[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To faktyczniebrzmia³o kiepsko.Skowyt ci¹gn¹³ siê, ci¹gn¹³ i ci¹gn¹³.Nastêpnie us³ysza³em przy­t³umionepobrzêkiwanie uprzê¿y i skrzyp Ÿle nasmarowanych osi, a potem g³osy cichorozmawiaj¹cych ze sob¹ ludzi.Wypadliœmy z zaroœli.Jeden z ¿o³nierzy ods³oni³ oczko latarni.— Niech mnie szlag! — powiedzia³em.— To ten ober¿ysta.Mê¿czyzna oklapn¹³.Kobieta spojrza³a na nas, wytrzeszczaj¹c oczy, po czym zeskoczy³a z wozu izerwa³a siê do ucieczki.— Z³ap j¹, Otto.I niech ciê niebiosa maj¹ w opiece, jeœli ci siê nie uda.Chruœciel, œci¹gnij tego sukinsyna.Zezol, odprowadŸ wóz na kwaterê.Resztaniech idzie na skróty.Mê¿czyzna imieniem Szopa nie stawia³ oporu, wyznaczy³em wiêc dwóch dodatkowychludzi do pomocy Ottowi.On i kobieta pêdzili z chrzêstem przez chaszcze.Bieg³aprosto w stronê niewielkiej przepaœci.Powinni j¹ tam zapêdziæ w pu³apkê.Zaprowadziliœmy Szopê do starego domu.Gdy znalaz³ siê w œwiet­le, sta³ siêjeszcze bardziej sflacza³y i zrezygnowany.Nie mówi³ nic.Wiêkszoœæ zatrzymanych opiera³a siê w jakiœ sposób, choæby przez zaprzeczanieistnieniu jakiegokolwiek powodu ich zatrzymania.Szopa wygl¹da³ jak cz³owieks¹dz¹cy, ¿e ju¿ dawno powinno go by³o spotkaæ najgorsze.— Siadaj — powiedzia³em.Wskaza³em na krzes³o przy stole, na którym graliœmy wkarty.Wzi¹³em drugie, odwróciwszy je i usadowi­³em siê z przedramionami najego oparciu, a g³ow¹ na przedramio­nach.— Z³apaliœmy ciê na gor¹cym uczynku,Szopa.Wbi³ wzrok w blat, jak cz³owiek pozbawiony nadziei.— Masz coœ do powiedzenia?— Nic ju¿ nie mo¿na powiedzieæ, prawda?— Och, myœlê, ¿e bardzo du¿o.To fakt, ¿e wpad³eœ jak œliwka w kompot, ale niejesteœ jeszcze trupem.Jak bêdziesz mówiæ, mo¿e uda ci siê z tego wykaraskaæ.Jego Ÿrenice rozszerzy³y siê lekko, po czym wróci³y do stanu poprzedniego.Nieuwierzy³ mi.— Nie jestem inkwizytorem, Szopa.W jego oczach rozb³ys³o przez chwilê ¿ycie.— To prawda.Chodzi³em z Wo³em, poniewa¿ on zna Koturn.Moja praca ma bardzoma³o wspólnego z jego zadaniami.Nic mnie nie obchodzi skok na Katakumby.Obchodzi mnie czarny zamek, ponie­wa¿ jest on Ÿród³em potencjalnej katastrofy,najbardziej jednak obchodzisz mnie ty.Ze wzglêdu na cz³owieka imieniem Kruk.— Jeden z twoich ludzi powiedzia³ na ciebie „Konowa³".Kruk ba³ siê œmiertelniekogoœ o tym imieniu, kogo widzia³ jednej nocy, gdy ludzie ksiêcia capnêlijakichœ jego przyjació³.Aha.A wiêc by³ œwiadkiem naszej akcji.Cholera, ma³o brakowa³o, a sam by naswykoñczy³.— Ja jestem tym Konowa³em.Chcê siê dowiedzieæ wszystkiego, co wiesz o Kruku iPupilce.I o wszystkich, którzy coœ wiedz¹ na ich temat.Przez jego twarz przemkn¹³ s³aby cieñ sprzeciwu.— Masa ludzi ciê szuka, Szopa.Nie tylko Wó³.Moja sze­fowa te¿, a ona jestznacznie gorsza ni¿ on.Ani trochê by ci siê nie spodoba³a.Jeœli nie rozegrasztego jak trzeba, dostaniesz siê w jej rêce.Wola³bym oddaæ go Wo³owi, który nie by³ zainteresowany naszymi problemami zeSchwytanymi, lecz Wo³a nie by³o w mieœcie.— Jest jeszcze Asa.Chcê siê dowiedzieæ wszystkiego, czego mi o nim niepowiedzia³eœ.Us³ysza³em w oddali przekleñstwa kobiety.Chcia³a sprawiæ wra¿e­nie, ¿e Otto ich³opaki zamierzaj¹ j¹ zgwa³ciæ.Nie da³em siê nabraæ.Zabrak³oby im odwagi potym, jak ju¿ raz spieprzyli dziœ robotê.— Kim jest ta cipa?— To moja barmanka.Ona.— Wyp³ynê³a z niego ca³a opo­wieœæ.Kiedy j¹ zacz¹³,nie sposób go by³o powstrzymaæ.Wpad³em na pomys³, jak siê wykaraskaæ z potencjalnie k³opotliwej sytuacji.— Zamknij mu gêbê.Jeden z ludzi zatka³ Szopie usta d³oni¹.— Pos³uchaj, co zrobimy, Szopa.Zak³adaj¹c, ¿e chcesz wyjœæ z tego ¿ywy.Szopaczeka³.