[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nad rzeką mężczyźni przyglądali się schodom, potrząsali poręczą, oceniali odległość do rzeki.Za nimi, na szczycie wzgórza, wznosił się krzyż, jaskrawy na tle ciemnego nieba.Mężczyźni stali w ciasnym kręgu, tyłem do nas.Podeszłam bliżej, starając się usłyszeć, co mówią.- Za blisko - wyszeptał Martin, odciągając mnie do tyłu.Mimo to parłam naprzód, wlokąc go za sobą wbrew jego woli.- Lekko licząc, metr dwadzieścia - powiedział jeden z mężczyzn.- Czy nawet półtora metra - dodał inny.- Mogła się poślizgnąć.Schodki mogły być w nocy oblodzone.- No i ta poręcz też jest koślawa jak diabli.- Bardzo tu niebezpiecznie.Mogła sobie połamać wszystkie kości.- Stara wredna suka musiała się poślizgnąć.- To tylko dowód na to, że Bóg cię zabierze, jeśli wcześniej nie zrobi tego diabeł.Ta rozmowa zdenerwowała Martina.Usiłując mnie odciągnąć, poślizgnął się na żwirze.Jeden z mężczyzn odwrócił się gwałtownie, a za nim inni.- Co wy tu robicie?Nie odpowiedzieliśmy - ani Martin, ani ja.- Nie macie tu nic do roboty.Jazda do domu.- My tylko przyszliśmy nad rzekę - odparłam.Jeden z mężczyzn chciał coś na to odpowiedzieć, ale zrezygnował.Wszyscy myśleliśmy o jednym - to już nie jest po prostu tylko rzeka.I nigdy nie będzie.Przez cały czas w jej wodach ginęli ludzie.Było wiadomo, że rzeka jednych wybierała na ofiary, a innych ignorowała.Mimo to wszyscy się do niej pchaliśmy, jakbyśmy chcieli się jej złożyć w ofierze.Ale śmierć Pani Słodkiej to było co innego.Pani Słodka się nie utopiła.Rzeka nie wybrała jej na chybił trafił jak innych.- Coś się tutaj wydarzyło i dzieci nie powinny tego oglądać - oświadczył jeden z mężczyzn.- A co tu jest do oglądania? - zapytałam, wiedząc tak samo jak on, że nic się tu właściwie nie zmieniło.Schody w dalszym ciągu trzeszczały, poręcz dalej się chwiała, a rzeka jak zwykle obojętnie toczyła wody.- Tam na dole może być krew albo i co innego - upierał się któryś z mężczyzn.-A to nie jest przeznaczone dla oczu dziecka.Miałam ochotę roześmiać się głośno.Gdybyście tylko wiedzieli, co te moje oczy widziały - pomyślałam.Cokolwiek jednak się na tych schodach czaiło - ja się tego nie bałam.Wiedziałam, że i tak byłby to drobiazg w porównaniu z tym, czego doświadczyłam choćby w ciągu ostatniej godziny.Nie ustąpiłam - stałam i nie ruszałam się z miejsca, a oni się na mnie gapili.Martin znów zaczął mnie ciągnąć za rękaw.- Chodź, idziemy.Tym razem dałam mu się namówić.Kiedy byliśmy już odpowiednio daleko, mniej więcej w połowie River Road, wyrzucił z siebie:- Czyś ty zwariowała? Co ty sobie wyobrażałaś?- No co? Mieliśmy takie samo prawo tam być jak oni.- Ale oni są dorośli, a my nie, więc jak mówią, żebyśmy szli do domu, to powinniśmy iść.Wiedziałam, że nad rzeką nic nie ma, ale chciałam się o tym przekonać.Chciałam zobaczyć miejsce, w którym umarła Pani Słodka.Zyskać pewność, że ona nie żyje.Martin szedł przodem, nadając szybkie tempo.Spieszyło mu się do domu.Wlokłam się za nim, wytężając pamięć i próbując odtworzyć wszystkie, nawet najdrobniejsze odgłosy tamtej nocy.Sprowadzały się do jednego, do słowa „śmierć”.