[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kto wtargnął?- Ludzie nie tyle rozsądni, ile podejrzliwi.- Chociaż powiedziała to z całą zawziętością, potrafiła się uśmiechnąć do niego.- Szukają jakiejś kobiety w związku z tym zabójstwem.Dopiero teraz Guardiola zobaczył Palazana.Odkłonił mu się, ale w dalszym ciągu rozmawiał z Frankie.- Tutaj? - Był rozbawiony.- Wszędzie i u wszystkich - wtrącił się Palazan.¦Musimy ją znaleźć, a to za sobą pociąga konieczność stosowania drastycznych środków.- Powiedz mu - rzekła Frankie - że jedyna dziewczyna pod tym dachem to Josefa.Tobie może on uwierzy.Guardiola zmarszczył brwi.- Ale kim właściwie jest ta kobieta, której szukacie?- Niejaka Anna Meunier.Do niedawna zamieszkała w Las Gaviotas.- Palazan zobaczył zdumienie ich obojga.- Jej partner już siedzi.Poszukiwana jest pod tym samym zarzutem.- Morderstwa?- W rzeczy samej.Guardiola zerknął na Frankie.- Bzdura!- Zechce pan to wytłumaczyć.- Widziałem ją wczoraj wieczorem.- Czego to dowodzi?Buty strażnika dudniły nad sufitem.- Zrobiło się pewne zamieszanie na jarmarku.- Pokrótce Guardiola opowiedział, jak to się stało.- Ona nie wiedziała, że on.Snyder.zarezerwował miejsce w samolocie.Wręcz osłupiała, kiedy jej dałem ten bilet.- Powtarzam, seńor.Czego to dowodzi?- Czego dowodzi? Niczego.Ale myślałem, że to chyba da komuś ze zdrowym rozsądkiem pewne pole do domysłów.Ona z pewnością nie zachowywała się, jak osoba świadomie mająca jakikolwiek związek z morderstwem.tyle mogę powiedzieć.Palazan wyniośle zauważył:- Bo ma pan oczywiście doświadczenie z takimi osobami?- Ogromne.Dwa razy na tydzień punkt o piątej, kiedy trąbki słychać na arenie.Kapitan poczerwieniał znowu.Miał chęć kopnąć się za to.Strażnik tymczasem skończył plątać się po pokojach na górze i z pobrzękiwaniem wrócił do sieni.Palazan już sobie nie zawracał głowy pytaniem go o rezultat, tylko Frankie powiedziała kwaśno:- Nie ma tam nikogo? To fatalnie.Zbyt wiele porażek odniósł Palazan w ciągu jednego dnia, żeby tę ostatnią przyjąć bez pożegnalnego wystrzału.W drzwiach odwrócił się nagle pragnąc jeszcze raz zranić jak najboleśniej tę szydzącą z niego grubą kobietę.Miał przecież wszelkie prawo wejść do jej domu.Bywał w willach większych, bardziej okazałych niż ta i czuł się tam jak u siebie.On, kapitan Palazan, to nie chłop, nie toreador wyciągnięty z rynsztoka.We wsi nikt nie ośmieliłby się go lekceważyć.- Podziwiam pańską wierność, seńor - rzekł do Guardioli.- Ale wydaje mi się, że już teraz mógłby pan sobie wybrać coś lepszego.- Unosząc kącik ust zatrzymał wzrok na Frankie.- Coś chyba znacznie lepszego.Nie spodziewał się tego ciosu.Pięść Guardioli opadła mu ciężko na usta.Zakołysał głową i zachwiał się: kapelusz mu zleciał, rozerwany rzemyk spod brody śmiesznie potargał włosy.- Jazda stąd!Oszołomiony pochylił się odruchowo, nie zdążył jednak podnieść kapelusza, który Guardiola kopniakiem odrzucił mu sprzed nosa za próg.Strażnik gapił się zdumiony: coś niesłychanego.Kapitan spróbował powiedzieć: „To jeszcze nie koniec”, cóż, kiedy z ust zdrętwiałych i zaczynających już puchnąć nie dobyło się ani jedno słowo.- Jazda stąd! - rozkazał raz jeszcze Guardiola ze wściekłością wypychając ich za drzwi.- Obaj! - Za trzasnął drzwi i oparł się o nie.- Skurwysyn - syknął przez zęby - plugawy skurwysyn!Dało się słyszeć jakieś mamrotanie pod drzwiami, a potem kroki, gdy tamci odchodzili, ale w sieni panowała cisza.Guardiola spojrzał na Frankie.Stała bez ruchu.Oczy miała przymknięte, policzki mokre od łez.Ogarnęło go bezmierne wzruszenie.- Frankie - szepnął.Podszedł do niej, wziął ją w ramiona.- Frankie - powtórzył tkliwie.Przytulili się do siebie.Dużo czasu minęło od chwili, gdy po raz pierwszy stali tu tak przytuleni, i od dawna silne jego objęcia były nie dla niej.Teraz mogła upajać się tą siłą znów, w udręce jednak, raptownie, nieoczekiwanie.