[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miquel Moliner, który uczył go podstaw szachów i obserwował uważnie, mierząc chłodnym badawczym spojrzeniem, w odróżnieniu od reszty grupy nie mógł się jakoś do niego przekonać.– On jest postrzelony.Chwyta koty i gołębie, godzinami je torturuje tym swoim kozikiem, a później grzebie pod sosnami.Sama rozkosz!– A kto tak mówi?– Sam mi opowiadał parę dni temu, gdy tłumaczyłem mu zasady ruchu koniem.Opowiadał mi też, że czasami jego matka pakuje mu się w nocy do łóżka i dobiera się do niego.– E tam, kpił sobie z ciebie.– Wątpię.Ten chłopak ma coś nie po kolei z głową i przypuszczalnie to nie jest jego wina.Julián starał się nie brać pod uwagę ostrzeżeń i proroctw Miquela, niemniej nawiązanie przyjaźni z synem dozorcy rzeczywiście szło dość opornie.Yvonne zaś patrzyła i na Juliana, i na Fernanda Ramosa z dużą niechęcią.Z całej chmary paniczów ci dwaj właśnie groszem nie śmierdzieli.Mówiło się, że ojciec Juliana jest skromnym sklepikarzem, a matka zaledwie nauczycielką muzyki.„Ci ludzie nie mają ani pieniędzy, ani klasy, ani elegancji, kochanie moje – strofowała Javiera.– Jedynym, który do ciebie pasuje, jest Aldaya, to chłopiec z bardzo dobrego domu”.„Tak, matko – odpowiadał – jak matka sobie życzy”.Z czasem zaczął bardziej zawierzać swoim nowym przyjaciołom.Usta mu się nawet zaczęły otwierać częściej, rzezał komplet figur szachowych dla Miquela Molinera, w podzięce za naukę gry w szachy.Pewnego dnia, w najmniej spodziewanym i w ogóle uznawanym za niemożliwy momencie, chłopcy odkryli, że Javier potrafi się uśmiechać i nawet ma przyjemny niewinny uśmiech, uśmiech dziecka.– No i widzisz? To zwyczajny, najzwyczajniejszy chłopak – twierdził Julián.Miquel Moliner mimo to nie dawał się przekonać i przypatrywał się dziwnemu młodzieńcowi podejrzliwie i sceptycznie, niemal z badawczą nieufnością.– Javier ma bzika na twoim punkcie, Julianie – powiedział któregoś dnia.– Na głowie staje, byle zyskać twoje uznanie.– Przecież to idiotyzm! Od uznania ma przecież ojca i matkę, ja jestem tylko zwykłym przyjacielem.– Naiwniakiem jesteś, ot co.Jego ojciec to zwykły biedak, który nie wie, za co ma się łapać, kiedy chce mu się sikać, a doña Yvonne to harpia z ptasim móżdżkiem, która od rana czyha, by niby niechcący przyłapano ją w dezabilu, przekonana, że jest Bóg wie jaką diwą albo kimś jeszcze gorszym, aż wstyd mówić.Chłopak, co w pełni zrozumiale, szuka substytutu, a ty, anioł zbawiciel, spadasz mu z nieba i wyciągasz pomocną dłoń.Święty Julián od Źródła, patron wydziedziczonych.– Od tego doktora Freuda mózgownica zaczyna ci gnić.Wszyscy potrzebujemy przyjaciół.Ciebie nie wyłączając.– Ten chłopak nie ma przyjaciół i nigdy ich mieć nie będzie.Ma podstępną duszę.Nie wierzysz, to poczekaj czas jakiś.Zastanawiam się, co też mu się śni.Miquel Moliner nie podejrzewał nawet, jak bardzo sny Francisca Javiera są podobne do snów jego przyjaciela Juliana.Kiedyś, parę miesięcy przed pojawieniem się Juliana w gimnazjum, syn dozorcy zbierał opadłe liście przy fontannach, kiedy na dziedziniec zajechał okazały automobil don Ricarda Aldayi.Tego dnia przemysłowiec nie był sam.Towarzyszyła mu zjawa, świetlisty anioł w jedwabiach, unoszący się jakby nad ziemią.Ów anioł, czyli nie kto inny jak jego córka Penélope, wyszedł z mercedesa i lekko powiewając skrzydłami kapelusza, podszedł do fontanny, by zanurzyć swą dłoń w jej wodach.Jak zawsze, piastunka Jacinta nie odstępowała jej na krok, gotowa natychmiast zareagować na każdy gest dziewczyny.I nawet gdyby dziewczynę otaczał tłum służących, to i tak Jacinta nie spuszczałaby z niej oka.Chłopak bał się mrugnąć w obawie, że obraz się rozwieje.Stał sparaliżowany, nie oddychając, podpatrując urojenie.Po chwili, jakby wyczuwszy jego obecność i ukradkowe spojrzenie, Penélope skierowała ku niemu wzrok.Uroda tej twarzy wydała mu się tak bolesna, że aż nie do wytrzymania.Zdało mu się również, że na jej wargach dostrzega zarys uśmiechu.Wystraszony, uciekł, by ukryć się w wieży cystern, przy gołębniku, znajdującym się na najwyższym tarasie szkolnego budynku, w swym ulubionym schowku.Ręce jeszcze mu drżały, kiedy sięgnął po swoje narzędzia, by przystąpić do pracy nad nową figurką, której rysy byłyby podobne do twarzy przed chwilą ujrzanej.Kiedy tej nocy wrócił do domu dozorcy, znacznie później niż zazwyczaj, matka czekała nań, na wpół rozebrana i wściekła.Chłopak spuścił wzrok, obawiając się, że jeśli matka zdoła odczytać jego spojrzenie, zobaczy w nim dziewczynę z fontanny, a tym samym odczyta wszystkie jego obecne myśli.– A ty gdzie się włóczysz, zasrany smarkaczu?– Przepraszam, matko.Zgubiłem się.– Ty od dnia swoich narodzin już jesteś zgubiony.Lata później, za każdym razem, kiedy wkładał lufę swego rewolweru w usta więźnia, by następnie nacisnąć spust, inspektor Francisco Javier Fumero miał wspominać dzień, w którym ujrzał czaszkę swej matki, eksplodującą niczym dojrzały arbuz, nieopodal leśnego barku w Las Planas, i nie poczuł nic poza obrzydzeniem do rzeczy martwych.Gwardia Cywilna wezwana przez obsługę lokalu, która usłyszała strzał, odnalazła siedzącego na głazie chłopca trzymającego na kolanach ciepłą jeszcze strzelbę.Obojętnie, z twarzą upstrzoną kropelkami krwi, jakby zżerała go ospa, przyglądał się bezgłowemu ciału Marii Craponcii, alias Yvonne, pokrytemu przez owady.Gdy spostrzegł zbliżających się funkcjonariuszy, wzruszył jedynie ramionami.Idąc za odgłosami szlochu, policjanci odnaleźli trzydzieści metrów dalej, w zaroślach Ramona Jednojajowca.Trząsł się jak dziecko i nie sposób było zrozumieć jego bełkot
[ Pobierz całość w formacie PDF ]