[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy sprawiedliwe? Ale¿tak! Jakbypo drodze trafia³em na pomoc w ustalaniu tych wszystkich zgodnoœci.Zrozumia³emte¿93szybko, ¿e co jest zgodne z duchem czasu, temu niewiele pomo¿e wielki aktywistaTroñc –ale ja tak! Bo cz³owiekowi mo¿e pomóc tylko inny cz³owiek, najlepiejsiedemnastoletni.ATroñców najlepiej pos³aæ gdzieœ, ¿eby po nich zosta³o wiele, wiele wakatów.Iprzestrzeñ!Postanowi³em odt¹d wszystko, co tylko mo¿na – spe³niæ.I to spe³niaæ sam.ZnaleŸæ jaknajwiêcej takich historii do po³owy gotowych, zgodnych z – –Pamiêæ mi siê pl¹cze.A nawet dziwnie zanika.Bo i ile to ju¿ minê³o lat? Jakdawnokomu w czym pomog³em? Kiedyœ by³, przyszed³ taki czas, ¿e zosta³bym chêtnie isam tak¹Gienk¹ L., t¹ jeszcze sprzed godziny czy minuty, w której zaczepi³ j¹ przyp³ocie pocz¹tkuj¹cydziennikarz – i ni¹ siê sta³em! Nie raz i nie dwa! Ale nie zaczepi³ mnie nikt ihistoriaspe³nieñ ju¿ wczeœniej okaza³a siê skoñczona.(Nie zauwa¿yliœcie pañstwo, ¿ehistorie w³asnejakoœ szybciej siê koñcz¹ ni¿ cudze?)„Musisz pamiêtaæ, kto to bêdzie czyta³!” – upomnia³ mnie póŸniej d³ugo ¿yczliwyprzyjaciel,w³aœnie gdy próbowa³em tych wszystkich przyczyn dociec.Napisa³em nowyreporta¿.Kreœli³em i pali³em kartkê po kartce, za rad¹ i na oczach ¿yczliwychprzyjació³.Liczy³emtylko na to, ¿e drgnie któremu powieka i rêka jego rêkê moj¹ zatrzyma.Wysz³o,¿e nienale¿y mi siê ¿aden gest.Coœ zgubi³o siê pewnie i z mojego opowiadanka oGience.Aleczy ci¹gle nie za ma³o konkretni my jeszcze, ¿eby umieæ broniæ niezale¿noœcitamtych cudzychmarzeñ?I czy trzeba a¿ wszystko straciæ, ¿eby móc, mieæ prawo lepiej zacz¹æ? W chmurzejestgêstoœæ, na ³¹ce jest sta³oœæ, i co do tego jest wiêcej?A zosta³o jeszcze:Przynieœæ odpowiedŸ temu miejscu, tej chwilce zapomnianej pod p³otem; odpowiedŸrównowart¹? za wszystko!Z Roñciem gdzie my teraz? Daleko, sami.Leœny zosta³ gdzieœ w swoim lesie alboju¿ wdomu.Autobus nam podziêkowa³, stoi i odpoczywa sobie.Naczelnik nie zastany,„panKonstanty wyszed³ w teren”.Pierwszy dzieñ po niedzieli, musi suszyæ, wyjaœniaProñcio.– To do Popularnej zajdziemy?Proñcio zgani³ mnie spojrzeniem, za naiwnoœæ.– Musia³by dawno po¿egnaæ siê z w³adz¹, jakby siê tak pokazywa³!Byliœmy w drodze, Roñc nie tylko dziœ nowy, ale i stary ju¿, wa¿ny gospodarz,prowadzido zabytków, które stanê³y tam, gdzie pamiêta³em tylko gruz i pustkê, a terazza podwójnymogrodzeniem internatu i szko³y rolniczej: ukrywa siê tu dzisiaj muzeum, i tomuzeumsztuki.Z napisem „Z powodu braku chêtnych do zwiedzania zamkniête”.Roñc niezna³ tunikogo, choæ wypada³oby, ¿eby wrota goœciowi otworzyæ, ale nie wiem, czyby muniezbrak³o argumentu: po co? Stamt¹d, gdzie spodziewaliœmy siê widzieæ stare alboi œwiêteobrazy w kaplicy, dolatywa³y krzyki graj¹cych w pi³kê, klasztor dawa³ ch³opcomprzytu³ekna czas wolny.Tylko z góry schodów spogl¹da³a na nas prze³o¿ona jak naodchodz¹ce odpowo³ania nowicjuszki: z wyrzutem.Wyrzut by³ wieczny, powtarza³o go lustro naprzeciwleg³ejœcianie, a w dole ostatni jego cieñ migota³ na twarzy Roñca.O dziwo, Roñcbliskiwyrzutów sumienia!– I co z tego wysz³o! Pomieszanie z popl¹taniem! U nas to nigdy nie umieliwycofaæ siêz nies³usznych decyzji! Dlatego nie mog³em zostaæ d³u¿ej na ¿adnym stanowisku –powiada.Dobra szko³a.Krytyka i samokrytyka, a brzmi jak jedno.