[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamachn¹³ siê trzyman¹ w rêku broni¹.By³ tak mocno poturbowany i zesztywnia³y, ¿e nie w³o¿y³ w cios wiele si³y.Kulawiec spróbowa³ kontrataku.Nie mia³ ju¿ si³.Zda³ sobie sprawê, ¿e zginie.Po wszystkich tych stuleciach.Po tym, jak prze¿y³ Bia³e Ró¿e i gniew Pani, gdyzdradzi³ j¹ w bitwie pod Ró¿ami i w Lesie Chmury.Wyba³uszy³ oczy i odjecha³.Wiedzia³em, ¿e wo³a mamê na pomoc.— Zabijcie go szybko — powiedzia³em.— On wzywa Pani¹.Siekaliœmy, ciêliœmy i r¹baliœmy.Psy warcza³y i gryz³y.Nie chcia³ umrzeæ.Nawet gdy zabrak³o mu energii, tli³a siê w nim jeszcze iskierka ¿ycia.— Wyci¹gnijmy go przed budynek.Tak te¿ zrobiliœmy.Ujrza³em tam Szopê, który le¿a³ na ziemi obok ludzibêd¹cych niegdyœ braæmi w Czarnej Kompanii.Podnios³em wzrok ku przygasaj¹cemuœwiat³u i ujrza³em zbli¿aj¹cego siê Milczka, za którym pod¹¿ali Hagop i Otto.Poczu³em odrêtwia³¹ przyjemnoœæ, widz¹c, ¿e ci dwaj ocaleli.Byli najlepszymiprzyjació³mi, odk¹d tylko sobie przypomina³em.Nie mog³em sobie wyobraziæsytuacji, by jeden z nich ocala³, a drugi nie.— Wó³ zabity, co?— Aha — odpar³ t³uœcioch.— On i ten Szopa.Szkoda, ¿e ich nie widzia³eœ.Wyskoczyli na drogê i œci¹gnêli czarnoksiê¿nika z konia.Wó³ odr¹ba³ mu rêkê.We dwójkê zabili czterech ludzi.— Co z Wo³em?— Ktoœ rozp³ata³ mu czaszkê.Jakby waln¹³ w melon tasakiem.— Wa¿niak?— Stratowany na œmieræ.Ale on te¿ zd¹¿y³ im do³o¿yæ.Nachyli³em siê nad Szop¹.Jednooki uczyni³ to samo.— Jak ciê z³apali? — zapyta³em go.Zdo³a³ siê niewyraŸnie uœmiechn¹æ.— Jestem za t³usty, ¿eby szybko uciekaæ.Nie urodzi³em siê na ¿o³nierza.Odwzajemni³em jego uœmiech.— Jak myœlisz, Jednooki?Jedno spojrzenie powiedzia³o mi, ¿e nie mogê ju¿ zrobiæ dla niego nic.Murzyn potrz¹sn¹³ g³ow¹.— Dwóch z tych facetów jeszcze ¿yje, Konowa³ — odezwa³ siê Goblin.— Co mamy znimi zrobiæ?— Wci¹gnijcie ich do œrodka.Za³atam ich.To byli bracia.Fakt, ¿e Schwytani zamieszali im w g³owach i uczynili z nichnaszych wrogów, nie oznacza³, ¿e mniej zas³ugiwali na moj¹ pomoc.Pojawi³ siê Milczek.Jego wysoka postaæ majaczy³a w pó³mroku.— Manewr godny Kapitana, Konowa³ — powiedzia³ za poœrednictwem znaków.— Zgadza siê.Popatrzy³em na Szopê, poruszony g³êbiej, ni¿ —jak s¹dzi³em — powinienem byæ.Przede mn¹ le¿a³ cz³owiek.Upad³ on równie nisko jak najgorsi, jakich zdarzy³omi siê znaæ.Potem zacz¹³ uporczywie walczyæ o odzyskanie godnoœci i osi¹gn¹³ten cel.Sta³ siê znacznie lepszym cz³owiekiem ni¿ ja, gdy¿ odnalaz³ sw¹moraln¹ gwiazdê polarn¹ i wytyczy³ kurs pos³uguj¹c siê ni¹, chocia¿ kosztowa³ogo to ¿ycie.Mo¿e, choæ w niewielkim stopniu, sp³aci³ swój d³ug.Uczyni³ te¿ coœ innego przez fakt, ¿e da³ siê zabiæ w walce, która — jaks¹dzi³em — nie by³a jego walk¹.Sta³ siê dla mnie swego rodzaju œwiêtym,patronem, przyk³adem na przysz³oœæ.W ostatnich dniach swojego ¿ycia stanowi³szczytny wzorzec.Zanim nadszed³ koniec, otworzy³ oczy.Uœmiechn¹³ siê.