[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.dziś wieczorem?Po chwili milczenia ClanFintan wsunął palec pod mojąbrodę, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy.– Bardzo tego chcę, Rhiannon, ale dziś wieczorem niemogę tego zrobić.– Dlaczego?!Musnął kciukiem moje wargi i uśmiechnął się tak jakośgorzko.– Zmiana postaci wymaga, niestety, sporo wysiłku, a jajutro muszę być w pełnej formie.– Rozumiem.Co nie znaczy, że nie byłam rozczarowana.Byłam i wcalenie próbowałam tego ukryć.ClanFintan, próbując jakoś mi towynagrodzić, pieszczotliwie pogłaskał mnie po karku.Oczywiście zadrżałam, i wcale nie z zimna!– Przepraszam.– Podobnie jak po naszych zaślubinach,wziął mnie za rękę, odwrócił moją dłoń i delikatnie chwyciłzębami miękki mięsień pod kciukiem.Przysięgam – było tak, jakby przeleciał przeze mnie prąd.W dół.Domyślacie się, dokąd.– Uważaj.– zamruczałam – też potrafię gryźć.Więc już mnie nie gryzł, tylko pocałował.Niestety tylkow rękę, ale i tak już kochałam ten moment, kiedy jego gorącyoddech owiewał moją dłoń.Trzymając się za ręce, wróciliśmy do obozowiska.Podczasnaszej nieobecności chłopcy nie próżnowali.W pewnymoddaleniu od szopy zapłonęło kilka ognisk, rozsiewając nietylko blask, ale i cudne zapachy, ponieważ nad każdymogniskiem piekł się nadziany na patyki jakiś drób.Skwierczącyi ociekający tłuszczem, na moje oko już gotowy do konsumpcji.Poza tym zobaczyłam duże ilości sera i sucharów, w rezultaciepoczułam się głodna jak wilk.Dougal podał mi bukłak z winemi suchara, za co podziękowałam mu uśmiechem pełnymwdzięczności.Okazało się, że słodkie koniki pomyślały naweto tym, żeby przysunąć do ogniska przewalone drzewo, naktórym mogłam wygodnie usiąść.Rozsiadłam się więc i przede wszystkim przeczesałamwłosy palcami, próbując je choć trochę ujarzmić.Poza tymmiędzy jednym łykiem wina oraz kęsem suchara a drugimstarałam się przy ognisku wyschnąć do końca.– Spróbuj tym – powiedział ClanFintan, podając dobrze mijuż znany grzebień o szeroko rozstawionych grubych zębach.– Dzięki.Kiedy odbierałam go od niego, specjalnie zrobiłam to tak,żeby moje palce na chwilkę zetknęły się z jego palcami.Trudno,nie mogłam się powstrzymać.ClanFintan był wyjątkowoprzyjemny w dotyku, co prawdopodobnie związane było z tąmieszanką końsko-ludzką.Wcale nie ukrywam, że okropnie misię chciało go pieścić jak czworonożnego ulubieńca.Siedziałam więc i przeczesywałam grzebieniem mojewyjątkowo dumne i niezależne włosy.Koniki dalej pichciłyi gadały sobie, a ClanFintan przechadzał się od jednego ogniskado drugiego, rozmawiał z centaurami, poza tym wykonał jeszczekilka czynności, takich męskich, jak wytarcie i tak nieskazitelnieczystego ostrza miecza.Czy drapanie się (nie, nie, żartowałam.Nie zauważyłam, żeby mój małżonek się drapał, przynajmniejprzy świadkach).Spojrzenie ClanFintana bardzo często kierowało się w mojąstronę, a ja za każdym razem przechwytywałam jego wzrok.Rozumiecie, taka cudna gra.On pieści cię wzrokiem, a ty sięrozpływasz, bo wyraźnie zaczynasz czuć do niego miętę.Coścudownego, jak wspomniałam, jednocześnie jednak trochękrępujące.Moja zdolność koncentracji o ile ją w ogóle posiadambyła prawie w zaniku, dlatego jak zawsze w tego rodzajusytuacjach dziękowałam Panu Bogu, że nikt nie każe mi terazrozwiązywać jakiegoś zadania z matematyki.Po jakimś czasie – moim zdaniem niezbyt długim –centaury zaczęły kroić upieczone ptactwo.Było gorące,z popękaną skórką i ociekało tłuszczem.Przydzielono mi dokonsumpcji nogę.Musiałam dmuchać i na nią, i na swoje palce,ale smakowała bosko, dlatego bez wahania przyjęłampropozycję spożycia drugiej.Po kolacji wszyscy rozsiedli się wokół ogniska, żebyprzetrawić te pyszności i pogadać.ClanFintan cały czas był przymnie, poza tym do naszego ogniska dosiedli się Dougali Connor.Trzech innych centaurów spoczęło przy drugimognisku.Dwóch brakowało, zanim jednak zdążyłam wpaśćw panikę, Dougal – jak to Dougal, uśmiechając się nieśmiało –wyjaśnił, że tych dwóch stoi na warcie.Nigdy bym się nie spodziewała, że te niezwykłe istoty, dopołowy ludzie, a potem już konie, rozsiadają się po jedzeniu.A jednak.To znaczy wyraz „siadać” nie oddaje tego w pełni,ponieważ swoją końską cześć ciała rozkładają na ziemi,podkurczając nogi, natomiast ludzkie tułowia pozostająw pionie.Reasumując, z naszego ludzkiego punktu widzenianiby siedzą, choć tak do końca nie siedzą.Aha, i jeszcze cośmuszę wam koniecznie powiedzieć.Niezależnie od tego, czysiedzą, czy nie, wszystko robią z nadzwyczajnym wdziękiemi zręcznością.Tak, nadzwyczajnym, czemu w sumie nie ma cosię dziwić.Przecież to był inny świat, po naszemu całkiemniezwyczajny.W każdym razie wszyscy wypoczywaliśmy po obfitymposiłku.Wyschłam już do końca, było mi cieplutko, czułam, żezaczyna ogarniać mnie senność, tym bardziej że Dougal zacząłcoś nucić, coś bardzo podobnego do jednej z moich ulubionychpiosenek Enyi, choć za Boga nie mogłam sobie przypomnieć,której konkretnie.W każdym razie musiało być to cośceltyckiego.W pewnym momencie Dougal przestał nucić i spojrzał namnie, na moje oko chyba wyczekująco.– Pomyślałem sobie, jaka szkoda, że nie ma tuwędrownego barda.Ale.– tu podniósł głos, żeby słyszeli gowszyscy – spotkało nas przecież to szczęście, że jest z namiWybranka Epony! Najlepsza bajarka w całym Partholonie!Wszystkie koniki jak jeden.koń spojrzały na mniei zaczęły pokrzykiwać coś w stylu:– Słuchamy, słuchamy!A ja poczułam, że cała krew odpływa mi z twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]