- On miał rację - załkała.Szepnął coś, nie umiejąc znaleźć słów, które by jej nie sprawiły przykrości.- Miał rację.- Nie powinnaś tak mówić.Przytulona do niego płakała cicho, ale już łez nie powstrzymywała odsłaniając wreszcie tę pustynię w swoim sercu, te lęki, tę samotność.Ujawniło się to w pełnym świetle.W sposób już nieodwracalny.Ważne jest jedynie to, że on ma żyć dalej, legendy mogą zaczekać, pomniki, mity.Kolumb tak samo wylądował w Quepos, jak Maryja Panna ukazała się w Zumaya, a Cesar Guardiola to człowiek z krwi i kości, namacalny, rzeczywisty - tygiel, w który ona wlała już wszystko, co wie o sobie.- Frankie - powiedział Guardiola przyjmując do wiadomości więź między nimi, głaszcząc ją po rozdygotanych ramionach jak syn.Rozdział dwudziesty piątyNietoperze latały w gęstniejącym mroku chyże, błędne i nieobliczalne, jak puszczane w powietrze papierowe strzały.Na nabrzeżu przy pustych kramach targu rybnego kilku chłopców zabawiało się łapaniem ich w locie.Mieli do tego płytkie siatki z czarnej tkaniny, umocowane na końcach długich bambusów.Dwukrotnie, gdy Loader patrzył na nich z mola, jak biegając i wrzeszcząc wymachują tymi siatkami, polowanie się udało.Z początku myślał, że później wypuszczają schwytane nietoperze tak, jak rybę puszcza się do wody po zabawie, jaką jest jej złowienie, ale oni za pierwszym i za drugim razem gromadzili się podnieceni wokół szczęśliwego łowcy i długo się z czegoś śmieli.Zaciekawiło go to, więc po schwytaniu trzeciego nietoperza zeszedł do nich z mola, na nabrzeże.Podchodząc zobaczył płomyczek zapałki.Znacznie wyższy od tej całej rozchichotanej zbitej gromady, zobaczył, że z pyszczka oszołomionego nietoperza sterczy zapalony papieros.Widoczny był tylko czarny psi łepek biednego stworzonka.Reszta ginęła w kościstej pięści chłopca, który stał pośrodku.- Masz, ty wstrętny.Porządnie się zaciągnij, głęboko Mały łepek kołysał się jak po pijanemu z boku na bok i łzy ciekły z maleńkich guziczków oczu.Chłopcy ze śmiechem wpychali nietoperzowi w pyszczek z powrotem mokry koniec papierosa, gdy tylko zaczynał się wyślizgiwać.- Pepe, patrz on wygląda jak twój wujek - któryś zażartował.Ten pośrodku zauważył Loadera i podniósł rękę z nietoperzem jeszcze wyżej, uśmiechając się zwycięsko, bezwstydnie.- Nietoperz, seńor.Wstrętny stary nietoperz teraz żałuje za swoje grzechy.Loader odwrócił się - zrobiło mu się mdło.Przestąpił leżący na ziemi bambus i odszedł z echem ich chichotów jeszcze brzmiącym mu w uszach.Coraz niklejsze światło dnia wokoło było naładowane złem.Quepos stało się nagle siedliskiem czegoś zasługującego tylko na pogardę: siedliskiem ludzi zezwierzęconych, ludzi małodusznych i okrutnych.Mało tego.Wydawało mu się niemal, że jest tu przy nim Catherine i tak samo potępia to, co przed chwilą widział: „Dlaczego tu przyjechałeś, Simon? Jak możesz tu wytrzymać? Myślałam, że chciałeś znaleźć spokój ducha.”A przecież samo to wrażenie, że ona jest obecna, przekreśliło całą słuszność jej postawy, jaką sobie wyobrażał.Gniew pełen sprzecznych uczuć go ogarnął - jak zawsze dawniej w życiu rzeczywistym, gdy ona wykorzystywała swe szczególne awersje po to, by postawić na swoim.Znów tak jak dawniej zamknął się przed nią, uparty, zbywający ją krótko w obawie, by przymilaniem się nie skłoniła go do jakiejś kapitulacji.Ukrył się w Quepos w jednym tylko jedynym celu, a jednak nie może uciec od niej.Nawet tutaj ona ma sposoby gmatwania wszystkiego, udowadniania, że została mylnie osądzona.Od chwili gdy ksiądz Maura zadecydował, że nie może pozostać obojętny wobec sprawy Anny Meunier, popołudnie dłużyło się niemożliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]