[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie musisz nam meldować o każdej najmniejszej zmianie.— Po prostu rejestruję wahania.— Na razie chyba nic nam nie grozi.I tak musieliśmy chwilę poczekać na Mae.Włączyłem najbliższy komputer.Ekran się rozjaśnił, pojawiło się menu.— Ricky? Mogę wywołać na tym komputerze program roju?— Program roju? A po co?— Chcę zobaczyć, coście z nim zrobili.— Ale po co?— Ricky, na miłość boską! Mogę czy nie?— Oczywiście, że możesz.Wszystkie wersje kodu są w katalogu CDN.Musisz wpisać hasło.— Znalazłem katalog, ale nie miałem do niego dostępu.— Jakie jest hasło?— ‘’langton’’, same małe litery.— W porządku.Wpisałem hasło i zacząłem przeglądać katalog, szukając po datach i rozmiarach plików.Wszystkie pliki były ogromne, musiały więc dotyczyć innych aspektów działania roju.Program sterujący powinien być króciutki: osiem, może dziesięć kilobajtów.Nie więcej.— Ricky?— Słucham, Jack?— Gdzie jest kod roju? Nie ma go tam?— Nie chrzań, do cholery!— Jack, to nie ja jestem odpowiedzialny za archiwizację.— To są pliki robocze, nie żadne archiwum.Gdzie?Nastąpiła chwila ciszy.— Masz podkatalog CDN? Tam znajdziesz kod.— Przewinąłem ekran w dół.— Jest.W katalogu CDN znalazłem listę krótkich plików.Najstarsza ze zmodyfikowanych wersji miała około sześciu tygodni, ostatnia była sprzed dwóch tygodni.— Ricky, czy przez ostatnie dwa tygodnie w ogóle nie grzebaliście w kodzie?— Chyba nie.— Wywołałem na ekran najnowszy dokument.— Są tu komentarze?— Kiedy David i inni pracowali u mnie, pilnowałem, żeby każdy program opatrywali komentarzami w normalnym języku.Łatwiej się je potem przeglądało, a streszczenie problemu wymuszało klarowność rozumowania.— Powinny być.— Na ekranie wyświetlił się program:S = 0 początkowa End For For i=l to z do For =l to LxV do@ij = (state (x,y,z)) progowa wartość parametru 0 ij = (intent (Cj,Hj)) zamiar agenta Response = 0 początek reakcji agenta Zone = z(i) strefa początkowa, nieznana agentowi Sweep=l aktywacja przemiatania End For End ForGłówny A For kl=l to RVd do For tm=l to nv doFor @ = I to j do śledzenie otoczenia 0 i] = (intent (Cj,Hj)) zamiar spełniony @ij o (state (x,y,z)) agent w ruchu @ikl = (filed (x,y, z)) śledzenie sąsiednich agentówPrzejrzałem program, ciekaw wprowadzonych zmian, potem przewinąłem w dół, żeby zobaczyć jego implementację w kodzie, ale brakowało najważniejszego fragmentu.Zachowania elementów roju były opisane jako odwołanie obiektowe do „compstatdo".— Co to za moduł „compstatdo", Ricky? I gdzie go znajdę?— Powinien tam być.— Ale go nie ma.— No to nie wiem.Może jest skompilowany.— W takim razie niewiele z niego pożytku, prawda? — Kodu po kompilacji nie da się analizować.— Chcę obejrzeć ten cholerny moduł, Ricky! W czym problem?— Nie ma żadnego problemu, będę go musiał po prostu poszukać." — No dobrze.Zajmę się tym, kiedy wrócicie.Spojrzałem na Mae.