[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– S¹dzê, ¿e gra by³a warta œwieczki!– Nie rozumiem.– Da Silva jest tu g³Ã³wn¹ sprê¿yn¹.Limowie to tylko marionetki w jego rêkach.Rozumieszteraz?By³em zaskoczony jej s³owami.Sposób, w jaki je wypowiedzia³a, wskazywa³, i¿jest zpewnoœci¹ trzeŸwa.– Nie rozumiem, o czym ty mówisz.Przecie¿ sprawa testamentu Bragi.– To tylko pretekst – przerwa³a mi w pó³ zdania.– Tu nie chodzi bynajmniej osprawêœmierci Bragi, o testament czy w ogóle dojœcie do prawdy.To jest gra oznacznie powa¿niejsz¹stawkê.Nie wiem jeszcze, o co, ale czujê to przez skórê.Dla da Silvy celematakujest Instytut.Nawet osoba Bonnarda nie jest tu wa¿na, choæ to z pewnoœci¹najgroŸniejszyprzeciwnik.Zreszt¹ prawdopodobnie da Silva nie dzia³a na w³asn¹ rêkê.Czymo¿esz mipowiedzieæ, kto jest w³aœcicielem tutejszych plantacji?– Jakaœ spó³ka akcyjna czy koncern.– Musisz siê dowiedzieæ dok³adnie.To bardzo wa¿ne.I radzê ci byæostro¿niejszym.Nie anga¿uj siê zbytnio w tê aferê.– Przera¿asz mnie – powiedzia³em szczerze.– Sk¹d te podejrzenia? Co ci mówi³da Silva?– Próbowa³ wyci¹gn¹æ ze mnie, co wiem o neurodynie.Muszê przyznaæ, robi³ to wsposóbarcyzrêczny.– Co mu powiedzia³aœ?– Wszystko to.co wiadomo oficjalnie.Zreszt¹, mówi¹c szczerze, wiem samaniewielewiêcej od niego, a mo¿e i mniej.Pozostawi³am go jednak w mniemaniu, ¿e mogêbyæ dlaniego niez³ym Ÿród³em informacji.– Nie spodziewa³em siê po tobie, abyœ by³a zdolna do takiej gry.Myœla³em, ¿eci zawróci³w g³owie.– Bêdê musia³a jak najprêdzej zobaczyæ siê z Bonnardem.Gdyby nie to, ¿eInstytut jestpod obserwacj¹, zawióz³byœ mnie tam jeszcze dziœ.– Nie ¿¹daj ode mnie, abym by³ nielojalny wobec Limów.Oni mi ufaj¹.Najpierwmusia³bymoficjalnie zrezygnowaæ.– Wykluczone.Od razu wiedzieliby, o co chodzi.Teraz nie mo¿esz siê wycofaæ.Niechmyœl¹, ¿e pracujesz dla nich.Musisz byæ tylko ostro¿ny.– ¯¹dasz ode mnie za wiele.To wbrew etyce zawodowej.Nie nale¿ê do ludzi,którzy.– Rozumiem– przerwa³a pospiesznie.– Niech i tak bêdzie.Nie wymagam od ciebienielojalnoœci wobec Limów.B¹dŸ tylko czujny.– Czy ty nie przesadzasz? Có¿ z tego, ¿e pyta³ o neurodynê? Ka¿dy mo¿e siêinteresowaæ.– Pamiêtasz pocz¹tek puczu generalskiego przeciw Dartesowi? To jest w³aœnie ówpu³kownikda Silva.– Ten, który próbowa³ aresztowaæ Dartesa?!Maszyna wspina³a siê teraz w górê, po drodze biegn¹cej wzd³u¿ zbocza wzgórzawœródzabudowañ osiedla.– Jesteœ niebezpieczn¹ kobiet¹ – powiedzia³em z uznaniem.– Powinieneœ ju¿ dawno o tym wiedzieæ.Plac przed koœcio³em by³ opustosza³y.Mieszkañcyosady wczeœnie chodzili spaæ.Zaledwie w jednym oknie – w domu sklepikarza –pali³o siê œwiat³o.Zaparkowa³em wóz przy studni, tak jak radzi³ da Silva.Ksiê¿yc oœwietla³ jasnoschodyi bia³¹ fasadê koœcio³a.Jedynie z prawej strony kilka niewysokich drzewrzuca³o postrzêpionekrótkie cienie.– A jeœli Mario jeszcze jest tu gdzieœ w pobli¿u? – powiedzia³a szeptemKatarzyna.–Jeœli nas zobaczy albo ju¿ widzi.