[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego nikt niewiedzia³.Kiedy wchodzi³a na pok³ad, mia³a ju¿ pierwsze skurcze, ale lekarzokrêtowy by³ swój ch³op i nikomu nic nie powiedzia³.Zaraz potem urodzi³a mniei u³o¿y³a do snu, a kiedy siê wszyscy obudziliœmy, by³o dwadzieœcia jeden latpóŸniej.Nasz statek mia³ numer 986, wiêc by³ jednym z pierwszych.Podobnowczeœniej nadawano im nazwy, co chyba by³o sympatyczniejsze.Owszem, kiedy tu dotarliœmy, zastaliœmy jeszcze kilkoro Francuzów.Prawiewszyscy, z wyj¹tkiem najm³odszych dzieci, stracili rêce albo nogi i potworniesiê bali.Wiedzieli, ¿e przegrali, a my wiedzieliœmy, ¿e wygraliœmy, wiêc nasimê¿czyŸni po prostu brali, co chcieli - ziemiê, zabudowania i dobytek.Tak mipóŸniej opowiada³a mama, bo ja by³am wtedy ca³kiem ma³a i nic nie rozumia³am.Dorasta³am razem z malutkimi francuskimi dziewczynkami, które by³y jeszcze zam³ode, ¿eby walczyæ; ale¿ to by³y œlicznotki! Pozabiera³y nam wiêkszoœæprzystojnych ch³opców i wszystkich bogatych.Sz³yœmy na zabawê wnaj³adniejszych sukienkach, ale wystarczy³o, ¿eby zjawi³a siê któraœ z nich, wokropnych ³achmanach, tylko z wst¹¿k¹ albo kwiatem we w³osach, a i tak ch³opcygapili siê tylko na ni¹.Tubylcy? Jacy tubylcy?Ach, ci! Nazywaliœmy ich aborygenami albo dzikusami.To nie byli prawdziwiludzie, tylko zwierzêta, które siê do nich upodobni³y.Oczywiœcie, ¿e ich widywa³am.Kiedy by³am ma³a, bawi³am siê nawet z ichm³odymi.Mamie siê to nie podoba³o, lecz wymyka³am siê z domu, sz³am na skrajpastwiska, a one przychodzi³y tam, ¿eby siê ze mn¹ bawiæ.Mama powtarza³a, ¿ektóregoœ dnia mnie zjedz¹ (œmiech), ale ani razu nie spróbowa³y.Za to jakkrad³y! By³y wiecznie g³odne, wiêc wszystko, co nadawa³o siê do jedzenia,dos³ownie klei³o im siê do r¹k.Czêsto zakrada³y siê do wêdzarni i którejœ nocytata zastrzeli³ troje miêdzy wêdzarni¹ a stodo³¹.Z jednym z nich czasem siêbawi³am, wiêc bardzo p³aka³am.Có¿, takie s¹ dzieci.Nie, nie wiem, gdzie je zakopa³ ani nawet, czy to zrobi³.Przypuszczam, ¿e poprostu gdzieœ je wyrzuci³, tak jak to siê robi z dzikimi zwierzêtami.Oficer od³o¿y³ notes, bo równy mu stopniem kolega wszed³ do pokoju.W tej samejchwili nag³y podmuch wiatru przewróci³ kilka stron.- Dlaczego nie mo¿e tak wiaæ w dzieñ, kiedy naprawdê tego potrzebujemy? -westchn¹³ przybysz.Oficer za biurkiem wzruszy³ ramionami.- Tak póŸno, a ty jeszcze nie œpisz.- W³aœnie idê do ³Ã³¿ka.W przeciwieñstwie do ciebie.- Przecie¿ widzisz, co tu mam - powiedzia³ oficer z kwaœnym uœmiechem,wskazuj¹c biurko pokryte papierami i szpulami z taœm¹.Jego kolega tr¹ci³ je palcem.- Sprawa polityczna?- Kryminalna.- Powiedz im, ¿eby odkurzyli garotê, a sam trochê siê przeœpij.- Najpierw muszê ustaliæ, o co w tym wszystkim chodzi.Przecie¿ znaszkomendanta.- Jutro bêdziesz do niczego.- Mogê d³u¿ej pospaæ.Mam wolny dzieñ.- Có¿, zawsze by³eœ sow¹.Przybysz ziewn¹³ rozdzieraj¹co i wyszed³.Zapracowany oficer nala³ sobie doszklanki wina o temperaturze identycznej jak ta, która panowa³a w pokoju, poczym wróci³ do lektury w miejscu, w którym wiatr otworzy³ kartki notesu.mam pojêcia.Mo¿e piêtnaœcie lat temu, mo¿e mniej albo wiêcej.Nasze lata s¹znacznie d³u¿sze, wiedzia³ pan o tym?Ja: Tak, nie musi mi pan tego wyjaœniaæ.Mr D.: No wiêc, ci Francuzi opowiadali o nich mnóstwo historii, ale ja tam niewierzy³em.Jakie to by³y historie? Same bzdury.Francuzi to okropnie g³upinaród.