– Nie mog³em ju¿ i patrzeæ na to! – wyraŸnie wykorzysta³ Roñcio moje milczenie.Przezten brak oporu zajmie mój teren, zaraz mnie ca³kiem zlekcewa¿y, gotów za mnieprzybraæminê Przebieg³ego, jak¹ by to on mia³, gdyby tu przyjecha³ sobie i zwiedza³, aja mu pokazujêzaniedbanie!Ju¿ niezale¿ny jest, wiêc mówi teraz i za siebie, jak¹ to on by kiedyœ, gdybygo naprawdêdopuœcili, prowadzi³ politykê, st¹d w³aœnie i naprzód, ¿adnym by tam zakonnikomczyzakonnicom nie musia³ niczego oddawaæ, bo co ju¿ raz zabrane, rozumiesz? a jaknie, toniechby i z w³asnych pieniêdzy odbudowali to, czego teraz po prostu nie ma komupokazaæ,nikomu niepotrzebne itd., krok naprzód i krok wstecz to zreszt¹ bardzo dobrataktyka,nie ¿eby zaraz tê formu³ê poprawiaæ – mówi – ale trzeba naprzód iœæ, a wsteczliczyæ dok³adniej,i kto to powiedzia³, te¿ trzeba pamiêtaæ! – Mówi i mówi, a widaæ nie pamiêtanawet,co zobaczy³, ale liczy na to, ¿e ja akurat doceniê, ¿e on wie, co nale¿y!– A pañstwo za te pieni¹dze, co tu wyda³o co ma? – wreszcie koñczy.– Ca³kiem przyzwoit¹ szko³ê! – odpowiadam.Ale w zm¹conym jego spojrzeniuwidzê,od jak dalekich oderwa³em go czasów i mo¿liwoœci.Czy myœla³by i beze mniejeszcze otamtej karierze? Str¹cenie uwagi, które mu uczyni³em, wyda³o mi siê jednak zabolesne.A przed nami defilowa³a ju¿ rzeka, bo szliœmy po drewnianym, niepewnym mostku,w¹skim,ale iœæ siê da³o.mija³a siê z nami wylewiœcie, z fantazyjnymi zakosami,tworz¹c wysepkê,tak obiegaj¹c drogê.Poœród sitowia i wyleg³ych suchych traw ci¹gnê³a nas zsob¹ wtematy nowe i bardzo ju¿ przesz³e, jak to rzeka: sama porz¹dkuje plan ikierunek obmywania.Zmiany dziejowe tu dochodz¹ i jeœli nie okazuj¹ siê œmieszne, Patroñcio coœ onichwie, wiêc teraz i o przesz³oœci mówi.– Tu by³y kiedyœ jesiotry, jeszcze do dziewiêæsetnego roku tak wielkie, ¿ekawiorem,tym czarnym, najdro¿szym, karmiono œwinie.Ch³opi je ³apali, ¿eby ikrê wyciskaæz ¿ywych.– Zdarza³o siê, ¿e takiemu ch³opu ryba nieraz ogonem i po³ama³a nogi.Takieby³y wielkiei silne.– A d³ugoœci to mia³y ze trzy metry!– No, mo¿e jak na pó³ szerokoœci tej drogi?!– Niech bêdzie i na pó³! – poprawia siê Roñc.Ju¿ mu wierzê.Nie ma to jakprzyznanieracji komuœ, kto jej tak bardzo potrzebuje.A co przyroda sama wyhoduje, niechbêdziejeszcze wielkie i silne.Doszliœmy do wspólnego tematu!Nie wiem, czy zwróci³ na to uwagê.A gdy weszliœmy w las, piersiówka zgodêpoprawia³a,wychylaliœmy po drodze, za nieobecnoœæ naczelnika, no i dobrze.Wtargnêliœmy a¿na cmentarz, dziwny, prawos³awny i rzymskokatolicki; prawos³awni le¿eli jakoœodwrotnie,bo po lewej.Bóg ich mo¿e sobie wybra³, ale tu le¿¹ po lewej stronie.Uszeregowaniprzez ludzi, którzy przecie¿ patrz¹ z przeciwnej strony.A¿ doszli tutaj jednii drudzy do porz¹dku,o którym niejeden z nich marzy³ przez cale ¿ycie.Id¹c na lewo i na prawo.ZLitwypolskiej, bywa³o, przechodzili na stronê rusk¹ i pod cyrylicê.Wypadkówodwrotnychcmentarz ostatnio nie notuje.Namyœlamy siê nad tym w lesie, bo mamy czas, bêdziemy tu jeszcze wracaæ.Wielkopolanin,leœny, te¿ wraca³ z frontu i zosta³ przy swojej Bia³orusince
[ Pobierz całość w formacie PDF ]