ drapie¿nego ptaka - chyba jastrzêbia - który naglerun¹³ do lotu nurkowego, by zaraz po nieudanym ataku wznieœæ siê ponownie nadliniê drzew i zawisn¹æ nieruchomo z szeroko rozpostartymi skrzyd³ami.- Jimmy!.Jimmy!!!G³os ¿ony - donoœny, odrobinê nosowy - zawsze dzia³a³ na niego w taki samsposób, wszystko jedno, czy wo³a³a do niego z okna, czy rozmawia³a przy stole wczasie obiadu.Wywo³ywa³ irytacjê.Tak?Jim, jeœli masz zamiar zamieszkaæ na dworze, przeci¹gnij tam sobie telefon! Jaakurat rozmawiam przez swój.Kto dzwoni?Jakiœ de Spad.de Spadetti, czy coœ w tym rodzaju.W ka¿dym razie na pewnomakaroniarz.Kaza³am mu czekaæ.James Goddard obrzuci³ po¿egnalnym spojrzeniem piêkny widok i ruszy³ w kierunkudomu.Przynajmniej jedno by³o pewne: Mario de Spadante przekona siê, na co staæ „panaksiêgowego".Otrzyma szczegó³owe dane o wszystkim, co interesowa³o Trevayne'a.Za to przecie¿ nikt przy zdrowych zmys³ach nie móg³ winiæ Goddarda.Ale Mario de Spadante nie dowie siê o wnioskach, do jakich doszed³ „panksiêgowy".„Pan ksiêgowy" nie mia³ zamiaru znaleŸæ siê wœród tych, którzy bêd¹ musielizawisn¹æ.Paul Bonner wszed³ do kafejki urz¹dzonej w piwnicy, dok³adnie takiej samej, jaksetki innych lokali tego rodzaju, rozrzuconych po ca³ym San Francisco.PrzeraŸliwie g³oœne dŸwiêki muzyki, granej przez ma³y zespó³, zaatakowa³y jegozmys³y z si³¹ fali uderzeniowej, a widok wychudzonych, obna¿onych do pasatancerek wcale nie poprawi³ pierwszego wra¿enia.Ohydna speluna.Ciekawe, jaki wywar³by efekt, gdyby zjawi³ siê w mundurze.Nawet w lekkowymiêtych spodniach i sportowej marynarce czu³ siê tu zupe³nie nie na miejscu.Poœpiesznie zdj¹³ krawat w barwne abstrakcyjne wzory i ukradkiem schowa³ go dokieszeni.Prawie wszyscy byli naæpani i to raczej haszem ni¿ trawk¹.Przedar³ siê do baru, wyj¹³ paczkê gauloise'ów i trzymaj¹c je w lewej rêce,zamówi³ bourbona.Musia³ wykrzyczeæ zamówienie co si³ w p³ucach, ale kiedyzaraz potem otrzyma³ wype³nion¹ do po³owy szklankê, stwierdzi³ ze zdumieniem,¿e trunek jest w najlepszym gatunku.Robi³, co móg³, by ustaæ w jednym miejscu, potr¹cany co chwila przez brodatychmê¿czyzn i pó³nagie kelnerki; jego g³adko ogolona twarz i obciête krótko w³osyprzyci¹gnê³y sporo zdziwionych spojrzeñ.Wkrótce spostrzeg³ tego, kogo szuka³.Mê¿czyzna sta³ jakieœ trzy metry odniego, ubrany w sprane levisy i koszulê maj¹c¹ chyba coœ wspólnego z zimow¹bielizn¹.Coœ jednak by³o nie tak z jego w³osami.Co prawda siêga³y mu doramion, ale wydawa³y siê.zbyt czyste.Tak jest, to bez w¹tpienia by³aperuka.Bardzo dobra peruka, ale mimo to niepasuj¹ca ani do reszty przebrania,ani do otoczenia.Bonner od niechcenia uniós³ rêkê z gauloise'ami i zbli¿y³ szklankê do ust.Mê¿czyzna ruszy³ w jego stronê.Kiedy zbli¿y³ siê na odleg³oœæ kilkunastucentymetrów, nachyli³ siê i powiedzia³ mu g³oœno do ucha:Mi³y lokal, prawda?Wrêcz osza³amiaj¹cy.Pan jednak wydaje siê tu ca³kiem na miejscu.Jest panpewien, ¿e jest w³aœciwym cz³owiekiem? Chyba da³em wystarczaj¹co jasno dozrozumienia, ¿e nie interesuj¹ mnie ¿adni poœrednicy.To moje cywilne ubranie, majorze.Bardzo odpowiednie.A teraz chodŸmy st¹d.Nie ma mowy! Zostajemy.Tu sobie porozmawiamy.Przecie¿ to niemo¿liwe! Dlaczego pan siê upiera?Dlatego ¿e wiem, co w takich warunkach dzieje siê z instalacj¹ pods³uchow¹.Nie mam przy sobie ¿adnego pods³uchu.Niech pan bêdzie rozs¹dny.Komu chcia³obysiê bawiæ w coœ takiego? Poza tym, pewnie usma¿y³bym siê jak frytka.Niechlujny hipis z czystymi w³osami spojrza³ uwa¿nie na Bonnera.