- Pospiesz się - poganiał mnie Martin.- Jest zimno.Kiedy podniosłam wzrok, żeby mu odpowiedzieć, kątem oka pochwyciłam ruch.Ktoś odsunął zasłonę w oknie rudery, w której mieszkała stara kobieta.Mignął mi fragment jej twarzy.Obserwowała mężczyzn nad rzeką.- Popatrz, Marty - obróciłam go za ramię.- Na co?Kiedy spojrzałam ponownie, w oknie nie było już nikogo, a zasłona wróciła na swoje miejsce.- Widziałeś ją? Była tam, w oknie.–Kto? W jakim oknie?- No, ta kobieta, o której ci mówiłam.- No i co z tego? - Martin uwolnił ramię i ruszył naprzód.- Nie chcesz jej zobaczyć? Nie chcesz się przekonać, że jest prawdziwa?- Nie, chcę iść do domu.Poszedł, zostawiając mnie przed domem kobiety.Czekałam w nadziei, że zobaczę jeszcze jakiś inny znak czy ruch.Ale dom stał cichy i tajemniczy jak dawniej.Kiedy wróciliśmy do domu, matka była zajęta praniem.Kolejne części garderoby szorowała w zlewie.Zwykle trwało to godzinami, od rana aż do popołudnia.Nad każdą sztuką z osobna pastwiła się bezlitośnie: brała do ręki kostkę mydła i wcierała je w materiał, po czym namydloną sztukę zanurzała w wodzie, płukała i wyżymała, wyciskając z niej ostatnią kroplę wody.Matka sprawiała wrażenie, jakby zupełnie zapomniała o naszej obecności.Po prostu ani na chwilę nie przerywała prania.Reszta dnia wlokła się niemiłosiernie, godzina za godziną.Jedyną naszą rozrywką było słuchanie radia.Ale matka nie pozwalała nam go włączać w tygodniu, dlatego muzyka działała na nas jak balsam.Nie pamiętam, co robił Martin ani co ja robiłam.Pamiętam tylko przygniatający ciężar morderczego zmęczenia i fakt, że ojciec wrócił dopiero wów czas, kiedy szliśmy spać.Usłyszeliśmy, jak z kimś rozmawia, stojąc na stopniach domu, i dopiero wtedy matka wyciągnęła korek i wypuściła wodę ze zlewu.U jej stóp stał kosz pełen mokrej bielizny.- Powieś to, a ja tymczasem przygotuję kolację - poleciła mi.Byłam głodna i zmęczona, i miałam ochotę odmówić, ale nie śmiałam.Uniesienie przeładowanego kosza niemal przekraczało moje możliwości.Dźwignęłam go z najwyższym trudem, usiłując jednocześnie otworzyć drzwi.Ani Martin, ani matka nie zauważyli moich zmagań, toteż żadne z nich nie pospieszyło mi z pomocą.Ze strachu, że już po raz drugi nie zdołam dźwignąć kosza, nie postawiłam go na ziemi.Ale siła ciężkości była nieubłagana ‘¦ kosz zsuwał się wolno po moim brzuchu i kolanach, a ja rozpaczliwie czepiałam się palcami śliskiej gałki drzwi.Nagle, bez żadnego uprzedzenia, drzwi się otworzyły, uderzając w kosz i odrzucając mnie do tyłu.Ojciec w osłupieniu patrzył, kto się ośmiela blokować drzwi.Minęłam go i uginając się pod ciężarem kosza, wybiegłam na ulicę.Było już właściwie ciemno, za późno na to, żeby wieszać pranie.Bałam się, że mokra bielizna zamarznie i trzeba ją będzie zostawić na jeszcze jeden dzień, żeby rozmarzła.Po czymś takim tkanina już nigdy nie jest taka sama.Mróz i wiatr pozbawiają ją całej miękkości.Pod wieczór wiatr się wzmógł, szarpał sznurem i utrudniał wieszanie bielizny.Jeden ze spinaczy strzelił i wpadł mi w błoto, potem drugi.Będę musiała wytrzeć je o brzeg kosza - pomyślałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]