(koniec rozmowy)Powiedziano mi, ¿e jednym z ostatnich niedobitków francuskich osadników by³niejaki Robert Culot, zmar³y przed mniej wiêcej czterdziestu laty.Wypytuj¹c oniego dowiedzia³em siê, i¿ jego wnuk (tak¿e Robert Culot) niekiedy wspominaopowieœci, jakie jego dziadek snu³ o pocz¹tkach kolonizacji Sainte Anne.RobertCulot m³odszy jest mê¿czyzn¹ w wieku oko³o piêædziesiêciu piêciu ziemskich lati prowadzi najlepszy w L¹dowisku Francuzów sklep odzie¿owy.M.Culot: Owszem, doktorze Marsch.Stary czêsto opowiada³ o tych, którychnazywa pan tubylcami.Zna³ mnóstwo najró¿niej| szych historii.To prawda, uwa¿a³, ¿e nale¿eli do kilku rozmaitych gatunków.Ludzie, powiada³,myœl¹ inaczej, ale ludzie wiedzieli mniej od niego.Powtarza³, ¿e œlepemuwszystkie koty wydaj¹ siê czarne.Mówi pan po francusku, doktorze? Nie? Wielkaszkoda.Ja: Monsieur Culot, czy jest pan w stanie okreœliæ w przybli¿eniu, kiedy pañskidziadek po raz ostatni widzia³ ¿ywego tubylca?M.C.: Kilka lat przed œmierci¹.Niech pomyœlê.Tak, chyba jakieœ trzy lataprzed œmierci¹.Rok póŸniej przesta³ wstawaæ z ³Ã³¿ka, a po nastêpnych dwóchlatach umar³.Ja: A wiêc bêdzie to jakieœ czterdzieœci trzy lata temu, prawda?M.C.: Nie wierzy pan staremu, prawda? To okrutne! Myœli pan sobie, ¿e nie mo¿naufaæ Francuzom.Ja: Wrêcz przeciwnie.Jestem zaintrygowany.M.C.: Pewnego razu dziadek uczestniczy³ w pogrzebie przyjaciela.Ceremoniapodzia³a³a na niego bardzo przygnêbiaj¹co, wiêc wybra³ siê na spacer.Musi panwiedzieæ, ¿e kiedy by³ nieco m³odszy, chêtnie i du¿o chodzi³.Przesta³ dopierona krótko przed chorob¹, która w koñcu go zabra³a.Jednak tego dnia wybra³ siêna przechadzkê, ¿eby ul¿yæ sercu.By³em przy tym, jak wróci³, poniewa¿ gra³em wwarcaby z jego synem, moim ojcem.Jak wygl¹da³ jego „indigene”? Ach! (œmiech) Mia³em nadziejê, ¿e pan o to niezapyta.Mój ojciec te¿ siê rozeœmia³, a dziadka bardzo to rozz³oœci³o, wiêc¿eby siê zrewan¿owaæ, zacz¹³ mówiæ po angielsku, a mówi³ bardzo s³abo, ipowiedzia³, ¿e mój ojciec ca³ymi dniami siedzi w jednym miejscu, wiêc niewielewidzi.Ojciec straci³ obie nogi na wojnie.Mam szczêœcie, ¿e nie straci³ nicwiêcej, prawda?Zada³em dziadkowi to samo pytanie co pan przed chwil¹.Powtórzê panu dok³adnie,co mi odpowiedzia³, choæ pewnie straci pan wszelkie zaufanie do jego s³Ã³w.Ja: A mo¿e tylko dra¿ni³ siê z panem albo pañskim ojcem?M.C.: By³ uczciwym do szpiku koœci starym cz³owiekiem i nikomu nie opowiada³byk³amstw, ale potrafi³ mówiæ prawdê w taki sposób, ¿e wygl¹da³o to tak, jakbysobie kpi³.Zapyta³em go, jak wygl¹da³a ta istota, a on odpowiedzia³, ¿echwilami przypomina³a cz³owieka, a chwilami p³ot.Ja: P³ot?!M.C.: Albo martwe drzewo.Coœ w tym rodzaju.Niech no siê skupiê.Powiedzia³chyba: „Czasem jak cz³owiek, czasem jak stare drewno”.Nie, nie mam pojêcia,co mia³ na myœli.Monsieur Culot skierowa³ mnie do tych cz³onków francuskiej spo³ecznoœciskupionej wokó³ L¹dowiska Francuzów, którzy, jego zdaniem, byliby chêtni s³u¿yæmi pomoc¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]