- Masz racjê, cz³owieku.Nie pomyœla³em o tym.Naprawdê masz racjê.A terazpoproszê chlebek, jeœli ³aska.Bonner schowa³ papierosy do kieszeni na piersi, wyj¹³ portfel, wydoby³ z niegotrzy studolarowe banknoty i wrêczy³ je mê¿czyŸnie.Proszê.Ale¿, majorze! Dlaczego po prostu nie wypisze mi pan czeku?Nie rozumiem.Niech pan poprosi barmana, ¿eby je rozmieni³.Nie zrobi tego.Prosz¹ spróbowaæ.Bonner odwróci³ siê i stwierdzi³ ze zdziwieniem, ¿e barman stoi tu¿ za nim,przypatruj¹c siê uwa¿nie obu rozmówcom.Uœmiechn¹³ siê do majora i wyci¹gn¹³rêkê.Szeœædziesi¹t sekund póŸniej Bonner otrzyma³ gruby plik banknotów-pi¹tki, dziesi¹tki i dwudziestki - stanowi¹cy równowartoœæ trzystu dolarów.Poda³ pieni¹dze mê¿czyŸnie.Dobra, a teraz siê rozdzielimy.Pochodzimy sobie po ulicach jak kowboje, alepójdziemy tam, gdzie ja powiem, jasne?W porz¹dku.Znalaz³szy siê na 0'Leary Lane dwaj mê¿czyŸni ruszyli na po³udnie, lawiruj¹cmiêdzy d³ugow³osymi zwolennikami niczym nieskrêpowanego handlu, proponuj¹cyminajlepszy towar po najni¿szych cenach.Na O'Leary Lane mo¿na by³o ubiæ dobryinteres.Bior¹c pod uwagê pañsk¹ ostro¿noœæ, nie przypuszczam, ¿eby przygotowa³ mi pancoœ na piœmie?Jasne, ¿e nie.Ale pan mo¿e sobie notowaæ, ile zechce.Ja wszystko pamiêtam.Ta cholerna konferencja trwa³a prawie trzy godziny.Nie zosta³em praw¹ rêk¹ Jima ze wzglêdu na s³ab¹ pamiêæ, majorze.- Mê¿czyzna wperuce wskaza³ jedn¹ z bocznych alejek.- Skrêæmy tam, ale bez poœpiechu.Oparli siê plecami o ceglany mur oblepiony resztkami pó³pornograficznychplakatów i pokryty kolorowymi graffiti.Dociera³o tu akurat tyle œwiat³alatarni z 0'Leary Lane, ¿eby wydobyæ z mroku twarze obu mê¿czyzn.Bonnerustawi³ siê tak, aby wiêcej œwiat³a pada³o na twarz jego rozmówcy.Zawszeobserwowa³ ludzi podczas przes³uchania, bez wzglêdu na to, czy odbywa³o siê wd¿ungli, czy w bocznej uliczce w San Francisco.Od czego mam zacz¹æ?Darujmy sobie herbatê i ciasteczka.Od najwa¿niejszych rzeczy.Potem wrócimy dotych mniej istotnych.W porz¹dku.A wiêc, od samej góry.Przekroczenie bud¿etu w pracachkonstrukcyjnych nad F-90 spowodowane koniecznoœci¹ wprowadzenia zmian wkonstrukcji ³opatek wirników.Co z tym?Jak to, co z tym? Te zmiany wyceniono na sto piêæ milionów!Wszyscy o tym wiedzieli.Nie twierdzê, ¿e nie.Ale ludzie Trevayne'a koniecznie chcieli us³yszeæ jakieœdaty.Mo¿e by³ ustalony termin, o którym nie wiedzieliœcie.ale to nie mojasprawa.Nie jestem Edgarem Hooverem.Ja tylko dostarczam danych, wy zaœ jeanalizujecie - czy nie tak w³aœnie mawia³ ten stary drañ?Co jeszcze? - zapyta³ Bonner, wyjmuj¹c notes.Idziemy na po³udnie, do Pasadeny.Osiem miesiêcy opóŸnieñ w dostawachopancerzenia dla ciê¿kich œmig³owców.Paskudna sprawa.W¹tpiê, czy uda im siê ztego wygrzebaæ, bo wszystko naraz zwali³o im siê na kark: k³opoty ze zwi¹zkamizawodowymi, skargi obroñców œrodowiska, zmiany planów, wady materia³Ã³w.Cokolwiek mo¿na sobie wymarzyæ.Armbruster bêdzie musia³ za³atwiæ im sporykredyt, a i tak jeszcze zostan¹ mu na g³owie mi³oœnicy czystego powietrza.Czego chce od nich Trevayne?Zabawna sprawa, ale wydawa³ siê szczerze wspó³czuæ.B³êdy pope³nione w dobrejwierze, niekorzystny splot okolicznoœci i tak dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]