[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak SylviiPotter nie by³o tam miêdzy osiemnast¹ o dziewiêtnast¹.Cofn¹³ siê o krok.- Ty tam by³eœ, Lonnie.Uœmiechn¹³ siê krzywo i pokrêci³ g³ow¹, próbuj¹c zyskaæ trochê czasu.- To kupa bzdur.Hej, chwileczkê.- Uœmiech zgas³, gdy Lonnie uda³zaskoczonego i ura¿onego.- Daj spokój, Luce, chyba nie wierzysz, ¿e ja.Lucy w koñcu odwróci³a siê do niego.Wci¹¿ nic nie mówi³a.Lonnie wskaza³ mniepalcem.- Chyba nie wierzysz temu facetowi, co? On jest.- Kim jestem?Nie odpowiedzia³.Lucy tylko na niego patrzy³a.Nie odezwa³a siê s³owem.Tylkopatrzy³a na niego, a¿ zacz¹³ traciæ kontenans.W koñcu osun¹³ siê na krzes³o.- Niech to szlag.Czekaliœmy.Spuœci³ g³owê.- Nie rozumiecie.- No to nam wyt³umacz - zachêci³em go.Spojrza³ na Lucy.- Naprawdê wierzysz temu facetowi? - Zapyta³.- O wiele bardziej ni¿ tobie - odpar³a.- Nie robi³bym tego.Ten facet to z³e wieœci, Luce.- Dziêki za p³omienn¹ rekomendacjê - powiedzia³em.- A teraz powiedz, dlaczegowys³a³eœ Lucy ten tekst?Zacz¹³ bawiæ siê kolczykiem.- Nic nie muszê panu mówiæ.- Ale¿ musisz.Jestem prokuratorem okrêgowym.- I co z tego?- To, Lonnie, ¿e mogê ciê aresztowaæ za nêkanie.- Nie mo¿e pan.Przede wszystkim nie udowodni pan, ¿e coœ wys³a³em.- W³aœnie, ¿e udowodniê.S¹dzisz, ¿e znasz siê na komputerach i zapewne takjest w pewnym ograniczonym zakresie wystarczaj¹cym, by robiæ wra¿enie nakole¿ankach.Natomiast w moim biurze pracuj¹ eksperci, którzy s¹ doskonalewyszkolonymi zawodowcami.Ju¿ wiemy, ¿e ty wys³a³eœ te pliki.Mamy dowód.Zastanowi³ siê, nie wiedz¹c, czy nadal zaprzeczaæ, czy spróbowaæ czegoœ innego.Wybra³ to drugie.- I co z tego? Nawet jeœli ja je wys³a³em, co to za nêkanie? Od kiedy jestnielegalne wysy³anie opowiadañ profesorom college'u?Mia³ racjê.- Dopilnujê, ¿eby ciê zwolniono - powiedzia³a Lucy.- Mo¿e tak, mo¿e nie.A skoro o tym mowa, Luce, to chyba mia³abyœ wiêcej dowyjaœnienia ni¿ ja.To ty nak³ama³aœ w swoim ¿yciorysie.Ty zmieni³aœ nazwisko,¿eby ukryæ swoj¹ przesz³oœæ.Lonniemu spodoba³ siê ten argument.Wyprostowa³ siê, skrzy¿owa³ rêce na piersii zrobi³ zadowolon¹ minê.Mia³em ochotê r¹bn¹æ go w nos.Lucy wci¹¿ na niegopatrzy³a.Nie potrafi³ spojrzeæ jej w oczy.Wycofa³em siê na moment, ustêpuj¹cjej miejsca.- Myœla³am, ¿e jesteœmy przyjació³mi - powiedzia³a.- Jesteœmy.- Tak?Pokrêci³ g³ow¹.- Nie rozumiesz.- No to mi wyjaœnij.Lonnie znów zacz¹³ siê bawiæ kolczykiem.- Nie przy nim.- Przy nim, Lonnie.To tyle, jeœli chodzi o ustêpowanie miejsca.Klepn¹³em go w ramiê.- Teraz jestem twoim najlepszym kumplem.Wiesz dlaczego?- Nie.- Poniewa¿ jestem wp³ywowym i wkurzonym funkcjonariuszem wymiarusprawiedliwoœci.I za³o¿ê siê, ¿e kiedy moi inspektorzy zaczn¹ kopaæ, coœ otobie wykopi¹.