[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To „proszê” jest dla mnie pewnym zaskoczeniem.Mo¿e ju¿skomunikowalisiê z Prattem?Idê za stra¿nikiem i zaczynam czuæ siê trochê pewniej, chocia¿ drugi depcze mipo piêtach.Za drzwiami obszerny, jasno oœwietlony hall ze stanowiskiem dyspozytorskimpoœrodku.Dziesiêæ wind, po piêæ z ka¿dej strony sali.Trzy kamery telewizyjne podsufitem – jedna znich wyraŸnie œledzi ka¿dy mój ruch.Pod³oga hallu wy³o¿ona miêkkim chodnikiem,t³umi¹cymodg³os kroków.Nigdy bym nie uwierzy³a, i¿ tak mo¿e wygl¹daæ wejœcie dowiêzieniaœledczego.138Stra¿nicy widocznie ju¿ wczeœniej otrzymali dok³adne instrukcje, gdzie maj¹mnie zaprowadziæ,gdy¿ w ogóle nie zatrzymujemy siê w hallu.Wchodzimy do windy i zje¿d¿amy dwapiêtra w dó³.Znów wzrasta we mnie niepokój.Na dole przed drzwiami windy czeka ju¿ na mnie jakaœ kobieta w bia³ym fartuchuszpitalnym,narzuconym na mundur s³u¿by wiêziennej.Przez ramiê ma przewieszon¹ niedu¿¹,czarn¹torbê.Nie wygl¹da na lekarkê, raczej higienistkê.Niezbyt wysoka, lecz silniezbudowana,o trudnym do okreœlenia wieku – równie dobrze mo¿e mieæ lat trzydzieœci jakponad czterdzieœci.Mimo piêknych, wysoko zaczesanych, jasno blond w³osów i doœæ regularnych rysówma coœ mêskiego w twarzy.Nie podoba mi siê ta baba.Przypomina mi pannê Dawson – moj¹ pierwsz¹nauczycielkê,bardzo sztywn¹ i wymagaj¹c¹, której ba³am siê panicznie.Stra¿nicy przekazuj¹ mnie swej kole¿ance i wracaj¹ do windy.Pozostajê sam nasam z„pann¹ Dawson” i nie powiem, aby mnie to zachwyca³o.– ChodŸ! – uderza mnie wierzchem d³oni lekko w ramiê, wskazuj¹c kierunek.Idziemy d³ugim korytarzem.Taki sam miêkki chodnik, na zakrêcie na wysiêgnikachdwiekamery telewizyjne, wywietrzniki klimatyzacyjne, szereg drzwi z numeracj¹.Nies¹ to chybacele – raczej laboratoria i pokoje urzêdników.Zza niektórych dochodz¹ mniezreszt¹ odg³osyjakichœ pracuj¹cych urz¹dzeñ elektrycznych, a tak¿e – w jednym przypadku – stukmaszynydo pisania.Wszystko to przypomina raczej zaplecze administracyjno-technicznesanatoriumni¿ wiêzienie œledcze.Zatrzymujemy siê przed drzwiami oznaczonymi liczb¹ „233”.Kilka metrów dalej, wg³êbikorytarza, na fotelach stoj¹cych pod œcian¹ siedzi kilku stra¿ników.„Dawsonka” otwiera drzwi i ka¿e mi wejœæ do œrodka.Pokój jest du¿y, jasnooœwietlony iprawie pusty.Jedyne meble – to biurko z obrotowym krzes³em i wysoki drewnianysto³ekbarowy.Sto³ek stoi na œrodku pod³ogi pokrytej jak¹œ mas¹ plastyczn¹, w miejscuoznaczonymko³em.Biurko niedaleko drzwi, niemal w rogu pokoju, ustawione tak, i¿ siedz¹cyza nim maprzed sob¹ sto³ek, w odleg³oœci oko³o dwóch metrów.Na blacie biurka ¿adnychprzedmiotów.Nie widzê nawet telefonu, ale mo¿e byæ ukryty gdzieœ w szufladzie.Biel œcian, sufitu i pod³ogi stwarza wra¿enie raczej sali operacyjnej ni¿pokoju biurowego.– Zdejmij zegarek! Wszystko co masz w kieszeniach wyjmij i po³Ã³¿ na biurku!Równie¿spinki i szpilki z w³osów! – rozkazuje umundurowane babsko i przypomina mi siêpodobnascena w naszej klasie z autentyczn¹ pann¹ Dawson.– Rozczaruje siê pani – mówiê, staraj¹c siê zachowywaæ jak najpewniej.– Mamtylko przysobie grzebyk i chusteczkê do nosa.Babsko zachowuje siê jednak ca³kowicie obojêtnie, czekaj¹c cierpliwie a¿opró¿niê kieszenie.Potem, gdy chusteczka le¿y ju¿ na biurku, bierze j¹ za róg dwoma palcami istrzepujew powietrzu.Patrzê i nogi uginaj¹ siê pode mn¹.Z chusteczki wypada na pod³ogê zgnieciona wkulkêpapierowa serwetka.Oto z³oœliwoœæ przedmiotów martwych.Oczywiœcie, „Dawsonka” ju¿ dostrzeg³a, ¿e coœ wypad³o z chusteczki.Nachylasiê, podnosigryps, rozprostowuje bibu³kê, ale nie czyta.Twarz jej jest nadal martwa.Bezs³owa otwieratorbê, wyjmuje foliow¹ kopertê i umieszcza w niej serwetkê.– Rewizja szczegó³owa! – oœwiadcza, patrz¹c na mnie zimno.Unoszê rêce nad g³owê, przygotowuj¹c siê psychicznie do nieprzyjemnego zabieguobmacywania,ale babsko stoi nadal przy biurku i nie rusza siê z miejsca.– No, na co czekasz? – odzywa siê po chwili znudzonym tonem.– Rozbieraj siê!Opuszczam wolno rêce.Tego obawia³am siê najbardziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]