— Przeglądałaś kod?Pokręciła przecząco głową.Z wyrazu jej twarzy wyczytałem, co o tym wszystkim myśli: Ricky nie da mi obejrzeć programu, będzie tylko wynajdował coraz to nowe wymówki.To nie miało żadnego sensu przecież przyjechałem po to, żeby pomóc im z oprogramowaniem, bo się na nim znam.Rosie i David grzebali na półkach ze sprzętem, szukając przekaźników radiowych, ale na razie bez powodzenia.Charley Davenport pierdnął głośno i zawołał:— Bingo!— Rany, Charley — mruknęła Rosie.— Nie można wstrzymywać takich odruchów.To niezdrowe.— Sam jesteś niezdrowy.— Ach tak.— Charley podniósł do góry jakiś metalowy gadżet.— Pewnie nie zainteresuje cię ten zdalnie sterowany zawór, co?— Słucham? — Rosie spojrzała na niego.— Żarty sobie robisz? — zainteresował się nagle David.— Ciśnienie znamionowe dwadzieścia kilogramów na centymetr.— Powinien być dobry.— Jeśli czegoś nie spieprzycie.Wszyscy podeszli do zlewu.Mae nie przelała jeszcze całej zawiesiny.— Dajcie mi skończyć.— Będę świecił w nocy? — Charley wyszczerzył zęby w uśmiechu.— Będzie widać, jak pierdzisz — warknęła Rosie.— Już widać.Wystarczy przyłożyć zapałkę.— Jezu, Charley!— To metan, pali się takim szlachetnym, niebieskim płomieniem.— Charley parsknął śmiechem.— To miło, że umiesz śmiać się z własnych dowcipów.Nikogo poza tym nie bawią.— Ojojoj.— Charley złapał się za pierś.— Umieram, pomocy.— Nie rób nam nadziei.— Hej tam! — zaskrzeczał w słuchawkach głos Bobby'ego.— Wiatr osłabł do jedenastu kilometrów na godzinę.— Przyjąłem.— Odwróciłem się do pozostałych.— Kończmy już.— Czekamy, aż Mae skończy — odparł David.— Potem założymy zawór.— Możemy go założyć w laboratorium.— Chcę się tylko upewnić.W laboratorium — powtórzyłem.— Zbierajcie się, wyjrzałem przez okno: wiatr tarmosił jeszcze jałowce, ale nie podrywał już piasku z ziemi.— Jack, spieprzajcie stamtąd! — odezwał się Ricky.— Już idziemy.— Nie ma sensu, żebyśmy wracali, dopóki nie znajdziemy odpowiedniego zaworu.— zaczął David.— Chodźmy już — przerwała mu Mae.— Skończymy kiedy indziej.— Jak to?— Pakuj się — dodałem.— Zamknij się i zbierz rzeczy.— Osiem kilometrów na godzinę i słabnie — usłyszałem Bobby'ego Lembecka.— Szybko! — Zacząłem ich poganiać.— Nie! — odezwał się nagle Ricky.— Co takiego?— Nie możecie teraz wyjść.— Dlaczego?— Za późno.Już tu są.***Dzień szósty, godzina 15.12Rzuciliśmy się do okien i zderzając się głowami, próbowaliśmy patrzeć we wszystkich kierunkach jednocześnie.Nie widziałem nic niepokojącego.— Gdzie są? – spytałem.— Nadlatują z południa.Mam je na ekranach.— Ile?— Cztery.— Cztery?!— Tak, cztery.— Na południe od nas znajdował się główny budynek fabryki, ale z magazynu nie wychodziły na tamtą stronę żadne okna.— Nic nie widzimy — stwierdził David.— Szybko się zbliżają?— Szybko.— Zdążymy uciec?— Raczej nie.— Raczej nie.— powtórzył David.— Jezus Maria.— Zanim się zorientowałem, skoczył do drzwi i je otworzył.Widzieliśmy, jak stojąc w progu, patrzy na południe, osłaniając dłonią oczy.Wszyscy zaczęli krzyczeć:— David!— Co ty wyprawiasz, David?!— David, ty palancie!— Chciałem zobaczyć.— Wracaj!— Ty kretynie, chodź tu zaraz!— Ale Brooks stał bez ruchu.— Na razie nic nie widać — powiedział.— Ani nie słychać.Wydaje mi się, że moglibyśmy przebiec.To znaczy.Już nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]