- Nie ma mowy.- Jest - zapewni³em.- Mam ci podaæ przyk³ad?Milcza³.Pokaza³em mu mojego palmtopa.- Tu jest rejestr twoich przestêpstw.Mam go odczytaæ?Cwany uœmieszek znik³.- Mam tu je wszystkie, przyjacielu.Nawet sprawy, które zosta³y zamkniête.W³aœnie to mia³em na myœli, mówi¹c, ¿e jestem wp³ywowym i wkurzonymprzedstawicielem prawa.Mogê ciê za³atwiæ na wiele sposobów.Dlatego skoñcz ztymi bzdurami i powiedz mi, dlaczego wys³a³eœ te pliki.Napotka³em spojrzenie Lucy.Nieznacznie skinê³a g³ow¹.Mo¿e zrozumia³a.Przedprzyjœciem Lonniego omówiliœmy strategiê.Gdyby zosta³a z nim sam na sam,Lonnie znów sta³by siê sob¹ - k³ama³by, opowiada³ bajeczki, kluczy³, krêci³ ipróbowa³ wykorzystaæ ³¹cz¹c¹ ich przyjaŸñ.Zna³em ten typ.Móg³ zgrywaæ luzaka,dobrego kumpla, próbowaæ czarowaæ tym krzywym uœmiechem, ale przyparty do muru,taki facet jak Lonnie zawsze pêka.I przewa¿nie szybciej wydobêdzie siê z niegoprawdê, przyciskaj¹c go, ni¿ próbuj¹c odwo³ywaæ siê do dobrych cech jegocharakteru.Teraz spojrza³ na Lucy.- Nie mia³em innego wyjœcia - wyzna³.Zaczyna szukaæ wymówek.Dobrze.- Tak naprawdê, to zrobi³em to dla ciebie, Luce.Chcia³em ciê chroniæ.Nodobrze, siebie te¿.Widzisz, nie umieœci³em rejestru tych aresztowañ w moimpodaniu o przyjêcie do Reston.Gdyby uczelnia siê o tym dowiedzia³a, wylalibymnie.Od razu.Tak mi powiedzieli.- Kto tak powiedzia³? - Zapyta³em.- Nie znam nazwisk.- Lonnie.- Mówiê powa¿nie.Nie podali mi ich.- A co powiedzieli?- Obiecali mi, ¿e to nie wyrz¹dzi krzywdy Lucy.Ona ich nie interesowa³a.Powiedzieli, ¿e to bêdzie dla jej dobra, ¿e.- Lonnie teatralnym gestemodwróci³ g³owê i spojrza³ na mnie.- Powiedzieli, ¿e chc¹ z³apaæ mordercê.Spróbowa³ przeszyæ mnie wzrokiem, co niezupe³nie mu siê uda³o.Czeka³em, a¿krzyknie „oskar¿am!".Kiedy tego nie zrobi³, powiedzia³em:- Tylko do twojej wiadomoœci: w œrodku ca³y siê trzêsê.- Oni myœl¹, ¿e mo¿e pan mieæ coœ wspólnego z tymi morderstwami.- Cudownie, dziêkujê.I co by³o dalej, Lonnie? Kazali ci podes³aæ ten tekst,tak?- Tak.- Kto go napisa³?- Nie wiem.Pewnie oni.- Wci¹¿ mówisz „oni".Ilu ich by³o?- Dwóch.- A jak siê nazywali?- Nie wiem.S³uchajcie, to byli prywatni detektywi, jasne? I tyle.Powiedzieli,¿e zostali wynajêci przez rodzinê jednej z ofiar.Rodzinê jednej z ofiar.K³amstwo.Bezczelne k³amstwo.Byli z MVD, prywatnejfirmy detektywistycznej z Newark.Nagle wszystko zaczê³o nabieraæ sensu.Wszystko.- Wymienili nazwisko tego klienta?- Nie.Powiedzieli, ¿e to poufne.- Na pewno.Co jeszcze mówili?- Powiedzieli mi, ¿e ich firma bada sprawê tych morderstw.I ¿e nie wierz¹ woficjaln¹ wersjê, obwiniaj¹c¹ o nie Letniego RzeŸnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]