— Czy siê uda³o? — zapyta³.— Uda³o siê, Szopa.Dziêki tobie i Wo³owi.— Dobrze.— Wci¹¿ uœmiechaj¹c siê, zamkn¹³ oczy.— Hej, Konowa³ — zawo³a³ Hagop.— Co chcesz zrobiæ z tym ³achmyt¹, Asa?Konus wci¹¿ siedzia³ w je¿ynach, skoml¹c o pomoc.Psy otoczy³y kêpê.— WsadŸmy mu parê dzirytów — mrukn¹³ Jednooki.— Nie — odezwa³ siê Szopa ledwie s³yszalnym szeptem.— Zostawcie go.By³ moimprzyjacielem.Chcia³ wróciæ, ale go z³apali.Zostawcie go.— Dobra, Szopa.Hagop! Wyci¹gnij go i wypuœæ.— Co?— S³ysza³eœ mnie.— Spojrza³em z powrotem na Szopê.— Mo¿e byæ, Szopa?Nie powiedzia³ nic.Nie by³ w stanie.Uœmiecha³ siê jednak.Podnios³em siê ipowiedzia³em:— Ktoœ przynajmniej umar³ tak, jak chcia³.Otto, ³ap siê za cholern¹ ³opatê.— Oj, Konowa³.— £ap siê za tê cholern¹ ³opatê i bierz do roboty.Milczek, Jednooki i Goblindo œrodka.Musimy przygotowaæ plany.By³o ju¿ niemal ciemno.Wed³ug oceny Porucznika zosta³o zaledwie kilka godzindo chwili, gdy Pani dotrze do £¹kowa.W DRODZE— Potrzebny nam odpoczynek — zaprotestowa³ Jednooki.— Nie zaznamy go a¿ do œmierci — odpar³em.— Jesteœmy teraz po drugiej stronie,Jednooki.Dokonaliœmy tego, co nie uda³o siê buntownikom.Za³atwiliœmy Kulawca,ostatniego z pierwotnych Schwytanych.Pani zacznie zawziêcie nas œcigaæ, gdytylko upora siê z nasionami czarnych zamków.Musi to zrobiæ.Jeœli nie wykoñczynas szybko, wszystkim buntownikom w promieniu piêciu tysiêcy mil mo¿e coœstrzeliæ do ³ba.Zosta³o tylko dwoje Schwytanych, a z nich jedynie Szept jestwiele warta.— Aha.Wiem o tym.Pobo¿ne ¿yczenie.Nie mo¿esz zabroniæ cz³owiekowi mieæ¿yczeñ, Konowa³.Popatrzy³em na naszyjnik, który nosi³ Szopa.Musia³em go zostawiæ dla Pani,lecz srebro w nim zawarte mog³o nam ocaliæ ¿ycie podczas oczekuj¹cej nasd³ugiej drogi.Zebra³em siê na odwagê i zacz¹³em wyd³ubywaæ z niego oczy.— Co, u diab³a, wyprawiasz?— Zostawiê je razem z Kulawcem.Nakarmiê go nimi.Myœlê, ¿e siê wykluj¹.— Ha! — zawo³a³ Goblin.— Ironiczne.Odpowiednie.— Pomyœla³em sobie, ¿e to bêdzie interesuj¹cy akt sprawiedliwoœci.Oddamy goDominatorowi.— A Pani bêdzie musia³a go unicestwiæ.To mi siê podoba.Jednooki zgodzi³ siê ztym niechêtnie.— Tak myœla³em, ¿e siê wam to spodoba.ChodŸmy zobaczyæ, czy ju¿ wszystkichpochowali.— Minê³o dopiero dziesiêæ minut, odk¹d œci¹gnêli cia³a.— Dobra.ChodŸmy im pomóc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]