– Trudno.Nie bêdziemy siê ukrywaæ.Wokó³ panowa³a cisza m¹cona tylko dalekimujadaniem psów.Weszliœmy po schodach na górê i stanêliœmy przed boczn¹ bram¹.Nacisn¹³emklamkê.Drzwi otwar³y siê z nieprzyjemnym zgrzytem zawiasów.Pogr¹¿ony w ciemnoœciach ogród nie sprawia³ zbyt mi³ego wra¿enia.Wydawa³o misiê,¿e za ka¿dym drzewem czy krzakiem dostrzegam jak¹œ czaj¹c¹ siê postaæ.To samomusia³aodczuwaæ Katarzyna, bo przytuli³a siê do mnie i tak szliœmy w milczeniu,wypatruj¹ckoñca tej wêdrówki.Nareszcie minêliœmy wypalone œciany plebanii i w g³êbibocznej aleidostrzegliœmy œwiat³a domku Alberdiego.W pokoju pali³a siê lampa, rzucaj¹ca jasn¹ smugê na rabaty pod oknem ipobliskiekrzewy.Ale od strony ganku panowa³ mrok, rozjaœniany tylko s³abym odblaskiemœwiat³aw okienku nad drzwiami.Z wnêtrza domku nie dochodzi³ ¿aden dŸwiêk.– Mo¿e Maria jeszcze nie ma – powiedzia³a szeptem Katarzyna.– S¹dzisz, ¿e powinniœmy poczekaæ?– Chyba nie ma sensu.Gdyby nas zobaczy³.Wszed³em na ganek i zapuka³em ostro¿nie.Za drzwiami panowa³a cisza.– Mo¿e nie dos³yszeli.Zapukaj g³oœniej.G³uchy odg³os pukania rozszed³ siêdaleko poparku.Ale i tym razem we wnêtrzu domku nic siê nie poruszy³o.Jeœli Mario niezd¹¿y³jeszcze tutaj dotrzeæ i by³ gdzieœ w pobli¿u, pukanie mog³o niepotrzebnie gozaalarmowaæ.Po³o¿y³em d³oñ na klamce i nacisn¹³em.Drzwi ust¹pi³y.– Czy mo¿na? – zapyta³em, zatrzymuj¹c siê w progu, lecz odpowiedzia³a mi tylkocisza.Przeszed³em przez ciemn¹ sionkê i stan¹³em w drzwiach pokoju.By³ pusty.Nabiurku,obok otwartej ksi¹¿ki, sta³a szklanka z herbat¹.Podszed³em do biurka idotkn¹³em szklanki.By³a jeszcze ciep³a.– No i.– us³ysza³em za sob¹ g³os Katarzyny.– Alberdi musia³ wyjœæ przed kilku lub kilkunastu minutami.– Mo¿e go wezwano nagle do chorego.– Mo¿e.Albo te¿.wyszed³ z Mar³em.– Nie widaæ, aby ch³opiec tu by³.Katarzyna zastanawia³a siê.– Musimy poczekaæ – podjê³a po chwili.– Ale sytuacja trochê siê skomplikowa³a.Gdybyœmy obu zastali w domu, sprawa by³aby rozwi¹zana, a tak.Czekaæ tu wpokoju?Mo¿e to wygl¹daæ na zasadzkê.Czekaæ przed domem? Nie ma sensu.Wracaæ? Jeszczegorzej.Tak Ÿle i tak niedobrze.– Przede wszystkim czy rzeczywiœcie nale¿y siê obawiaæ, i¿ Mario na mój widokgotówznów siê ulotniæ?– Nie wiem, ale trzeba siê z tym liczyæ.W tej chwili przyszed³ mi do g³owynowy pomys³.– A co powiesz na tak¹ propozycjê: pozostaniemy tu oboje, ale w pewnym momenciepojawisz siê na scenie tylko ty.Powiedzmy poczekasz na ganku i jak ichzobaczysz, wyjdzieszim naprzeciw.Gdy Mario ciê pozna, sprawa za³atwiona.– Myœlisz, ¿e oni siê ju¿ spotkali?– Bardzo mo¿liwe, ¿e s¹ w tej chwili na cmentarzu.– Teraz? W nocy?– Dziœ przypada rocznica œmierci Josego Bragi.Mario chce odwiedziæ grób ojca.Wdzieñ to mo¿e byæ ryzykowne.Lampê zapalon¹ zostawili po to, aby ludzie daSilvy myœleli,¿e ksi¹dz w domu.Zosta³em sam.Usiad³em w fotelu i siêgn¹³em machinalnie po le¿¹c¹ na biurkuksi¹¿kê.By³o to jakieœ dzie³o filozoficzne pe³ne o³Ã³wkowych podkreœleñ i dopisków namarginesie.Od³o¿y³em ksi¹¿kê i spojrza³em odruchowo w kierunku okna.W tej chwiliuœwiadomi³emsobie, ¿e siedz¹c przy biurku jestem z pewnoœci¹ dobrze widoczny z zewn¹trz.Wsta³em wiêc i wyszed³em do sionki.Poprzez zamkniête drzwi nie dobiega³ ¿adenszmer.Ws³ucha³em siê w ciszê, próbuj¹c na pró¿no wy³owiæ z niej choæbynajs³abszy sygna³obecnoœci Katarzyny.Tak up³ynê³a minuta, mo¿e dwie.Na prawo od wejœcia, obok jedynego w sionceokna,znajdowa³ siê wiejski piec kuchenny, w rogu prymitywna umywalnia.Na lewodostrzeg³emmaleñkie uchylone drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]