[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobne infekcje nieraz zdarzały się w bazach wojskowych, gdzie wielu żołnierzy mieszkało na małej powierzchni.O godzinie trzynastej czterdzieści okazało się jednak, iż tajemnicza choroba jest poważniejsza niż typowa epidemia, że prowadzi albo do samobójstwa, albo do wylewu i rozprzestrzenia się wśród ludności cywilnej.Inny raport mówił, że ofiary to wyłącznie mężczyźni.Fakt, że ta epidemia nie była znana i że się rozprzestrzeniała, dał pani prezydent i jej doradcom wiele do myślenia.Uzgodniono z ONZ i WHO, że należy szczelnie zamknąć granice Iraku.Kraj miał zostać poddany kwarantannie.Weiss najbardziej zmartwiły symptomy opisane w szczegółowych raportach.Sięgnęła do szuflady okazałego biurka, mebla dominującego w Gabinecie Owalnym, i wydobyła dwa zadrukowane arkusze papieru.Zmarszczyła czoło, czytając drugą kartkę.Poprosiła doradców, by na chwilę zostawili ją samą.Sięgnęła po telefon na bezpiecznej linii i z pamięci zaczęła wybierać numer.Po chwili jednak odłożyła słuchawkę.W Waszyngtonie była godzina druga po południu, a więc w San Francisco dopiero jedenasta.Wybrała jeden z dwóch numerów ze stopki strony.Nie uzyskawszy połączenia, wybrała drugi numer, mając nadzieję, że dodzwoni się do biura.Odebrała jakaś kobieta.– Przykro mi – powiedziała, nie pytając nawet, kto dzwoni.– Jestem jego osobistą asystentką.Spodziewałam się, że wróci z Waszyngtonu wczoraj wieczorem, ale z jakiegoś powodu spóźnił się na samolot.Myślę, że pojawi się lub zadzwoni łada chwila – trajkotała sekretarka.– To do niego niepodobne, żeby nie poinformował mnie o miejscu swego pobytu.Czy mam przekazać wiadomość? Na pewno skontaktuje się tak szybko, jak tylko to będzie możliwe.– Nie, dziękuję – odparła pobladła prezydent – zadzwonię później.– Wzięła głęboki wdech i poprosiła operatora z Białego Domu o połączenie z Fort Detrick w stanie Maryland.– Mówi prezydent.Muszę natychmiast rozmawiać z generałem Allardyce’em.Już po chwili usłyszała jego głos:– Dzień dobry, pani prezydent.Domyślam się, że dzwoni pani w sprawie dysku dostarczonego mi przez agenta Toshacka.– Tak.Mam nadzieję, że nadal nikt inny o tym nie wie, nawet członkowie personelu USAMRIID.– Oczywiście.– Co ma mi pan do powiedzenia?– Dysk zawiera dwie kopie genomu tego samego osobnika.Tyle tylko, że nie są to dokładne kopie.Druga zawiera drobne zmiany w siedemnastu genach.– Jakie znaczenie mają te drobne zmiany?– Zasadnicze.– Na przykład?Słuchając jego słów, Weiss porównywała raport z wydrukami otrzymanymi od Hanka Butchera razem z dyskiem.Gdy generał skończył, zadała mu ostatnie pytanie, podziękowała i się rozłączyła.Przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, próbując poukładać myśli.Podjęła wreszcie decyzję i naciśnięciem guzika na biurku wezwała szefa swej ochrony.Agent specjalny Mark Toshack wszedł do pokoju.Bez słowa wręczył jej teczkę, którą trzymał w ręce.Weiss przejrzała zdjęcia i notatki.Potwierdziły jej przypuszczenia.– Dziękuję, Mark – wydusiła wreszcie.– Teraz chciałabym, żebyś zrobił dla mnie coś jeszcze.Tak jak ostatnim razem, posłuż się wyłącznie ludźmi z Secret Service.Okolica kompleksu Viro-Vector, Palo AltoPołudnie– Nie radzę tego robić.Zasada numer jeden w tym biznesie mówi, że nie należy pchać się do gniazda szczurów.Zawsze trzeba zadbać o drogę odwrotu.Decker zabrał lornetkę kuzynowi Barziniego, Frankiemu Danzie.Przyjrzał się głównej kopule Viro-Vectora.– Dzięki, ale takie rady nie są nam potrzebne.Luke Decker i Kathy Kerr siedzieli w dostawczym mercedesie Frankiego na głównej drodze przebiegającej przez wzniesienie, skąd mieli widok na kompleks Viro-Vectora.Pozostała dwójka mężczyzn, towarzysze Frankiego, nie przedstawiła się, a ich fizjonomie nie zachęcały do zadawania pytań.To prawdziwa ironia losu, że Decker musiał teraz współpracować z takimi ludźmi.Wcześniej tego ranka, po tym jak Joey Barzini zdawkowo przedstawił mu tych typków spod ciemnej gwiazdy, pojechali razem do magazynu w pobliżu Fisherman’s Wharf.Tam dwaj bezimienni mężczyźni wręczyli Kathy pulsator i poinstruowali ją, jak się nim posługiwać.Przez trzy godziny ćwiczyli na sejfie podobnym do tego w Łonie.Przez całą sesję instruktażową ich rozmowa dotyczyła wyłącznie tego zadania.A teraz Frankie Danza, łysy i chudy jak patyk jegomość, wyjaśniał problemy związane z wejściem do tych inteligentnych budynków.Trzęsły mu się ręce, a do dolnej wargi miał przyklejonego camela.Furgonetka Frankiego stała zaparkowana obok okazałego niebieskiego znaku z wysokim na metr napisem: Park Nauki Biała Gorączka.Oprócz nielicznych firemek z branży high-tech centrala Viro-Vectora nie miała żadnych sąsiadów.Z pozostałych stron kompleks otaczały duże sztuczne jezioro i pole klubu Bellevue Golf and Country
[ Pobierz całość w formacie PDF ]