— Ludzie, dla których pracujê, bêd¹ wiedzieæ, ¿e dziœ w no­cy dostarczonocia³o.Bêd¹ ode mnie oczekiwaæ, ¿e z³apiê tego, kto to zrobi³.Muszê kogoœ imdaæ.Mo¿esz to byæ ty, dziewczyna, albo oboje z was.Ty wiesz o pewnychsprawach, które wola³bym ukryæ przed Schwytanymi.Jedyny sposób, bym móg³ ciêim nie od­daæ, to ten, ¿e oka¿esz siê martwy.Mogê sprawiæ, ¿e tak bê­dzienaprawdê, jeœli bêdê musia³.Albo te¿ mo¿esz dla mnie udaæ trupa tak, ¿eby tacipa zobaczy³a, ¿e wygl¹dasz, jakby ciê za³atwio­no.Kapujesz?— Chyba tak — odpar³ dygocz¹c.— Chcê siê dowiedzieæ wszystkiego.— Dziewczyna.Unios³em rêkê i ws³ucha³em siê.Tumult by³ ju¿ blisko.— Nie wróci ze spotkania ze Schwytanymi.Nie ma powo­du, byœmy nie mieli ciêwypuœciæ, kiedy ju¿ zrobimy to, co mu­simy zrobiæ.Nie uwierzy³ mi.Pope³ni³ zbrodnie, które — jak s¹dzi³ — za­s³ugiwa³y nanajciê¿sz¹ karê i takiej te¿ kary oczekiwa³.— Jesteœmy Czarn¹ Kompani¹, Szopa.Ja³owiec dowie siê o tym ju¿ wkrótce.W tymrównie¿ o tym, ¿e dotrzymujemy danego s³owa.To jednak nie jest dla ciebiewa¿ne.W tej chwili chcesz siê utrzymaæ przy ¿yciu na tyle d³ugo, by mieæszansê.To znaczy, ¿e lepiej, do cholery, bêdzie, jak udasz trupa, i zrobisz tolepiej ni¿ jakikolwiek nieboszczyk, jakiego zaci¹gn¹³eœ na tê górê.— Dobra.— PodprowadŸcie go do kominka i sprawcie, ¿eby wygl¹da³ na zdrowopoturbowanego.¯o³nierze wiedzieli, co maj¹ zrobiæ.Poszarpali lekko Szopê, nie robi¹c muw³aœciwie krzywdy.Rozrzuci³em wko³o parê rzeczy, by sprawiæ wra¿enie, ¿eodby³a siê tu walka.Zd¹¿y³em akurat na czas.Dziewczyna wkroczy³a dumnie przez drzwi, popychana przez piêœæ Otta.Ca³a by³azszargana, podobnie jak Otto i ludzie, których wys³a³em mu na pomoc.— Dzika kotka, hê? — spyta³em.Otto spróbowa³ siê uœmiechn¹æ.Krew skapywa³a mu z k¹cika ust.— To za ma³o powiedziane, Konowa³.— Zbi³ j¹ kopniakiem Z nóg.— Co siê sta³o ztym facetem?— Zrobi³ siê trochê bojowy.Wsadzi³em mu nó¿.— Rozumiem.Wbiliœmy wzrok w dziewczynê.Ona patrzy³a na nas, lecz ogieñ w jej oczachzgasi.Co kilka sekund spogl¹da³a na Szopê.Za ka¿dym razem wygl¹da³a nabardziej przybit¹.— No.Masz kupê k³opotów, malutka.Opowiedzia³a nam bajeczkê, której oczekiwa³em od Szopy.Nie zwróciliœmy na ni¹uwagi, wiedz¹c, ¿e to kit.Otto oczyœci³ siê, po czym zwi¹za³ jej rêce ikostki.Posadziliœmy j¹ na krzeœle.Upewni³em siê, ¿e by³a zwrócona ty³em doSzopy.Biedny sukinsyn musia³ przecie¿ oddychaæ.Usiad³em naprzeciwko dziewczyny i zacz¹³em j¹ przes³uchiwaæ.Szopa twierdzi³,¿e opowiedzia³ jej prawie wszystko.Chcia³em spraw­dziæ, czy wiedzia³a coœ oKruku.Coœ, co mog³oby zdradziæ jego lub nas.Nie mia³em okazji siê tego dowiedzieæ.Wokó³ domu rozszala³a siê g³oœna wichura.Ryk, jakby prze­chodzi³o tornado.Trzask, jakby uderzy³ grom.Otto powiedzia³ wszystko.— Cholera jasna! Schwytana!Drzwi otworzy³y siê gwa³townie do wewn¹trz.Podnios³em siê ze skurczem w¿o³¹dku i biciem serca.Piórko wesz³a do œrodka.Wygl¹da³a, jakby przed chwil¹przesz³a przez p³on¹cy budynek.K³êby dymu bi³y z jej tl¹cego siê stroju.— Co to, u diab³a? — zapyta³em.— Zamek.Za bardzo siê zbli¿y³am.O ma³y w³os mnie nie str¹cili na ziemiê.Cotu macie?Szybko opowiedzia³em przygotowan¹ historiê, nie ukrywaj¹c faktu, ¿epozwoliliœmy, by trup siê przeœlizn¹³.Wskaza³em na Szopê.— Jeden nie ¿yje.Opiera³ siê przes³uchaniu.Ta jednak jest zdro­wa.—Wskaza³em na dziewczynê.Piórko zbli¿y³a siê do niej.Zdrowo oberwa³a tam na zewn¹trz.Nie czu³em aurypotê¿nej mocy zamkniêtej w nienaruszalnym uœcisku, która zwykle otaczaSchwytanych.Ona zaœ nie poczu³a ¿ycia tl¹cego siê jeszcze w Maronie Szopie.— Taka m³oda.— Podnios³a brodê dziewczyny.— Och.Co za oczy.Ogieñ i stal [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl